Pierwszy tom Atelier spiczastych kapeluszy zachęca do lektury piękną ilustracją na obwolucie. Wiadomo jednak, co mówią o książkach i okładkach. Czy wobec tego zawartość mangi jest równie dobra?
Akcja komiksu rozgrywa się w fantastycznym świecie, w którym magia jest wszechobecna, a jednocześnie bezpośrednio dostępna jedynie dla wybranych. Główna bohaterka, dziewczynka imieniem Koko, nie jest czarodziejką, choć bardzo by tego chciała. Pewnego dnia, na skutek splotu wydarzeń, trafia do tytułowego Atelier, w którym ma podjąć naukę czarów pod okiem maga o imieniu Quiffrey. Poza opanowaniem zaklęć, Koko musi również poznać zasady panujące w czarodziejskiej społeczności. Ponadto w tle czają się tajemniczy czarownicy o niejasnych zamiarach.

„Atelier spiczastych kapeluszy” tom 1 – przykłądowa strona komiksu
Mangowy Harry Potter?
Porównanie komiksu Kamome Shirahamy do cyklu autorstwa J. K. Rowling jest zbyt oczywiste, żeby się do niego nie odnieść. Na pierwszy rzut oka można zauważyć kilka istotnych podobieństw. W obu przypadkach protagonistą jest dziecko wychowujące się w niemagicznej rodzinie, które po wizycie czarodzieja opuszcza dom, kupuje różdżkę i trafia do szkoły magii. Zarówno Harry, jak i Koko od razu poznają tak przyjaźnie nastawione, jak niezbyt przychylne im postacie, oboje też muszą szybko nadrabiać braki w czarodziejskim wykształceniu. W obydwu seriach na bohaterów czyhają złowrogie siły. W świecie Harry’ego Pottera są to Voldemort i śmierciożercy, w Atelier… – magowie w maskach.
Mimo tych ogólnych podobieństw manga Shirahamy znacząco różni się od powieści Rowling. Przede wszystkim Harry mieszka we współczesnej Wielkiej Brytanii, podczas gdy Koko żyje w całkowicie fikcyjnej rzeczywistości. Ponadto książkowi mugole nie zdają sobie sprawy z istnienia magii, zaś bohaterowie Atelier… nie tylko mają świadomość jej obecności, ale także korzystają z usług magów oraz stworzonych przez nich przedmiotów, a także z czarodziejskich źródeł. Światowi przedstawionemu bliżej więc do Ziemiomorza niż do realiów Harry’ego Pottera. Jednocześnie, przynajmniej w pierwszym tomie, wszystko jest bardziej kameralne. Atelier Quiffreya to nie Hogwart ani Wielki Dom, lecz niewielka pracownia, w której mieszka zaledwie kilka uczennic (chociaż istnieje również znacznie większa Akademia, o której nie wiemy na razie zbyt wiele). Z kolei Koko nie jest żadnym sławnym wybrańcem, lecz dzieckiem, w którego ręce przypadkiem (a może nie?) wpadła magiczna książka. A już tak zupełnie na marginesie, użytkownicy i użytkowniczki magii w Atelier… załatwiają się w znacznie bardziej higieniczny i kulturalny sposób niż to, co opisała Rowling na Twitterze.

„Atelier spiczastych kapeluszy” tom 1 – fragment przykładowej strony komiksu
Niemniej jednak fabuła pierwszego tomu Atelier spiczastych kapeluszy nie jest przesadnie oryginalna. Podobnie rzecz się ma z postaciami, które póki co zdają się mieć po maksymalnie dwie cechy charakteru. Koko jest zafascynowana magią i w gorącej wodzie kąpana, jej mama – (nad)opiekuńcza i pragmatyczna, Quiffrey – sympatyczny i ufny, Agatha – ambitna, Tetia – przyjazna, a Richeh – spokojna. Jeśli więc męczą Was fabularne klisze oraz archetypiczni bohaterowie i szukacie tytułu, który przełamuje w tym względzie schematy, to Atelier… może nie być odpowiednim wyborem.
Rysowanie uroków i urocze rysunki
Jeżeli jednak przymknie się oko na pewne sztampowe rozwiązania, to śledzenie przygód Koko będzie całkiem przyjemne. Postacie budzą sympatię, a fabuła jest pełna czaru, dzięki czemu gładko sunie się przez kolejne strony tomiku. Poza tym autorka umiejętnie rozkłada tempo akcji, przeplatając bardziej dynamiczne wydarzenia ze stopniowym eksponowaniem czytelnikom świata przedstawionego.
Jeden z ciekawszych jego elementów stanowi opracowany przez Kamome Shirahamę sposób używania magii. Nie będzie dużym spoilerem, jeśli zdradzę, że chociaż autorka wykorzystała dość klasyczny podział zaklęć według żywiołów, to zamiast na tradycyjne gesty i słowa postawiła na rysunki. Czarodzieje w komiksie korzystają ze specjalnego atramentu do rysowania magicznych symboli, które dają konkretne efekty. Pomysł ten przywodzi na myśl kręgi transmutacyjne z Fullmetal Alchemist, jednak w mandze Hiromu Arakawy ich wygląd nigdy nie był w żaden sposób uzasadniony, podczas gdy Shirahama na końcu tomiku dość dokładnie objaśnia funkcjonowanie magicznych symboli.

„Atelier spiczastych kapeluszy” tom 1 – przykładowa plansza komiksu
Tym, co najbardziej zachwyca podczas lektury Atelier spiczastych kapeluszy, są wspaniałe ilustracje wyczarowane przez autorkę. Zarówno strony tytułowe, jak i poszczególne plansze zostały wykonane niezwykle kunsztownie. Artystka wspaniale wykorzystuje możliwości czerni i bieli – operuje światłocieniem oraz używa nie tylko popularnych w japońskich komiksach rastrów, ale również misternego szrafunku. Dzięki temu stworzone przez nią postacie spowite udrapowanymi powłóczystymi szatami, pełne szczegółów tła i dynamiczne kompozycje cieszą oko. Dla samej warstwy graficznej warto zapoznać się z tą pozycją.
Nie ma co się czarować
Manga Kamome Shirahamy nie jest wybitna ani w żadnej mierze przełomowa. Jej magia wynika przede wszystkim z przepięknych rysunków, a w mniejszym stopniu ze scenariusza. Mimo tego warto ulec urokowi Atelier spiczastych kapeluszy i sięgnąć po pierwszy tom. Jeśli nie wymagacie zbyt wiele, będziecie oczarowani.
Uwielbiam te komiksy! Chciałabym mieć tom 9. Pozdrawiam
Moim zdaniem wszystko powinno być ocenione 10/10.