Dobrze czytacie. Łzy Mai wciąga się prędko. Ba, po prostu ta powieść niebywale wciąga! Spędzałam z nosem w książce każdą wolną chwilę – nawet podczas truchtu na przystanek. Przepraszam wszystkich trąbiących kierowców, lecz okazałam się zbyt słaba wobec uzależnienia. To pierwsza cyberpunkowa powieść, po którą sięgnęłam – i na pewno nie ostatnia.
Cyberpunkowy kryminał
Akcja książki rozgrywa się pod koniec XXI wieku. Znajdujemy się na wyspie-mieście, zwanym New Horizon, które zostało rozdzielone Murem. Nie takim jak w Grze o tron, lecz służy on temu samemu – ma ocalić obywateli przed Innymi. A dokładniej przed rebeliantami – ludźmi i replikantami – którzy nie chcą podporządkować się systemowi oraz regułom stechnologizowanej rzeczywistości.
Porucznik Jared Quinn to bohater po wielu przejściach. Wraca do służby w wydziale zabójstw po długiej rekonwalescencji, cierpiąc na stres pourazowy i niechęć do androidów – tkwi w przekonaniu, że przez jednego z nich został zdradzony. Nie akceptuje też swojego zmienionego, scyborgizowanego ciała. Do tego musi odnaleźć się w nieznanym świecie, w którym jego rola zostaje zniwelowana do minimum. Teraz nad bezpieczeństwem obywateli czuwa Riot Shield – cybernetyczny policjant, który zastępuje dochodzeniówkę niemal przy każdym zadaniu. Jednak trafia się tajemnicza sprawa, w której zawodzi wszelka cyber elektronika! Przydadzą się więc tradycyjne metody.
Latarki w dłoń, pora na prawdziwe śledztwo!
Reinforsyna mocniejsza niż narkotyk
W najnowszym Blade runnerze przełomem fabularnym okazała się możliwość reprodukcji, pozwalająca replikantom na niezależność względem twórców. Natomiast serial Westworld w centrum stawia pytania o świadomość, a zarazem tożsamość androidów. Z kolei Martyna Raduchowska we Łzach Mai postanawia zanurzyć się głębiej w psychikę człowieka oraz syntetyka, pod lupę biorąc emocje.
Reinforsyna to substancja silniejsza niż jakikolwiek dotąd znany narkotyk. Przez możliwości, jakie oferuje zarówno ludziom, jak i androidom, staje się głównym powodem rebelii. Zdradzę wam jedno – ci drudzy po jej zażyciu są w stanie odczuwać emocje! Czy można więc patrzeć na nich jak na pełnoprawne istoty żyjące? Jak zmieni się ich status w społeczeństwie?
Czarny kruk i interaktywność na nowym poziomie
W zestawie z książką dostałam zakładkę – origami czarnego kruka. Jak się okazało, zostało przeniesione w me ręce prosto z kart powieści! Nie podejrzewałam nawet, jak kluczowe znaczenie będzie ono miało dla opisanej historii. Oto fikcja stała się materialną rzeczywistością.
Lektura powieści (a także sam symboliczny kruk) nasunęła mnóstwo pytań i sprawiła, że zaczęłam błądzić myślami po różnych tematach. Dlaczego gdy dzieło przerasta twórców, musi stać się zagrożeniem? Czy to emocje determinują człowieka? Co jest prawdziwe, co fałszywe, a co duplikatem? Czy z replikantami jest trochę jak z popartem i sztuką seryjną – kopia jest zarazem oryginałem? Aż w końcu – czy magia jest po prostu nauką?
Oklaski za styl
Choć nie brakuje tu fachowego, cybernetyczno-bionicznego żargonu i atmosfery powieści tak gęstej, że można by ją ciąć, Łzy Mai są napisane bardzo lekkim stylem. Co jakiś czas na dole strony można też znaleźć pomocne przypisy, wyjaśniające pewne skróty czy pojęcia. Lecz bez nich też można sobie poradzić. Bowiem autorka nim wprowadzi obcobrzmiące słowa, sygnalizuje uprzednio ich znaczenie. Daleko mi do znawcy tematu, lecz ani razu nie poczułam się jak głupek. Obawiałam się, że pod natłokiem specjalistycznego, biotechnologicznego języka zniknie mi sprzed oczu fabuła. Nic bardziej mylnego! Naprawdę nauczyłam się wiele – i zaczęłam rozumieć więcej z tej obcej mi dziedziny naukowej.
Swego czasu zachwycona byłam Mindhunterem i Manhunt: Unabomberem, toteż ta książka okazała się wprost idealna dla zafascynowanej kryminalistyką amatorki – czego zupełnie się nie spodziewałam wybierając tę pozycję. Naprawdę mogłam poczuć się jak początkujący śledczy i chłonęłam wiedzę o profilowaniu przestępcy jak gąbka. Niezmiernie doceniam także wszelkie drobne aluzje i żarciki do popularnych seriali detektywistycznych. Przy niejednym się uśmiałam!
Kartka spada, akcja! Upadła
Pisarka jest konsekwentna nie tylko w tworzeniu skomplikowanych postaci (Haskel i Quinn na długo pozostaną moimi policyjnymi ulubieńcami), ale okazuje się także mistrzynią opisów, nie bojąc się dialogów z długimi kwestiami. Przy tych pierwszych autorka dba nie tylko o obraz, ale i o dźwięki. Dobrze czytacie, ten książkowy narkotyk jest w stanie sprawić, że usłyszymy oraz zobaczymy całe wydarzenia krok po kroku. Fragment ze spadającą kartką, której droga trwa przez cały akapit, na długo utkwi w mojej pamięci. Magia tkwi bowiem w szczegółach! To za ich sprawą zadaję sobie pytanie: ile (i jak) tak naprawdę panna Haskel ma w sobie z porucznika Rosso?
Muszę dodać, że w mojej wyobraźni świat Jareda Quinna jawił się z nałożonym niebieskim filtrem. I nie jestem pewna czy wpłynęła na to tylko fenomenalna okładka, a zarazem technologiczna aura powieści, czy może… ktoś cybernetycznymi mackami gmerał w mojej głowie?
Książka jak narkotyk
Martyna Raduchowska, psycholog i kryminolog sprawiła, że popadłam w poważne uzależnienie. Do teraz nie umiem poradzić sobie z syndromem odstawienia. Naprawdę potrzebuję kolejnej dawki – koniecznie trzeba przepisać (napisać!) ją jak najszybciej. Zachwyciła mnie dopracowana fabuła oraz skomplikowani bohaterowie. Do tego oczarował sposób opisywania świata przedstawionego i prowadzenia dialogów. Cyberpunkowy kryminał okazał się tym, czego brakowało na mojej półce.