To wszystko przez przedszkolaki
Główna bohaterka Tajne przez magiczne, Agata, była kiedyś redaktorką książek fantasy. Niestety, nadmiar nieszczęść sprawił, że postanowiła poszukać czegoś spokojniejszego, na przykład posady woźnej. I już w tym momencie, kiedy decyduje się ona na pracę z małymi dziećmi, czytelnik wie, że nie jest konsekwentna i generalnie raczej nie myśli zbyt przytomnie. Z taką pierwszoosobową narratorką własnego upadku będziemy przedzierać się przez historię rewolucji, która zaczęła się w Muchomorkach…
Książka Katarzyny Wierzbickiej to sprawnie napisane, lekkie fantasy czy może raczej coś z pogranicza domestic weird — magia i demony nagle muszą zostać przez bohaterkę zaakceptowane jako część jej codzienności, co zupełnie nie czyni jej dni ładniejszymi, przyjemniejszymi czy w jakikolwiek sposób wyjątkowymi. Praca jest pracą, mleczna zupka sama się nie naleje. Zapowiadane w blurbach mroczne urban fantasy nigdy nie nadciąga, a jedyne, co usprawiedliwia użycie tego hasła, to fakt, że akcja dzieje się w mieście. Pisarka czerpie z różnych gatunków; jest tu troszkę potencjału romantycznego, są mroczne rodzinne sekrety, może nawet jakaś obietnica bycia wybraną. Powieść sprytnie umyka mieliznom spodziewanych rozwiązań, i tylko czasem traci przez to rytm, a postacie – wyrazistość.
Wszędzie kłopoty
Wróćmy do Agaty. Jej problemy zaczęły się dość typowo, od mężczyzny. A może jednak od nieobecnej matki i omamów? Im lepiej poznajemy bohaterkę, tym dobitniej widać, że romans, który z hukiem zakończył redaktorską karierę narratorki, to wisienka na torcie. Trudna nienormatywność prowadzi Agatę ku kolejnym nieszczęściom, aż do przedszkola, skąd nagle zniknęła jej poprzedniczka, a gdzie dzieci mają niewidzialnych przyjaciół, rodzice noszą nazwisko Weles, ale poza tym absolutnie nic złego się nie dzieje. Przynajmniej według dyrekcji.
Czytelnik wyprzedza Agatę o kilka długości, co nie sprawia, że historia staje się nudna, ale jednak trochę utrudnia immersję.
Zamieszanie wokół bohaterki staje się jeszcze większe, kiedy okazuje się, że wspomniany wcześniej mężczyzna, a nawet matka, powracają do przedszkola jak zły szeląg, który jakiś czas tkwił w filtrze od pralki. Czyli jakby nadszarpnięci, niewyraźni, ale niewątpliwie oni. I za chwilę jedno z nich podpali świat, bo czemu by nie.
Tajne czytało mi się dobrze, jako wieczorną rozrywkę. Książka mogłaby iść bardziej zdecydowanie w stronę humoru lub absurdu, nawet horrorowatego, ale momentami cieszyła i bez tego. Jedyne, z czym miałam prawdziwy problem, to wypowiedzi przedszkolaków. Czterolatki mówią tu jak dorośli, posługują się nawet ironią, po którą – zgodnie z badaniami i teoriami językoznawstwa rozwojowego – nie mają możliwości sięgać. Nie bez przyczyny niewidzialna dziewczynka z Muminków chorowała właśnie z powodu nadużywania przez babcię tego środka wyrazu.
To dopiero początek
Ta lekka, sprawnie napisana, czasem niekonsekwentna książka zmierza do finału mającego zupełnie inne kolory. Z ciepłej, pełnej przypadkowych poślizgnięć na niedojedzonej przez malucha kanapce historii wyłania się demoniczna intryga i krwawy ciąg dalszy. Wydawnictwo zapowiada, że to pierwszy tom serii, wobec tego drugi będzie historią z zupełnie innej beczki. Może nawet dziwną makabreską, co ostatecznie wyszłoby całości na dobre.
Jeśli macie mrożące krew w żyłach doświadczenia z przedszkolakami, kogutami lub bogatymi szarymi eminencjami, znajdziecie w Tajne przez magiczne coś dla siebie. Fani Mileny Wójtowicz odnajdą tu czasami niestroniący od radosnego absurdu styl Post Scriptum. Gdyby jednak język i dialogi były dla was ważną częścią przyjemności z czytania, lektura będzie was czasem frustrować. W takim wypadku poczekajcie na kolejny tom, powiem wam, czy warto liczyć na ciekawe rozwinięcie historii niezbyt rozgarniętej woźnej otoczonej przez magicznych.
Dziękuję bardzo za recenzję!