Po tym, jak Aelin uwolniła Adarlan od złego króla i przywróciła magię, w końcu jest gotowa, aby zająć należne jej miejsce na tronie należącego do niej królestwa. Jednak droga do przejęcia władzy w Terrasen wcale nie należy do łatwych.
Dziewczyna musi odnaleźć sprzymierzeńców oraz zadecydować, które zawarte niegdyś znajomości warto wykorzystać w nadciągającej bitwie. Razem ze swoimi przyjaciółmi wyrusza na północ, gdzie spotka się z lordami, aby wybadać, jaka sytuacja panuje w kraju. W międzyczasie wiedźmy szykują atak na Rithford. Do tego jeszcze okazuje się, że Dorian Havilliard znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Jak wiele poświęci Aelin, aby uratować to, co kocha? Czy ktokolwiek odpowie na wezwanie Królowej Terresanu, gdy najbardziej będzie tego potrzebowała?
Po świetnej Królowej Cieni wprost nie mogłam doczekać się kontynuacji. Trochę jednak obawiałam się, czy kolejny tom dorówna poprzednim. Nie zawiodłam się. Dotychczas nic nie działo się bez przyczyny, wszystko miało swoje miejsce w fabule i tak samo było w przypadku Imperium burz. W tej części Maas poświęca dużo czasu na budowanie relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami oraz zawiązywanie sojuszy. Dalej najważniejszą postacią w całej powieści pozostaje Aelin Ogniste Serce, ale dostajemy również rozdziały opowiedziane z perspektywy Elide, Manon, Doriana i Aediona. Nim jednak te wszystkie postacie spotkają się w jednym miejscu, to razem z nimi przeżyjemy różne wspaniałe przygody.
Główna bohaterka nadal pozostaje sobą: pyskuje, knuje intrygi, niejeden raz szokuje swoich towarzyszy. Przy czym bardzo troszczy się o bliskie jej osoby. Mocno reaguje na swoje uczucia, które sprawiają, że szybko popada we wściekłość do tego stopnia, że czasami ma ochotę kogoś zabić. Dlatego tak często pakuje się w kłopoty. Muszę przyznać, że Sarah w tym tomie świetnie rozegrała wątek miłosny Aelin i Rowana. Był on subtelny i tak naprawdę nie odgrywał istotnej roli w całej fabule. Bardzo mi to przypadło do gustu, bo nie lubię książek przesyconych romantyzmem. Niestety pisarka chyba znudziła się niektórymi bohaterami z pierwszej części, bo zastąpiła ich nowymi postaciami. W tym tomie zabrakło mi Chaol, nad czym bardzo ubolewam. Jednak w Imperium burz ponownie pojawia się Dorian, który nie jest już tym niesympatycznym młodzieńcem z poprzednich części. Bolesna strata odmieniła go chyba na zawsze. Za to zapałałam wielką sympatią do wojownika Fee. Początkowo wzbudzał on skrajne emocje, ale po tej części wolę go bardziej niż Rowana.
Najbardziej zirytowało mnie w tym tomie wyraźne podobieństwo do Gry o tron. Dziewiętnastolatka, która pragnie odzyskać tron (jest jego prawowitą spadkobierczynią) i w tym celu zbiera armię, pływa na statkach, obcuje z dziwnymi zwierzakami… Chyba nic więcej nie muszę dodawać. Aelin została wykreowana na kolejną Daenerys i nikt mi nie powie, że jest to przypadkowa zbieżność. Sarah J. Maas zaczerpnęła pomysł od George’a R.R. Martina i to w bardzo oczywisty sposób. Szkoda, bo do tej pory uważałam jej powieści za powiew świeżości w fantastyce. Bardzo się zawiodłam.
Pomimo tego, Imperium burz czyta się naprawdę dobrze. Chociaż książka liczy sobie ponad siedemset stron, to nim się obejrzymy, jest już prawie koniec. Wartka akcja, świetnie wykreowani bohaterowie i przemyślana fabuła – to wszystko sprawia, że nie można się oderwać od lektury tej powieści. Jednak nie radzę zaczynać tego tomu bez wcześniejszego zapoznania się z Zabójczynią, ponieważ pojawia się wiele postaci i odwołań do historii z opowiadań. Wierzcie mi, że po ich lekturze nie będziecie aż tak bardzo zdezorientowani.