Z Peterem V. Brettem i jego Cyklem Demonicznym spędziłam kilka lat, niezmiennie trwając w zachwycie nad prowadzeniem narracji i stylem autora. Bałam się więc syndromu odstawienia, który powinien pojawić się po przeczytaniu drugiej księgi piątej i ostatniej części powieści. Czy skończyłam snując się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i opłakując bohaterów?
Sytuacja w ostatniej książce cyklu rysuje się następująco: najpierw zostajemy wrzuceni w tytułową Otchłań, podczas gdy złośliwy Alagai Ka gra na emocjach straceńców prowadzonych do roju, gdzie Królowa ma wydać na świat młode. Następnie wraz ze wszystkimi bohaterami musimy stawić czoła potędze Nie w różnych częściach atakowanej krainy. Na bok muszą więc zejść polityczne niesnaski, oto ludzkość jednoczy się w największej wojnie przeciw demonom. W nadchodzących krwawych bitwach spryt znaczyć ma więcej niż siła, byłam więc gotowa na gęstą akcję, pot, łzy i rozpacz.
Rozpaczy nie było
Jak zawsze przy tej serii, książkę przeczytałam w nie więcej niż dwa dni, a liczy ona sobie przecież prawie sześćset stron! Autor potrafi oczarować słowem i to niezależnie od tego czy prowadzi akcję równo, dlatego też wcale nie nudziłam się w trakcie lektury. Z drugiej strony bardzo często kwestionowałam zastosowane rozwiązania fabularne – niektóre zostały wprowadzone w przewidywalny sposób i rozwijały się bez najmniejszych przeszkód. Może byłoby lepiej, gdyby autor pokusił się o dodanie jeszcze stu stron…? Sam finał wydał mi się zbyt cukierkowy, dlatego gdy przeczytałam napis „KONIEC”, początkowo poczułam się zawiedziona A kiedy odłożyłam Otchłań, zorientowałam się, że objawy odstawienia nie nadchodzą.
To jednak nie tak, że zawiodła mnie cała księga. Akcja wytraca prędkość na zakrętach, gdy przykładowo ciężarna i wybuchowa Renna nakłania innych do swoich racji. Autor niekiedy wybiera także drogę na skróty z fabularnych labiryntów, jako lek na całe zło wykorzystując magiczne runy. Lecz mimo to Otchłań wciągnęła mnie równie mocno jak poprzedni tom. Pozostaję pod ogromnym wrażeniem konstrukcji świata przedstawionego – zwłaszcza jego wielowymiarowości. Niezmiennie doceniam oszczędne, a zarazem konkretne dialogi, bowiem za każdym razem wprowadzają coś nowego do historii i niejednokrotnie pchają akcję do przodu. Humoru w Otchłani nie znajdziemy wiele, jednak gdy już pojawią się komiczne momenty, to bawią przez dłuższą chwilę. Mocnym punktem powieści są także świetnie napisane postacie, które miałam okazję poznawać przez cały Cykl Demoniczny. To bohaterzy dynamiczni, uczący się na swoich i cudzych błędach aż do ostatnich stron.
Zarzutów ciąg dalszy
Zawczasu przygotowałam się na wiele pożegnań, ale jak się okazało – niepotrzebnie. Byłam pewna, że po śmierci Rojera przyjdzie również czas na kilka innych ważnych postaci. Może winą za moje oczekiwania powinnam obarczyć G. R. R. Martina, który przyzwyczaił mnie do częstych zgonów? Niemniej, w Otchłani nadeszło Sharak Ka, wielka wojna dobra i zła, ludzi i demonów, która wedle przepowiedni miała pochłonąć mnóstwo istnień. I owszem, w tle wielu bezimiennych bohaterów zakończyło swoją podróż, ale protagonistów przetrwało stanowczo za dużo.
Hasik i Abban, dobrana para
Niestety, tej dwójce autor poświęcił zbyt mało miejsca, podobnie zresztą jak Naznaczonym Dzieciom. Chociaż przyznać muszę jedno – rola, którą w tej części cyklu odegrał Abban, pozytywnie mnie zaskoczyła. Zawsze wiedziałam, że ten khaffit udowodni swoją siłę, jednak nie udało mi się przewidzieć, jak tego dokona!
Wkład w tę historię mają w niemal równym stopniu kobiety, mężczyźni, bohaterowie niepełnosprawni oraz dzieci. I właśnie za to, że Peter V. Brett stwarza pole do popełnienia wielkich czynów każdemu, uwielbiam cały Cykl Demoniczny.
To już jest koniec, nie ma już nic
Choć na okładkowym blurbie przeczytamy: „Nie ma już odwrotu, nie ma miejsca na wątpliwości ani czasu na wahanie”, bohaterzy nie są w pełni pewni swojego postępowania Kwestionują fundamenty wiary oraz własną filozofię życiową, a czytelnik wraz z nimi uświadamia sobie mechanizmy powstawania legend i mitów.
Brett ukazuje uniwersalne prawdy, przede wszystkim jednak zostawia nas z wnioskiem o sile zbiorowości i współpracy ponad podziałami. Nie deprecjonuje żadnej postaci ze względu na wiek, płeć czy niepełnosprawność, daje nam je poznać z każdej strony, eksponując charaktery oraz sposób ich kształtowania. Bawi się narracją, przerzuca akcję z centrum jednych wydarzeń, na obrzeża drugich. Autor odtwarza rzeczywistość, w której dobro i zło są określone jako wzajemnie zwalczające się siły, lecz świat przez niego przedstawiony jawi się przede wszystkim w odcieniach szarości, gdzie każdy bohater odkryć musi swoją drogę. Czytelnik tak samo – może nienawidzić i kochać, a potem odczuć mieszankę tych uczuć, by ostatecznie zdecydować, komu kibicuje.
Finałowa Otchłań kończy ostatecznie Cykl Demoniczny. Robi to w dobrym stylu, lecz w kilku miejscach zawodzi. Bohaterowie wciąż są skomplikowani (i niekiedy zaskakują), lecz akcja nie zawsze dotrzymuje im kroku. Nie znaczy to, że zaśniecie nad lekturą. Peter V. Brett pozostaje mistrzem słowa i prowadzi czytelnika płynnie przez karty powieści. Do tego okazuje się także litościwym katem, który oszczędził życie wielu istotnym postaciom. Przekonajcie się jednak sami, jaki będzie wynik Sharak Ka i czy kogoś przyjdzie wam opłakiwać.