Z mistrzem horrorów nigdy za bardzo nie miałem styczności, poza tym, że raz na jakiś czas kupuję jego książkę, by podarować ją mamie. Po Uniesienie sięgnąłem niejako z ciekawości, bowiem to moja pierwsza książka Kinga, z jaką mam okazję obcować. Co z tego wynikło?
Lżejszy niż piórko
Wyobraźcie sobie, że z dnia na dzień tracicie na wadze. Dobra rzecz prawda? No nie do końca. Zwłaszcza, jeśli nie zmienia się wasza sylwetka, a utrata kilogramów przyspiesza. Chcielibyście tak? Oczywiście, że nie. Jednak ktoś tak miał, mieszkaniec Casterly Rock, niejaki Scott Carey. Obudził się on pewnego ranka, wszedł na wagę i zobaczył, że schudł. Początkowo niewiele, ale potem coraz więcej. Wpierw się ucieszył, ale potem zaczął się zastanawiać jak to możliwe, że wygląda tak samo, waży mniej, a dodatkowo wszystko co ze sobą wniesie na wagę okazuje się nic nie ważyć. Jedynym plusem całej sytuacji był fakt, że poczuł w sobie niesamowitą energię, jakby przeżywał drugą młodość. Właściwie mogłoby to tak już zostać, gdyby nie fakt, iż traci na wadze nieubłaganie, aż w końcu może zobaczyć na niej równiutkie zero. Co robić w takim przypadku? Nawet jego przyjaciele nie potrafią na to odpowiedzieć.
Ciężkie tematy, a tak niewiele stron
W recenzowanej pozycji poruszone zostały bardzo ciężkie tematy. Ot, mamy homofobię, ksenofobię i wiele innych przypadłości charakterystycznych dla małych miasteczek. Nasz bohater próbuje jakoś z tym walczyć, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że celem owych zachować są jego sąsiadki próbujące prowadzić skromną knajpkę. Dzięki podstępowi udaje mu się zmienić postrzeganie całej społeczności. Jednak dokonanie tego bardzo słono go kosztuje. King nie stroni od nazywania rzeczy po imieniu. Doskonale punktuje to co dzieje się na prowincjach niemal każdego kraju. Niestety, jak na tak poważny temat, który mógłby stanowić oś całej książki, poświęcono mu bardzo niewiele miejsca. W sumie cała książka jest bardzo niewielka, ale o tym za chwilę. King udowodnił mi, że jest naprawdę królem pióra. Na pewno sięgnę po inne jego książki.
O wydaniu niezbyt pochlebnie
W tej części niestety będę ciskał gromy. O tyle o ile książkę wydano w twardej oprawie i na dobrej jakości papierze, to jest tu coś nie tak. Raz, całość wydrukowano ogromną czcionką z ogromnymi odstępami między wierszami, co zwiększyło optycznie książkę ze dwa razy, a dwa, sama powieść jest śmiesznie krótka. Sto pięćdziesiąt stron z okładem. Starczyło mi na dwie godziny intensywnego czytania. Albatros się bardzo nie popisał. Przecież to można było wydać jako dodatek do którejś z innych powieści, albo dołączyć do jakiegoś zbioru opowiadań, a nie żądać pieniędzy jak za normalnych rozmiarów powieść. Wstyd.
Podsumowując, pomijając rozmiar, to naprawdę świetna lektura, godna znajdowania się w każdej biblioteczce Kingomaniaka. Polecam.