Edytorial
Z dumą prezentujemy Państwu najnowszy, a zarazem ostatni już numer „Kuriera Francuskiego”. W nim – wybór najlepszych tekstów naszych redaktorów i korespondentów. Herbsaint Sazerac (Owen Wilson), flâneur-cyklista, zabierze Państwa na przejażdżkę po Ennui-sur-Blasé, odkrywając przed Państwem ulubione, choć może nieco mroczne zakamarki naszego miasteczka. W dziale kulturalnym: niezastąpiona J. K. L. Berensen (Tilda Swinton) przedstawi historię cennego nabytku galerii pani Clampette – dzieła autorstwa tworzącego zza krat geniusza, Mosesa Rosenthalera (Benicio del Toro). Lucinda Krementz (Frances McDormand) relacjonuje z samego serca protestów studenckich pod przywództwem Zeffirellego (Timothée Chalamet), a w dodatku kulinarnym Roebuck Wright (Jeffrey Wright) posmakuje specjałów porucznika Nescaffiera (Steve Park), jedynego w swoim rodzaju kucharza, pichcącego dla komendanta posterunku policji.
Uprzejmie informujemy, że w związku z wygaszeniem tytułu nasi prenumeratorzy otrzymają adekwatną rekompensatę za nieotrzymane numery.

Źródło: lithub.com
Szkatułka pełna nostalgii
Anderson już od dawna marzył o własnym zbiorze opowiadań. Kurier Francuski (klauzula sumienia zabrania piszącej te słowa używania karykaturalnie długiego tytułu zaproponowanego przez polskiego dystrybutora) wydaje się zatem częściowym spełnieniem tej zachcianki – to film w zasadzie antologiczny, składający się z kilku etiudek stylizowanych na teksty zebrane między okładkami ostatniego numeru tytułowego periodyku – zagranicznego dodatku do lokalnej gazety wydawanej w małym miasteczku w Kansas. Artykuły te nie łączą się ze sobą fabularnie, pozwalają jednak reżyserowi na naświetlenie innej jego fascynacji – erudycji kultowego tygodnika „The New Yorker”. Inspiracje widoczne są gołym okiem – od serii fenomenalnych plakatów, ikonograficznie naśladujących charakterystyczną szatę graficzną gazety, przez język – stylizowany na wyszukaną, świadomie pretensjonalną angielszczyznę nowojorskiej inteligencji, kończąc na postaciach samych redaktorów – fikcyjnych, lecz łączących w swojej konstrukcji cechy owianych branżową legendą dziennikarzy. To figury utkane z fantasmagorii i nostalgii, ewokujące mit dziennikarskiego pietyzmu – niezłomnego obiektywizmu i lingwistycznej perfekcji. Na czele redakcji, niczym surowy, ale kochający ojciec dziwacznej gromadki, stoi Bill Murray, którego Arthur Howitzer Jr. nie bez przyczyny przypominać ma barwnego założyciela „New Yorkera”, Harolda Rossa. Bohaterowie tekstów natomiast może i są wyolbrzymieni, ekscentryczni i oderwani od (i tak, zgodnie ze stylem autora, całkowicie sztucznej) rzeczywistości, może i naszkicowani skrótami, na przeszkodzie ku psychologicznej głębi stoją jednak i forma, i metraż. Rozbudowany wachlarz osobowości ściśnięty jest w półgodzinnych etiudach, liczy się więc przede wszystkim obudowane błyskotliwą narracją dobre story – zamknięte, decyzją redaktora naczelnego, najwyżej w kilkuset słowach.

Źródło: elledecor.com
Na autoandersonie
Anderson ponownie nakręcił film prawdziwie kinofilski – reżyser cytuje tu przeszło kilkadziesiąt tytułów (co wytrwalsi mogą wybrać się w bezkrwawe łowy i zabawić w tropienie nawiązań). Pod względem formalnym wciąż jest to esencja niepodrabialnego stylu pierwszego hipstera Hollywood, z ogromną dozą umowności, jawnym odrealnieniem i totalną stylizacją świata przedstawionego. Oryginalni bohaterowie stawiani są w równie niekonwencjonalnych momentach i okolicznościach, makabra podawana jest z lekkością i stoickim spokojem, dominuje atmosfera podszytej głęboko skrywaną melancholią beztroskiej zgrywy, choć ostrze satyry nie wydaje się wymierzone w żaden konkretny cel. Zamiast tego charyzmatyczni aktorzy co rusz wypluwają błyskotliwe komentarze na tematy wszelakie: pobieżne obserwacje dotyczące natury młodzieńczego buntu i fasadowości niedojrzałego idealizmu, życia na obczyźnie, komercjalizacji sztuki czy wreszcie dziennikarskiej bezstronności. Wyraziste rzemiosło służy tu przede wszystkim do rozmarzonego snucia o ludziach nieco smutnych, zblazowanych, zmanierowanych, nierzadko złamanych i zagubionych, za to bez wyjątku wiernych swojemu warsztatowi i ideałom.
Kurier Francuski to sprawdzian z uważności i test umysłowej kondycji; narracja pędzi, nie oglądając się za siebie i nie czekając na tych, którzy po drodze złapią zadyszkę. I choć zdecydowanie więcej jest w nim formy aniżeli treści (alternatywnie: różnorodnej tematycznie treści jest aż nadto, by móc się na niej skupić w pełni za jednym podejściem), nie można odmówić mu stylu i uroku.
Na film zapraszamy do siec kin Cinema City!