Wielka draka w koreańskiej dzielnicy
Nie ma co ukrywać – trzeba od razu powiedzieć, że film jest naprawdę zły. Co gorsze, widać tu mnóstwo niewykorzystanego potencjału. W dodatku takiego, który nie wymagał do realizacji ogromnego nakładu pracy. Historia w filmie Sang-ho Yeona należy raczej do tych kameralnych i odpowiednio przedstawiona mogłaby wydać się widzowi całkiem ciekawa. Zamiast tego postawiono na stertę banałów, wyrywających się z pociesznej akcji.
Nasz główny bohater w Polsce na pewno zyskałby szybko łatkę „Janusza”. To niezbyt majętny pracownik ochrony, korzystający z życia, gdzie tylko się da (serio, nawet papier toaletowy z pracy podbiera). Seok-Hyeon (bo tak się zwie) z różnych powodów żyje w separacji z resztą rodziny. Informacja ta jest kluczowa dla dalszego rozwoju fabuły. Bowiem gdy pewnego razu pije on ze źródełka zanieczyszczoną wodę, zaczyna dziać się prawdziwa magia. Pan w średnim wieku zyskuje zdolności telekinetyczne – a więc co za tym idzie – umiejętność przesuwania dowolnych przedmiotów. Dziwnym zbiegiem okoliczności pokrywa się to w czasie ze śmiercią żony protagonisty, która zginęła podczas brutalnej próby eksmisji. Seok’owi nie pozostaje nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce, zawalczyć o dobytek sąsiadów, odbudować relacje z córką i stać się lepszym człowiekiem. Podobną historię widzieliśmy już wiele razy i w dużo lepszym wydaniu.

Kadr z filmu „Psychokineza”
Ani me, ani be, ani kukuryku
Ogromnym problemem Psychokinezy jest miałkość fabuły. Banalna opowieść byłaby jak najbardziej do przełknięcia, gdyby nie dialogi bez jakiegokolwiek polotu. Postacie zostały żywcem wyrwane z doskonale znanych wzorców i ciężko kogokolwiek polubić, a co dopiero pamiętać następnego dnia. Nie jest to wina egzotycznych imion (no, może odrobinę). I na pewno nie pomaga w tym (słaba) gra aktorska.
Ostatnimi laty wielokrotnie mogliśmy się przekonać, że nawet z oklepanych schematów można wyciągnąć coś kreatywnego lub przedstawić je w świeży, ciekawy sposób. W tym wypadku twórcy mieli naprawdę sporo możliwości wykorzystania aktualnego i przejmującego tematu, jakim są historie prostych ludzi wyrzucanych z posesji przez brutalnych czyścicieli. Problem ten znany jest także na naszym podwórku za sprawą licznych eksmisji z kamienic, co w połączeniu z januszowatym protagonistą mogło dać produkt idealny na polski rynek. Niestety, za każdym razem, gdy twórca scenariusza próbuje zagrać nam emocjonalne nuty… całkowicie się na nich wykłada, czyniąc fabułę nudną. Na próżno też szukać tutaj wątków komediowych, bo za każdym razem, kiedy na twarzy zaczyna pojawiać się szeroki uśmiech, zostanie on prędko starty przez dłużące się dialogi. Szczęśliwie, mogło być dużo gorzej, ponieważ Psychokineza ma pewną ogromną zaletę.

Kadr z filmu „Psychokineza”
Superman może spadać na drzewo!
Kiedy odrzucimy z koreańskiej produkcji beznadziejną opowieść, to klękajcie narody, bo takiej akcji po prostu nie da się „odzobaczyć”! Właśnie za bezsensowne i całkowicie tandetne sceny (w założeniu widowiskowe) kochamy takie „śmieciowe” filmy. Na tym polu Psychokineza radzi sobie kapitalnie (oczywiście ironicznie). Wszystkie momenty użycia tytułowej umiejętności: od powalania tabunów wrogów, po latanie – bawią do rozpuku. Bardziej z zażenowania niż z zamierzenia, aczkolwiek chwile pełne śmiechu są gwarantowane. Tym bardziej smuci mnie mała ilość tych „widowiskowych” sekwencji, czyli tego, co w filmie Yeona stanowi crème de la crème. Z niewiadomych przyczyn reżyser i scenarzysta w jednym musiał uznać nijaki dramatyzm za bardziej pociągający dla widza.
Trzeba przyznać, że w dzisiejszych czasach kręcenie filmów jest bardzo proste, trudno jest też trafić na produkcje kiepskie pod względem technicznym. Dlatego też Psychokineza poza złymi efektami specjalnymi, odznacza się raczej poprawnymi zdjęciami i dźwiękiem. Próżno szukać kawałków muzycznych pozostających w pamięci na długo po seansie, lecz muzyka w miarę stosownie przygrywa w odpowiednich momentach.
Nierówna zabawa godna uwagi?
Czy w ostatecznym rozrachunku warto poświęcić te nieco ponad półtorej godziny na obejrzenie Psychokinezy? Zazwyczaj nie marnowałbym czasu na taką produkcję, bo są znacznie lepsze sposoby na poprawę humoru. Jeśli jednak maluje się przed wami perspektywa spokojnego wieczoru, bez ważniejszych rzeczy do roboty, to polecam ten film. Słabiutka i nieangażująca opowieść o dzielnicowym superbohaterze ma szansę uwieść niewymagającego widza właśnie za sprawą absurdalnych scen akcji, które są swego rodzaju perełkami. Ja w każdym razie nie żałuję seansu, choć wątpię bym kiedyś miał do tego tytułu powrócić.