Komiks z cyklu „Co by było, gdyby…?”, w którym bierzemy historie postaci z Ligi Sprawiedliwości i przypisujemy je bohaterom Marvela. Bo co by było, gdyby oś czasu została zmieniona tak, że Avengers nigdy nie istnieli, a tylko Blade pamiętał świat takim, jaki był?
Czy tylko ja pamiętam, jak wyglądał świat?
W sumie mógłbym powiedzieć, że to kolejny komiks z cyklu superbohaterowie walczą z innymi superbohaterami, ale byłoby to jedno, wielkie niedopowiedzenie. Bo musicie wiedzieć, że Jasonowi Aaronowi (z pomocą wielu utalentowanych artystów) udało się opowiedzieć naprawdę wciągającą historię, która nie wydaje się jednorazową przygodą typu „Co by było, gdyby…?”.
Fabuła Heroes Reborn opiera się na założeniu, że nasi wspaniali Avengers nigdy nie powstali – Tony Stark nigdy nie zbudował zbroi Iron Mana, Carol Danvers nigdy nie opuściła Sił Powietrznych, a Kapitan Ameryka nigdy nie został wyciągnięty z lodu. Zamiast nich w obronie Ziemi staje Amerykański Szwadron Sztandarowy, który w zasadzie jest niezbyt subtelnym odpowiednikiem Ligi Sprawiedliwości. Jedynie Blade zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak w tym alternatywnym wszechświecie i stara się odkryć jego sekrety. I wiecie co? To jeden z tych komiksów, który po prostu przypomniał mi, dlaczego zacząłem je czytać i dlaczego wciąż to będę robił. Oczywiście, to nie jest pozycja, przy której będę piał z zachwytu nad każdą stroną, ale po prostu bardzo przyjemnie mi się go czytało.
Doceniam jak znane nam postacie Marvela zostały wypaczone i zmienione. Jak dawni bohaterowie utracili swoją wielkość na rzecz innych, a złoczyńcy zostali hmm… połączeni. W końcu to „Co by było, gdyby…?”, więc mamy takie abominacje jak Red Skull i symbiont, czyli Black Skull, lub Doctor Doom i Juggernaut, czyli Doctor Juggernaut? Tak, trochę to dziwne, ale ciekawe. Poza tym muszę też zwrócić uwagę na fakt, że każdy zeszyt koncentruje się na wybranej postaci Szwadronu, np. drugi numer skupia się na Hyperionie, czyli dublerze Supermana, z kolei szósty na Power Princess mającej nawiązywać do Wonder Woman.
Cóż za gniewny wzrok… zobacz mój!
W zasadzie to poszczególne zeszyty różnią się także pod kątem graficznym, ponieważ w każdym okazję do popisania się otrzymał inny artysta. Najbardziej z nich wyróżnia się jednak stały rysownik Domu Pomysłów – Ed McGuinness, który odpowiada za pierwszy i ostatni numer oraz dodatkowe opowieści. Moim zdaniem jego kreska jest najbardziej atrakcyjna, ilustracje są bardzo szczegółowe i przepełnione ciągłą akcją. W połączeniu ze scenariuszem Aarona czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń i chce zobaczyć oraz dowiedzieć się więcej na temat tego nowego, pokręconego świata.
A co z resztą? Nie jest źle, ale nie jest też wybitnie. Przykładowo styl Federico Vicentiniego całkiem nieźle pasował do supermocy Blura, którego prędkości nie mógł dorównać nawet Ghost Rid… ahmm przepraszam, miałem na myśli Ghost Runnera, sprintera zemsty. Jednak już kreska i kolory Jamesa Stokoe’a pozostawiały trochę do życzenia. Ilustracje miały przypominać szkic wykonany ołówkiem, ale wydawały się niezwykle „ciężkie”, a barwy wyjątkowo matowe i stonowane. Rysunki po prostu nie były zbyt wyraźne i żywe, czego można by się spodziewać po historii kogoś kontrolującego energię światła z pryzmatu. Mimo wszystko jednak wydaje mi się, że całość pod kątem wizualnym wyszła całkiem dobrze. Ot chyba bardziej preferuje, gdy to jeden rysownik odpowiada za szkice do całego komiksu (ewentualnie dwóch), a nie gdy robi to tak duży zespół.
Stare vs Nowe
Z drugiej strony może to właśnie największy plus Heroes Reborn? Różne perspektywy wizualne w każdym zeszycie pomagają budować ten wszechświat, sprawiając, że wydaje się on bardziej prawdziwy. Wydaje mi się, że Jason Aaron chciał napisać historię w stylu DC VS Marvel i to było najbliższe, co mógł osiągnąć. Czytało się to dobrze, szczególnie na początku, bo koncepcja świata bez Avengersów jest intrygująca. Szkoda tylko, że Amerykański Szwadron Sztandarowy, który jest w centrum uwagi przez większość tej historii, jest przedstawiony w niezbyt atrakcyjny sposób.
Ciężko sympatyzować z nowymi obrońcami naszej planety, bowiem są aroganccy, zadufani w sobie, a nawet szczęśliwi, kiedy odbierają życie, aby osiągnąć swoje cele. Są w zasadzie wszystkim tym, czym Avengers nie powinni być, i wszystkim, czego można by się spodziewać po taniej karykaturze Ligi Sprawiedliwości. Może jedynie Hyperion (odpowiednik Supermana) ma kilka wątpliwości, gdy rozrywa Hulka na kawałki, ale to tyle. Sprawia to, że automatycznie stajemy po stronie dawnych bohaterów i raczej nie zastanawiamy się, czy może zmiana status quo nie jest w porządku? Ale może po prostu się czepiam i na siłę szukam dziury w całym, a zwyczajnie powinienem dobrze się bawić. Tyle że nowy komiks z Avengers dał mi sporo przyjemności i przypomniał mi czemu lubię Marvela.
Co więcej, chciałbym, aby przedstawiona nam koncepcja była kontynuowana. Myślę, że ma ogromny potencjał, a wiele pomysłów zostało jeszcze niewykorzystanych. Na szczęście zakończenie pozostawia otwartą furtkę na taką możliwość.