Jednakże czym byłyby te filmy bez czarnych charakterów? Zwykły laik stwierdzi, że Killmonger czy Ocean Master pełnią rolę archnemezis monarszych trykociarzy. Nic bardziej mylnego! Dlatego ten tekst jest poświęcony Ulyssesowi Klaue oraz Black Mancie.
Marvelu, coś Ty zrobił!!!
Czarna Pantera od Marvel Studios to film bardzo swobodnie odnoszący się do komiksowego pierwowzoru. Wynika to niestety z faktu, że jeszcze nie wszystkie postacie Domu Pomysłów powróciły do pierwotnego właściciela, co sprawia, że Disney ma w przypadku niektórych bohaterów związane ręce. Nie przeszkadza to jednak w tworzeniu naprawdę dobrych tytułów. Ekranizacja komiksu w reżyserii Ryana Cooglera opowiada historię młodego króla T’Challi, który musi zmierzyć się z demonami przeszłości, grzechami ojca, ale też mroczną stroną swojej rodziny, chcącą wywołać globalny konflikt. Historia jest naprawdę ciekawa, a sam film zasłużył na trzy Oscary, lecz jeden diament tej marvelowskiej korony został niedoceniony.
Jest nim sam Klaue. Ten główny przeciwnik afrykańskiego superbohatera według komiksów nie tylko miał zakusy na supernowoczesną technologię Wakandy, ale też zabił samego T’Chakę – ojca T’Challi. Ten moment stał się kluczowy, jeśli chodzi o relację Czarnej Pantery i Klauea. W filmie niestety kwestia ta wygląda zupełnie inaczej (młody król chce dokończyć dzieło ojca i złapać zamachowca z lat 90.), przez co determinacja w schwytaniu Klauea wydaje się nad wyraz przesadzona. Faktem jest, że każdy władca dba o swój lud, niemniej jednak to śmierć bliskiej osoby bardziej nas dotyka i sprawia, że na pewne kwestie patrzymy w odmienny sposób.
Poza tym, jak na głównego przeciwnika, Klaue ma dość mało czasu ekranowego i został tak naprawdę zepchnięty do roli sidekicka Killmongera. Największy żal wśród niektórych fanów komiksowych historii budzi jednak fakt, że Ulysses grany przez Andy’ego Serkisa mógłby sporo pokazać, stając się istnym Jokerem Marvel Cinematic Universe, lecz twórcy bezwzględnie się go pozbyli. Czy taka interpretacja jest godna słów uznania? Odpowiem jako fan komiksów i filmów: nie bardzo.

Źródło: themarysue
Widzę potencjał w DC
Aquaman pobił wiele rekordów w box office, stając się najlepiej zarabiającą kinową produkcją od DC. Sama ekranizacja opowiada o tym, jak syn lądu i morza musi powrócić w glorii, aby objąć władzę nad Atlantydą, zanim ta wywoła wojnę z powierzchniowcami. W tym przypadku również założono, że głównym antagonistą nie będzie klasyczny archnemezis. Wprawdzie Ocean Master okazał się złoczyńcą z krwi i kości podobnie jak Killmonger, warto jednak zaznaczyć, że dodatkowy „złol” – David Hyde, czyli prawdziwy główny wróg Arthura – wypadł o niebo lepiej.
Podobnie jak w większości historii komiksowych, tak i w omawianym filmie – momentem zwrotnym w życiu obydwu postaci stała się walka między Aquamanem i ojcem Davida, w wyniku, której staruszek Manty zginął. Co prawda, w obrazie Jamesa Wana to wydarzenie zostało lekko zmienione, ale mimo wszystko trzyma się pewnego oryginalnego trzonu. Nie dziwi więc widza fakt, że podwodny pirat chce się zemścić na Arthurze i podąża za nim przez większość filmu. Prowadzi to w konsekwencji do kolejnej walki zakończonej przegraną czarnego charakteru. Na szczęście Mancie udaje się wyjść cało i z pewnością powróci, by ponownie zatruć życie Aquamana.

Źródło: bamsmackpow
Kto wygrał?
Jest tylko jeden zwycięzca – DC. James Wan wraz ze scenarzystami bardzo przemyślanie umieścili Czarną Mantę w filmie o królu siedmiu mórz, zachowując balans między oryginałem a filmową adaptacją. Ponadto nie zamknęli furtki dla podwodnego pirata, dając możliwość, aby David Hyde jeszcze nie raz strzelił swoimi laserowymi oczami w stronę Atlantydy. Marvel, któremu zarzuca się, że posiada mało ciekawych przeciwników (za wyjątkiem Lokiego czy Thanosa, no i Killmongera), zmarnował szansę na wprowadzenie odrobiny niebezpiecznego szaleństwa do swojego uniwersum. Miejmy nadzieję, że Kevin Feige umieści w nadchodzących produkcjach kogoś równie ciekawego co Klaue.