Nowi…nieszczęśnicy?
Nowi mutanci to film, który powstał na podstawie komiksów Marvela. Opowiada o grupie młodych ludzi obdarzonych nadzwyczajnymi mocami. Dla ich własnego bezpieczeństwa zostają oni zamknięci w specjalnej placówce, gdzie, pod okiem doktor Cecili Reyes, mają nauczyć się, jak panować nad swoimi zdolnościami, aby nie zranić siebie oraz innych. Każdy z nich ma już jednak za sobą przykre doświadczenia, dowodzące, że mogą być niebezpieczni dla otoczenia. Bohaterowie wierzą jednak, że dzięki szkoleniu niebawem trafią do drużyny X-Men. Kiedy do zakładu trafia Dani Moonstar, na jaw zaczynają wychodzić mroczne tajemnice ośrodka. Okazuje się, że grupa znajduje się w niebezpieczeństwie.

Źródło: indiewire.com
Bez porównań się nie da
New mutants to komiks, który swoją premierę miał w 1982 roku, a jego autorami byli Chris Claremont i Bob McLeod. Przez lata grupa ewoluowała i przeżywała kolejne przygody. Wreszcie ktoś uznał, że ich historię warto przenieść na duży ekran i tak oto powstał film. O samych bohaterach pisałem już nieco wcześniej (artykuł możecie przeczytać tutaj), jednak było to jedynie przedstawienie pierwowzorów. Nie sposób jednak nie porównać oryginału i najnowszej wersji. I od razu muszę to powiedzieć – to nie będzie porównanie korzystne dla produkcji studia 20th Century Fox. Będąc w kinie, kilkakrotnie łapałem się za głowę i parskałem śmiechem, widząc, co scenarzyści zrobili z naszymi homosuperior. Materiał źródłowy był naprawdę dobry, a sama historia ciekawa. Wiadomo, że nigdy nie dostaniemy idealnie odwzorowanego zeszytu, ale czy trzeba było aż tylu zmian? Każdemu z bohaterów postanowiono dodać do CV jakąś tragedię. I o ile Rahne Sinclair faktycznie ma za sobą ciężkie przeżycia, to czy faktycznie trzeba było robić z Sama męczennika, choć w oryginale uratował, a nie odbierał życie? Czy Roberto musiał zabijać swoją ukochaną, podczas gdy w komiksie ratowała mu życie? Przy okazji widzowie nie mają okazji dowiedzieć się choćby o części potencjału drugiego z panów, który przecież władał siłą równą energii słonecznej, na ekranie natomiast kilka razy zapłonął i bił wroga… ławką! Demoniczny niedźwiedź, będący niezwykle istotną postacią fabularną, został sprowadzony do roli bestii, którą można udobruchać. O ile przez większość czasu prezentował się naprawdę epicko, to końcówka wołała już o pomstę do nieba. Przypomnę tylko, że w zeszytach był to potężny, kosmiczny pasożyt, pragnący siać zniszczenie, a nie wytwór wyobraźni Dani. Nie wiem też, dlaczego postanowiono zrobić z Cecili Reyes głównego wroga grupy. Przecież ona była dobra, należała do X-Men i pomagała takim bohaterom jak Daredevil czy Spider-Man. I wreszcie Illyana Rasputin. Najlepiej prezentująca się na ekranie postać również dostała jakąś dziwną historię z Uśmiechniętymi Panami. Zapomniano wspomnieć o jej słynnym bracie Colossusie, nie pojawiła się wzmianka o jej rosyjskich korzeniach, z wymiaru Limbo zrobiono jej wymysł, nie wyjaśniono, czym jest dzierżony przez nią Miecz Dusz i jeszcze dano jej Lockheeda, smoka należącego przecież do Kitty Pride, a nie do Magic! Dodajmy jeszcze, że postanowiono wprowadzić tu Essex jako organizację prowadzącą ośrodek. Skoro i tak nie miało to większego wpływu na fabułę, to można było tu wtrącić prawdziwego przeciwnika mutantów, czyli Donalda Pierce lub też Hellfire Club, na którego czele stał. Ale i tego nie uczyniono…

Źródło: slashfilm.com
Kilka plusów
Zastanawiałem się, czy zacząć od dobrych czy złych stron Nowych mutantów. Niestety dla widzów tych pierwszych jest mniej i dlatego najpierw skupię się na nich. Wprawdzie fabuła filmu stawia w centrum uwagi Dani Moonstar, ale i tak na pierwszy plan wysuwa nam się Illyana „Magik” Rasputin, zagrana przez Anyę Taylor-Joy. Pierwsze sceny z udziałem tej bohaterki nasuwają nam na myśl… Harley Queen z Legionu samobójców! Scenarzyści najwyraźniej stwierdzili, że Margot Robbie wypadła w swojej roli tak dobrze, że warto skopiować jej postać i kazać Anyi zagrać tak samo. Zabrzmi to dziwnie, ale nie był to najgorszy pomysł. Illyana faktycznie zapada nam w pamięć i nie sposób jej nie lubić. Co jednak ważniejsze, bohaterka rozwija się i faktycznie zaczyna być sobą, a nie kopią z obrazu DC. Wygląda naprawdę kozacko, kiedy zaczyna kopać tyłki wrogów. Zadbano też o odpowiednią oprawę wizualną dla postaci. Jej świecące oczy, pojawianie się pancerza na ramieniu, smoczy towarzysz, a przede wszystkim Miecz Dusz prezentują się znakomicie i widz momentami chciałby, aby historia koncentrowała się przede wszystkim na niej. Szkoda, że nie rozbudowano bardziej jej historii.
Drugą postacią, która zasługuje na pochwałę jest Rahne „Wolfsbane” Sinclair, grana przez Maisie Williams. Ona również wyróżnia się z tłumu ze względu na swój charakter. Nie tak spektakularna jak Illyana, ale jednak skupia na sobie uwagę odbiorcy. Obie aktorki i bohaterki wypadają na plus.
Trzecim pozytywnym aspektem filmu są efekty specjalne. A przynajmniej większość z nich. Ponownie mamy tu wprawdzie inspirację tym, co już widzieliśmy i znów nie jest to najgorsze. Mowa tu oczywiście o Uśmiechniętych Panach, którzy są niczym innym jak połączeniem Slendermana i Jacka Szkieletona z Miasteczka Halloween. Mimo wszystko wywołują pewien niepokój i wzbudzają grozę, czyli robią to, do czego zostali stworzeni. Przyjemnie dla oka wygląda też scena, gdy deszcz pada na kopułę ochronną wokół ośrodka. Wprawdzie coś podobnego widzieliśmy w drugiej części Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci podczas Bitwy o Hogwart, ale znów jest to dobrze zrealizowany efekt. I wreszcie nowości. O oprawie wokół Illyany już wspomniałem, więc nie będę się powtarzał. Dodam tylko, że chciałbym na dłużej zajrzeć wraz z nią do strefy Limbo, aby popodziwiać wizję twórców dotyczącą tego miejsca. Cóż, z daleka i przez chwilę wyglądało to interesująco. Wreszcie wspomnę jednego z głównych wrogów naszych bohaterów, czyli Demonicznego Niedźwiedzia. Naprawdę postarano się, aby zapadł on w pamięć. Na scenę jego walki z Illyaną (tak, znów ta Magic na pierwszym planie) nie da się patrzeć obojętnie. Szkoda, że trwa ona tak krótko. A jeszcze bardziej żałować można tego, co na koniec stało się z tym wielkim miśkiem. Ale to już inna historia.
Ostatnim plusem filmu jest muzyka, stworzona przez Marka Snowa. Może nie jest wybitna, ale zapada w pamięć i robi swoje. Została ona odpowiednio dopasowana do tego, co dzieje się na ekranie. Odpowiednio przyspiesza i zwalnia. W chwilach grozy wzbudza w nas niepokój. Jest więc bez fajerwerków, ale jak najbardziej poprawnie.

Źródło: digitalspy.com
Garść minusów
Pora przejść do rzeczy negatywnych. Zacznę od tego, że scenarzyści Nowych mutantów chyba sami nie wiedzieli, dla kogo tworzą produkcję. Z jednej strony mamy tu elementy horroru. Zamknięty. pełen mrocznych tajemnic zakład, upiorne wizje i pojawiające się demony sugerują starszego odbiorcę. Jednocześnie mamy tu grupkę nastolatków, robiącą sobie żarty i organizującą imprezy, co z kolei idealnie pasuje do potencjalnych oczekiwań młodszej części widzów. Ostatecznie film nie trafia do nikogo. Ponadto momentami wszystko wygląda tak, jakby twórcom kończył się czas i musieli gnać do przodu. Historie bohaterów są bardzo niekompletne i trudno jakoś przywiązać się do naszych mutantów, a jednocześnie brać na poważnie ich dramatyczne losy. Obserwujemy też liczne przeskoki i tak oto w jednej chwili Dani chce się zabić, ale po kilku sekundach już nie chce. Magic boi się potworów, aby zaraz dobyć miecza i walczyć jak prawdziwy heros. Co się zmieniło przez kilka minut? To już pozostanie tajemnicą reżysera. I do tego dochodzi to nieszczęsne zakończenie historii Demonicznego Niedźwiedzia. Szkoda, że z tak epickiego demona zrobiono na koniec pluszowego misia.
Drugim problemem filmu jest gra aktorska. Nie wiem, czy to wina scenariusza, reżysera czy może samych odtwórców głównych ról, ale nie wygląda to dobrze. Jak wspomniałem, Anya Taylor-Joy wypada bardzo dobrze, a Maisie Williams co najmniej poprawnie, lecz nic takiego nie można powiedzieć o reszcie obsady. Blu Hunt w roli Danielle Moonstar nie przykuła mojej uwagi. Jest nijaka i snuje się tylko po ośrodku, nie bardzo wiedząc, co się wokół niej dzieje. Brak jej charyzmy i osobowości, a jej historia, choć najbardziej rozbudowana z całej grupy, nie wciąga. Henry Zaga jako Roberto „Sunspot” da Costa miał być chyba w założeniu zabawnym łobuzem, a wyszedł nam chłopak, którego mogłoby w filmie nie być. Naczynia pozmywałby ktoś inny. Alice Braga, czyli filmowa doktor Cecilia Reyes, to teoretycznie antagonistka. Praktycznie jej wkład w fabułę nie jest zbyt duży. Nie widać tego, że jest zła i może zrobić komuś krzywdę. Najlepiej wypada w momencie… swojej śmierci. I jeszcze znany z serialu Stranger Things Charlie Heaton, wcielający się w Sama „Cannonballa” Guthrie. Po netflixowej produkcji spodziewałem się więcej po tym aktorze. Żeby chociaż próbował być Jonathanem Byersem, to może dostalibyśmy coś ciekawego. Tymczasem mamy jeszcze jednego bohatera po przejściach, snującego się w tle.
Mówiłem już o dobrych efektach specjalnych. Niestety jest też i druga strona medalu. To, jak prezentuje się Sunspot po swojej przemianie oraz jego „przypieczona” dziewczyna woła o pomstę do nieba. Jest to bardzo nierealistyczne i wygląda, jakby było zrobione w filmie pokroju Birdemic. Bohater dużo lepiej prezentował się sześć lat temu, kiedy miał swoją rolę w produkcji X-Men: Przeszłość, która nadejdzie. Nie postarano się także z Wolfsbane. Twórcy mogli włożyć trochę wysiłku w jej przemiany z człowieka w wilka i pokazać ja w formie wilkołaka. W ten sposób zyskałaby ona jeszcze w naszych oczach. Choć z drugiej strony, gdyby miała wyglądać później niczym jej brazylijski kolega, to może i lepiej, że zaniechano pokazywania transformacji.

Źródło: empireonline.com
Mimo wszystko
Nie ma co ukrywać, film Nowi mutanci nie tylko nie stanie się hitem, ale raczej będzie umieszczany wśród najgorszych produkcji Marvela. I nie ma co się dziwić: niedopracowany scenariusz, niektóre efekty specjalne, kiepska gra aktorska czy niepotrzebne zmiany w stosunku do pierwowzoru. To wszystko sprawi, że nie zachwyci widzów i krytyków. Nawet magia Illyany nie jest w stanie uratować obrazu. Choć jednocześnie jest w nim coś, co nie sprawia, że nie można go całkiem zmieszać z błotem. Być może chodzi o to, że tak długo czekaliśmy na niego samego, na nowe filmy Marvela lub w ogóle na otwarcie kin. Może to radość, że doczekaliśmy się możliwości zasiadania na Sali, sprawia, że po seansie nie jesteśmy całkiem rozczarowani. Dlatego mimo wszystko warto go zobaczyć i samemu poznać drużynę New mutants.