Nie da się ukryć, że w coraz większej liczbie urządzeń i prostych czynności obecność mniej lub bardziej zaawansowanych elementów elektroniki i oprogramowania wydaje się nieodzowna. Teraz wyobraźmy sobie, że wirtualna rzeczywistość czy przyjmowanie podejrzanych środków w postaci cyfrowej przez port w własnym ciele to chleb powszedni, a mimo to łączność bezprzewodowa to marzenie ściętej głowy. Dorzucenie do tego zdegradowanego środowiska i miłościwie panującej korporacji snującej nikczemny plan da nam w przybliżeniu ponurą wizję przyszłości opisaną w Cyfraku.
Korpokracja, ćpanie przez USB i wirus z problemami z agresją
Akcja ma miejsce w wyniszczonym świecie, w którym poza nielicznymi miastami rozciąga się pustynia. Na domiar złego jakiś czas wcześniej wybuchła tajemnicza epidemia – Błękitna Plaga – wywołująca różnorakie mutacje, często śmiertelne. Ci, którzy akurat przeżyli, egzystują na zniszczonych peryferiach miast bądź ukrywają się wśród reszty populacji, jeśli są w stanie to robić. W jednej z takich ostoi, rządzonej przez korporację RepTek Polis, mieszka Neth – starszy technik RepTeku, po godzinach pracy przyjmujący dodatkowe zlecenia – raczej wątpliwej legalności. Posiada on nietypową zdolność – widzi i potrafi wchodzić w interakcje (czyli głównie zabijać) tytułowe cyfraki, czyli dziwne byty powstające prawdopodobnie z błędów w kodach. Ta zdolność oraz jedno ze zleceń od znajomego dilera Wiz.una przyczyniły się do zawiązania głównej części akcji – przez włam do opuszczonego chińskiego laboratorium główny bohater naraził się… właściwie każdemu, komu narażać się nie powinno – rządzącej firmie, mafiosom, przy okazji włączając się do ruchu oporu walczącego z RepTekiem. A jako dodatek dostał do swojego systemu wyjątkowo agresywnego cyfraka.
Jak chwytać kilka srok za ogon?
To, co mnie bardzo się w Cyfraku spodobało, to swego rodzaju wielopłaszczyznowość. Na tle wydarzeń fabularnych poruszane są – czy to w przemyśleniach głównego bohatera, czy w dialogach – tematy władzy, ekologii, świadomości bytów wirtualnych, możliwości integracji człowieka z elektroniką bądź programem. Pojawiają się też wątki przyjaźni oraz (jakże by inaczej) wątek miłosny protagonisty i hakerki Nikhti – choć nie jest on bardzo eksponowany; trochę intymności, trzymanie się za rączki i posiadanie dodatkowego powodu, by się jednak nie dać zabić. Zastanawiałam się czasem, czy w którymś momencie nie zajdzie jakaś rażąca niespójność fabuły – na szczęście nie znalazłam żadnych błędów logicznych. Autor wiedział, co pisać; zadbał też o zrozumiały opis poczynań bohaterów – posiadających wszak niezwykłe umiejętności w swoich dziedzinach zainteresowań.
Trochę adrenaliny też się przydaje
Jak pisałam, idiotyzmów których nawet licentia poetica nie usprawiedliwia nie ma. Myślę jednak, że gdyby nawet jednak taka wpadka lub dwie się zdarzyły, wybaczyłabym je ze względu choćby na to, jak książka potrafi trzymać w napięciu, zaskakiwać. Opisy tajnych akcji czy walk, kiedy te akcje przestają być tajne, były bardzo dynamiczne, precyzyjne i prawdopodobnie wywoływały u mnie skok stężenia adrenaliny bliski temu u bohaterów. Mam lekkie wątpliwości jedynie co do realizmu stopnia zwiększenia zdolności bojowych Netha przez jego cyfrowego przyjaciela, ale i tak czytało się te fragmenty z zapartym tchem. Warto też wspomnieć postaciach – chociaż trudno doszukać się jakiejś głębszej psychoanalizy kogokolwiek poza Nethem (z racji pierwszoosobowej narracji), to stosunkowo łatwo było zrozumieć, co nimi kierowało, a co ważniejsze – łatwo ich polubić.
Aspekty techniczne
Książkę wydała Fabryka Słów – wydawnictwo, z którym mam raczej przyjemne doświadczenia. Tym razem też się nie zawiodłam. Korektę i skład przeprowadzono bez zarzutu, nie dopatrzyłam się literówek. W niewielkim stopniu przeszkadzał mi podział ponad 400-stronnicowego tomu na zaledwie 5 rozdziałów (dla analfabetów matematycznych lub leniwych – jakieś 80 stron na rozdział), lecz nie jest to mankament dyskredytujący całość. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to firmie Dark Crayon zawdzięczamy okładkę; widoczny jest na niej prawdopodobnie protagonista i jego nowe „zwierzątko”. A ilustracje, oczywiście, świetnie dopełniają właściwy tekst – za nie podziękowania należą się Pawłowi Zarębie.
W pigułce na zakończenie
Podsumowując, mogę stwierdzić, że czekam z niecierpliwością na następne części i liczę na wyjaśnienie, dlaczego świat Cyfraka wygląda właśnie w ten sposób. Pierwszy tom zaś mogę z przyjemnością polecić każdemu, kogo w najmniejszym choćby stopniu interesują klimaty post-apo, cyberpunku i pokrewne.