Pośród wielu bohaterów literackich stworzonych przez polskich pisarzy, tylko kilku udało się znaleźć drogę do mojego serca. Jednym z nich jest legendarny Kłamca, czyli Loki, stworzony przez Jakuba Ćwieka. Proza tego autora wybitnie przypadła mi do gustu, więc siłą rzeczy musiałem sięgnąć po Stróży – najnowszą powieść osadzoną w uniwersum Kłamcy. Książka właściwie przeczytała się sama. Dlaczego? O tym opowie Wam niniejsza recenzja.
To czego boi się anioł…
Jak przystało na powieść o nordyckim bogu kłamstwa fabuła nie łatwo daje się opisać. Tak zakręconego pomysłu na historię dawno nie miałem okazji widzieć. Główny wątek skupia się wokół dwójki aniołów: Zadry i Butcha. Są to agenci W.I.N.A. czyli Wydziału Interwencyjnego Nadzoru Anielskiego – organu mogącego bezpośrednio wpływać na pracę Aniołów Stróżów, a nawet ich rugować z posady. Poza wspomnianymi skrzydlatymi bardzo ważną rolę gra sam Kłamca oraz komisarz Jakub Ryjek – człowiek, który widzi anioły. I na tym kończy się prostsza część opisu fabuły, bowiem wydarzenia i akcja są tak niesamowicie pokręcone, że naprawdę trudno znaleźć jakiś wspólny punkt odniesienia dla nich wszystkich. Dość powiedzieć, że skaczemy od Wrocławia, gdzie barmani płacą haracz krasnalom (przy tej scenie parsknąłem śmiechem tak bardzo, że zwróciłem uwagę otoczenia) po wyspę na Atlantyku, gdzie dzieją się cuda. Książka prowadzi nas też na Sycylię, do USA czy nawet do głównej siedziby aniołów. A wszystko to powiązane jest jakby z rzezią, do jakiej doszło w jednym barze we Wrocławiu.
… to W.I.N.A….
Stróże zostali napisani językiem, który sprawia, że chce się czytać i czytać. Ćwiek posiada naprawdę lekkie pióro. Prowadzi nas przez meandry fabuły z niesamowitą swobodą. Czujemy, że każda, nawet najbardziej odjechana, scena ma swoje potrzebne miejsce. Dodatkowo świetnie napisani bohaterowie potęgują wrażenia podczas czytania książki. Owszem, powieść ta ma mankamenty, do których zaliczam przede wszystkim jej objętość. Jest po prostu krótka. Mierzić niektórych też może dość spora ilość wulgaryzmów, ale jak dla mnie jest to do zaakceptowania, gdyż użyte zostały w momentach, które tego wymagają. Jednak nikt nie może zarzucić Ćwiekowi nieznajomości popkultury. Taka liczba klisz i odniesień do sławnych postaci robi wrażenie i sprawia, że świat Kłamcy staje się tak bardzo rzeczywisty. Moje odczucia po przeczytaniu są jak najbardziej pozytywne. Zapomniałem wspomnieć, że poza właściwą książką, znajdziemy w niej też opowiadanie będące crossoverem światów wykreowanych przez pisarza. Na kartach tego opowiadania odnajdziemy Dreszcza, Kłamcę i Chłopców. Historia, jaka została przedstawiona na końcu książki, w niektórych aspektach, zwłaszcza językowych, bije na łeb właściwych Stróży, ale to tak naprawdę tylko dodatek do dania, jakim jest cała powieść.
…a jedynym, kto może go ocalić, jest Kłamca.
Strona graficzna powieści prezentuje się naprawdę obłędnie. Okładka to arcydzieło. Mamy na niej Butcha, Zadrę i uśmiechniętego Kłamcę z wpiętą plakietką Komedianta (KMWTW). Wszędzie zaś unoszą się pióra (symbol anielskiej mocy i waluta, jaką przyjmuje Loki). Ponadto tytuł został wytłoczony, co bardzo uprzyjemnia trzymanie książki w rękach. W środku niestety nie odnajdziemy ilustracji, ale nie jest to wada. Sama korekta niestety pozostawia trochę do życzenia. Natknąłem się na dość sporo literówek i chochlików drukarskich, za co niestety zmuszony jestem odjąć kilka punktów.
Podsumowując, można powiedzieć, że Stróże to naprawdę udana powieść. Ćwiek zdołał ocalić kwintesencję Kłamcy, w książce, która jakby nie patrzeć, nie jest Lokiemu poświęcona, jest on tutaj tylko jednym z wiodących bohaterów. Warto się z nią zapoznać. Zarówno nowicjusz jak i stary „kłamcowy” wyjadacz doskonale się tu odnajdą. Polecam.
Za książkę dziękuję wydawnictwu SQN Imagintatio, od którego dostałem ją do recenzji na Pyrkonie. Ponad to dziękuję Jakubowi Ćwiekowi za autograf dany tuż przed Maskaradą.