Poznajcie pierwszych samobójców
Tytułowe starcie Batmana i spółki z oddziałem X nie stanowi osi fabuły niniejszego komiksu. Jest to bardziej tło dla czegoś większego. Otóż fabuła zaczyna się w momencie, gdy oddział pod dowództwem Deadshota próbuje zapobiec zniszczeniu maleńkiej wyspy, na skutek działania szalonych terrorystów. Trup ściele się gęsto, co też przyciąga uwagę Ligi. Dochodzi do tytułowego starcia. Okazuje się, że w tym samym czasie z tajnego więzienia uwolniono pierwszy oddział samobójców, który za cel stawia sobie zabicie Amandy Waller. Przewodzi im niejaki Maxwell Lord, którego motywy stanowią główny wątek całej historii. Wobec nowego zagrożenia, obie grupy (JL i nowy oddział) jednoczą siły. Tylko czy uda im się powstrzymać szaleńców? A może sami szaleństwu ulegną?
A imię jego Lobo
Komiks wzbudził we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam kunszt scenarzystów, za bezbłędne rozłożenie ciężaru fabuły na wszystkich herosów, tak by każdy miał swoje pięć minut, ale z drugiej mam ochotę rozedrzeć ich na strzępy, za totalne zniszczenie świetnego pomysłu. Nie potrafili wykorzystać potencjału drzemiącego w zestawieniu tak różnych grup, jakimi są JL i SS. Zagranie wprowadzające Maxwell Lorda i pierwszy oddział samobójców byłoby dobre, ale same motywy jego członków to śmiech na sali. Wszyscy chcą zabić Amandę Waller, a żaden tak naprawdę nie wie dlaczego. Owszem, gdzieś tam ich zdradziła, ale to i tak nie wyjaśnia całości. Jedynie Maxwell wie czego chce i do czego tak naprawdę dąży, wykorzystując zarówno pierwszy oddział jak i obecny, wraz z Ligą. Na szczególną uwagę zasługują tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze „ważniak”. Wprowadzenie Lobo to majstersztyk. Praktycznie nasz uroczy łowca nagród dominuje swoją osobą cały komiks. Sceny z jego udziałem, a zwłaszcza zakończenie, pokazują, że on takiego Deadpoola zjada bez omasty. Drugim wartym uwagi motywem jest wątek Killer Frost. Ukazuje on tutaj tę zimnokrwistą zabójczynię jako skrzywdzoną przez los i ludzi istotę. Reperkusje tego odbijają się szerokim echem na tle całego komiksu.
Grafika fenomenalna, ale nie powalająca
Jak przystało na komiksy z serii DC Odrodzenie, także i tutaj dane jest nam obcować z fenomenalną grafiką. Rysownicy stanęli na wysokości zadania i dali nam istną ucztę dla oczu. Obłędna gra światłem i cieniem, a także odpowiednia kolorystyka i umiejętnie prowadzona kreska sprawiają, że niektóre sceny zdają się nam żywe i niezwykle realistyczne. Niestety nie odnotowałem tutaj kadrów, które by wybitnie zapadły w pamięć. Jakoś tak nic tutaj za serce nie chwyta.
Podsumowując, komiks ten to utwór naprawdę porządny, ale z kilkoma babolami. Warto się z nim zapoznać, ale nie przeczytanie też niczym nie skutkuje.