I nie, charakter Navis nie uległ zmianie. Od początku rys charakterologiczny głównej bohaterki był dla mnie największym problemem i czwarty tom niczego nie zmienia. W dalszym ciągu ostania (?) prawdziwa (??) Ziemianka jest wybitnie uzdolniona, świetna we wszystkim, co robi i kochana/podziwiana/nienawidzona przez każdego, kogo spotka. I wprawdzie przeszła ogromną drogę – od dzikuski, przez agentkę specjalną, po banitkę pracującą na czarno, ale jej charakter uległ tylko pogorszeniu. Wciąż jest marysujką, która jest impulsywna, pozornie nonkonformistyczna i przede wszystkim nieznośna i opryskliwa dla wszystkich, nawet dla przyjaciół. Na szczęście inne aspekty sprawiły, że najnowszy tom mimo to przypadł mi do gustu.
1-3
Dotychczas w cyklu Armada każdy album przynosił zmianę stylistyki. Czwarty tom, zbierający cztery historie, odrobinę się na tym tle różni. W starym stylu jest opowieść pierwsza – Poślizg kontrolowany – gdzie Navis bierze udział w nielegalnych wyścigach na różnych planetach. Protagonistka oczywiście jest fenomenalna we wszystkim, co robi. Niby z jednej strony udaje się jej wygrywać wyścigi dzięki oszukiwaniu i posługiwaniu się sztuczną inteligencją, ale gdy przychodzi co do czego, to sama chwyta za stery pojazdu i idzie jej jeszcze lepiej. Tematyczna jest również historia numer trzy – Polowanie, w którym ekipa bohaterów niby ma złapać dziką zwierzynę, by w końcu samymi stać się celem myśliwych. Oba motywy brzmią znajomo, ale taki już urok tego cyklu, że mocno trzyma się utartych w popkulturze historii
2-4
I na tym tle wyróżniają się opowieści druga i czwarta – są najbardziej linearne i stanowią pewną próbę podsumowania całości przed rychło nadchodzącym końcem. Pojawia się sporo spotkanych wcześniej bohaterów, tylko po to, by… po chwili zginąć. Ta nonszalancja scenarzysty jest całkiem zabawna. Niemniej, dosłowne wycięcie drugiego planu sprawiło, że stawka znacząco wzrosła. Udało się to także poprzez wprowadzenie nowych graczy – ostatnich przedstawicieli najbardziej zabójczej rasy, z jaką Armada miała styczność. Kosmiczni asasyni zapatrzyli się trochę na ksenomorfy, bo mają m.in. podobną budowę ciała, ale na szczęście dano im też kilka oryginalnych pomysłów. Stanowią niemal perfekcyjnie zaprojektowane biomaszyny z rozmaitymi broniami ukrytymi w każdym zakamarku ciała. Do tego potrafią się teleportować w każdej chwili. Wszystko to zostaje później skontrastowane z nie aż tak skomplikowanym sposobem ich pokonania, ale do takich głupotek zdążyłem się już przyzwyczaić. Niemniej, to właśnie pojedynki z kosmicznymi mordercami są najciekawszym elementem w komiksie, bo są dynamiczne, dobrze narysowane i całkiem ciekawie poprowadzone.
Z wielkiej burzy mały deszcz (meteorytów?)
W czwartym tomie rozwiązany także zostaje spisek elit, o którym mowa była już od dawna. Jednocześnie to podsumowanie jest szalenie niesatysfakcjonujące. Mam nadzieję, że pojawi się w tym jednak jakieś drugie dno, a to, co przedstawiono dotychczas, to po prostu fałszywy trop. Mniej też w tomie czwartym prób mówienia o ważkich tematach, które wcześniej wypadały pokracznie. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy twórcy obierają bardziej rozrywkowy kierunek opowieści.
Lecieć, ciągle lecieć, w stronę końca
Następny wydanie zbiorcze przyniesie ostatnie cztery albumy Armady. I choć nie pokochałem tej historii, to absolutnie nie żałuję czasu spędzonego na lekturze i z ciekawością wyczekuję zwieńczenia. To przyzwoite czytadło, co rusz rzucające czytelnika w nowe miejsca i proponujące autorskie spojrzenie na znane motywy SF. Nie aż tak kreatywne i mądre, jak twórcy by chcieli, ale i tak napisane i narysowane na tyle sprawnie, że warto po nie sięgnąć.