W najgłębszej nocy tańczę do czarnego dnia
Skoro czytacie tę recenzję, znacie poprzedni tom Dobranoc i wiecie, co się stało. Punpun wreszcie spotkał Aiko. Początkowo oboje kłamali, udając wyidealizowane wersje młodych dorosłych, modelowych przedstawicieli swojego pokolenia. Jednak udało im się w końcu odnaleźć, a nasz bohater w kształcie sami-wiecie-czego doznał wreszcie upragnionej bliskości… I przynajmniej przez jeden rozdział wyglądało na to, że on i jego wymarzona dziewczyna nawzajem się uratują.
Na tym zakończył się piąty tom. Na początku szóstego poszli odwiedzić matkę Aiko, szaloną sekciarę, przemocową i domagającą się współczucia babę. Jej zachowanie popchnęło Punpuna do radykalnego czynu, który zmieni całe jego życie. Jak poprzednio, zmianę nastroju i nastawienia do świata wyraża jego sylwetka – nabiera ludzkich kształtów, widzimy, w co jest ubrany, jak się rusza… i tylko głowa pozostaje czarną dziurą ze sterczącą z niej parą rogów.
Nowy Punpun niczego się już nie boi, bo nie ma nic do stracenia. Przegrał na całej linii, okazał się złym człowiekiem, nie zasługuje na szczęście, które przecież było tak blisko. I może dlatego wreszcie zabiera Aiko w podróż do Kagoshimy, co obiecał jej już w podstawówce. A poza tym? Mści się na całym świecie, a przecież głównie na sobie.
Wielka ucieczka
Ale nie liczcie w tej trasie na piąty bieg. Chyba żeby nie koncentrować się na Punpunie? Przecież mamy jeszcze wyznawców Pegaza i jego good vibrations, nawiedzony chór usiłujący uratować lub odmienić świat. Oni przyspieszają, lider sekty powoli czuje się nie najlepiej, koniec nadciąga! Tej rozkosznej grupki będzie w tomie szóstym malutko, zwłaszcza w porównaniu z poprzednim, w którym zajęli sporo plansz.
Kolejny akapit możecie uznać za spojlerowy, ale wydaje mi się, że dalszy rozwój wypadków da się przewidzieć. Znacie już Punpuna i jego autora, nawet jeśli ten drugi trochę nas oszukiwał w poprzednich tomach. Tu nic nie bywa tak naprawdę dobrze,
Punpun i Aiko zabierają samochód matki dziewczyny i uciekają z miasta. Widzimy ich na stacjach benzynowych i w sklepikach ze wszystkim, taki romans z Żabki. I muszę Was znowu ostrzec, będzie ciężko. Atmosfera od początku nie była najlepsza, a z głównego bohatera wyłażą wszystkie braki i tłumione emocje, głównie złe, bo przecież (we własnym mniemaniu) jako absolutnie złego człowieka stać go tylko na takie. Granice możliwego zostały przesunięte i nic nie może być jak dawniej. Jak możecie się domyślać, to nie jest podróż w stylu zakochanych w sobie do szaleństwa Bonnie i Clyde’a. Raczej taka zwykła patologia wzajemnego wyniszczania się, do której niestety jesteśmy przyzwyczajeni. A jednak Asano zapełnia kadry uśmiechami Aiko, podkreślając sztuczność jej relacji z Onoderą i uparte pragnienie, żeby poczuć wolność i z niej skorzystać. Te kadry są bolesne i jakby nie na miejscu, podobnie jak fan service z poprzedniego tomu.
Tango triste
Tomy piąty i szósty są kluczowe dla Dobranoc, Punpunie; to w nich realizuje się sedno eksperymentu myślowego, który w tej mandze uprawia Asano. Mangaka chciał zrozumieć, co doprowadza ludzi do tego, że dopuszczają się zła. Ludzi pozornie zupełnie zwykłych, którzy czasem doświadczają szczęścia, choć dużo częściej większych i małych przykrości. A przy tym są, jak Punpun, naiwni, jakby zbyt twardogłowi, żeby przechodzić do porządku dziennego nad zdradami czy kłamstwami ze strony innych. Zbrodnia to przecież ostatecznie produkt tego, co Marek Zychla nazywa „bezmiłością”.
Czy Onodera, nieszczęśliwy, zbyt cichy dzieciak, dramatycznie samotny dorosły, wreszcie przestępca, jest zagadką? A może jego „przypadek” to tylko kolejny nudny, przewidywalny błąd w działaniu społeczeństwa z jego podstawową komórką, która bywa bardzo nieudana? I czy siódmego lipca wszystko się skończy? Na razie wydaje mi się, że ostatni tom za dużo w moim odczytaniu Dobranoc nie zmieni, bo świat Punpuna to równia pochyła, z której można tylko spaść.