Przede wszystkim druga część jest kontynuacją pierwszego i nawet jeśli sama opowieść ponownie to jedynie zbiór historii, warto sięgnąć do tych, które pojawiły się wcześniej. Tom rozpoczyna się od próby ucieczki Atushiego z mafijnego więzienia i przyznam szczerze, że jest to dla mnie najsłabszy punkt komiksu. Pojawiają się w nim bowiem nowe postacie (które na pierwszy rzut oka wydają się być interesujące), ale szybko zostają spacyfikowane i do końca nie wiadomo, co się z nimi stało. Trochę szkoda, bo miałam szczerą nadzieję poznać je bliżej – być może jeszcze nadejdzie dla nich odpowiedni czas i pojawią się na kartach kolejnych rozdziałów. Na szczęście niezbyt miłe pierwsze wrażenie wynagrodziła mi opowieść z Ranpo w roli głównej. Po prostu uwielbiam tego narwańca o lisiej mordce i bardzo cieszę się, że autorzy postanowili poświęcić mu tym razem jeszcze więcej miejsca. Tom zamyka zdecydowanie poważniejsza opowieść, w którym bohaterom przyszło zmierzyć się z pewnym szalonym naukowcem i osobiście przekonać się o okrucieństwie portowej mafii.
Pod względem ilości akcji druga część nie ustępuje pierwszej. Ponownie otrzymujemy mocną i pełną humoru opowieść o perypetiach detektywów, ale mam wrażenie, że kontynuacja jest nieco poważniejsza i posiada w sobie to, czego tak bardzo brakowało mi wcześniej – elementy obyczajowe. Mamy więc tutaj nieco głębsze wejście w postać Atsushiego i możemy obserwować jej wewnętrzną przemianę, dorastanie i zamianę tendencji do uciekania od problemów na próbę wzięcia się z nimi za barki. Nadal jednak minusem jest spore przekombinowanie odnośnie samej pracy detektywów. Po prostu widać ewidentnie dziury w fabule, które łatane są specjalnymi umiejętnościami członków agencji. Ktoś, kto oczekuje od pełnej akcji mangi jedynie „pościgów i wybuchów”, zapewne przymknie na to oko, ale ktoś pragnący czegoś nieco mocniej ocierającego się o kryminał będzie niepocieszony.
Samo wydanie mangi delikatnie odbiega od pierwszego tomu, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem – o tyle większym, że nad przygotowaniem komiksu do druku czuwały te same osoby. Znalazłam literówkę (co mnie zawsze najmniej mierzi, bo uważam tego typu błędy za przeoczenie, które się po prostu zdarza, nawet gdy tekst przechodzi przez ręce paru osób) i drobne potknięcia redakcyjne, czyli niepotrzebne powtórzenie i koślawy szyk wyrazów w paru zdaniach. Nie są to oczywiście duże niedociągnięcia i mangę generalnie czyta się naprawdę bardzo przyjemne, przynajmniej pod tym względem. Największym minusem drugiego tomu jest dla mnie bowiem klejenie stron – nadal mocne i trwałe, ale mam wrażenie, że zadziało się coś niedobrego w marginesach, przez co czasami trzeba naprawdę rozchylać komiks, żeby doczytać jakiś dymek umieszczony zbyt blisko grzbietu.
Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu nadal utrzymuję, że nie jest to tytuł dla wszystkich. Bezpańscy Literaci są specyficzni: z jednej strony otrzymujemy lekką komedię z nie do końca spójną fabułą (ale nie oszukujmy się – nikt nie oczekuje spójności po dziele, które ma przede wszystkim bawić), a z drugiej krwawą historię z elementami obyczajowymi w tle. Połączenie bardzo fajne, chociaż ryzykowne – ja ucieszyłam się, widząc, że drugi tom posiada nieco mniej „śmieszków”, ale ktoś inny może czuć się zawiedziony. Jednak nawet pomimo paru wątpliwości uważam, że wypada tych specyficznych pisarzy poznać – w końcu to kawałek dobrej literatury uwiecznionej na stronach mangi.