Poprzedni tom komiksu, Wojna o pokój, sprawił, że czytelnik – podobnie jak bohaterowie snutej przez Willinghama opowieści – dał się wciągnąć w poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Poniekąd udziela mu się pewność siebie Baśniowców: teraz to już z górki, historia zamknięta. A jednak! Trudno uznać pokonanie Adwersarza i zniszczenie wieloświatowego cesarstwa za dobre zakończenie w tym sensie, że wiele wątków nie doczekało się jeszcze należytej eksploracji, a co dopiero mówić o rozwiązaniu. Autor sięga więc po stare dobre narracyjne narzędzie – przydatne zwłaszcza przy tworzeniu cykli – czyli po eskalację zagrożenia: w momencie, kiedy wydawało się, że bohaterowie „usiekli głównego bossa”, nagle objawia się jeszcze straszliwsza wroga potęga. Co więcej, owo objawienie nie bierze się znikąd, to nie jest po prostu rozpoczęcie nowej historii z udziałem tych samych postaci; wszystko, co dzieje się w Czasach mroku płynnie wynika z poprzednich tomów. Tak płynnie, że aż ciarki przechodzą. To nie Wojna o pokój stanowiła kulminację dotychczasowej historii; ma ona miejsce właśnie tutaj.
A jest to kulminacja na wskroś negatywna. Marudziłam w poprzedniej recenzji, że wszystko poszło Baśniowcom zbyt gładko, że – pominąwszy poświęcenie księcia Uroczego – nie ponieśli po swojej stronie żadnych realnych strat. I choć nie zmienia to mojej ogólnej opinii na temat Wojny o pokój – że jako tom pozostaje dość mdła – muszę się przyznać: ja też dałam się nabrać. Dopiero w zestawieniu z Czasami mroku całość nabiera sensu. Początkowo oznaki nadciągającej klęski są drobne: złe przeczucie, wciąż odnawiająca się infekcja w ranie czy fakt, że Kaj postanawia znów wyłupić sobie oczy (brzmi okrutnie, ale pamiętajcie, że chłopak robi to dość regularnie). A jednak szybko dochodzi do eskalacji, w której małe kamyczki pociągają za sobą całą lawinę. Baśniowcy krok po kroku tracą wszystko, co cenne i ledwie sami uchodzą z życiem. Być może nie znaleźli się w równie kryzysowej sytuacji od czasu ucieczki ze Stron Rodzinnych. Dochodzi tu do powolnego odzierania ze złudzeń tak komiksowych postaci, jak i czytelnika. I kiedy się wydaje, że to już dno, że teraz już się będzie można odbić – Willingham jakby uderzał pałką między oczy, mówiąc: „Nie tak prędko”. I oprócz wątków globalnych sypią się też wątki osobiste. Niemal WSZYSTKIE.
Czasy mroku mają jeszcze tę niewątpliwą zaletę, że jeśli do tej pory podczas lektury komiksowych Baśni różne niedostatki fabularne dawały mi się we znaki, to tu wreszcie zostały one wyjaśnione (bądź, wziąwszy pod uwagę autorskie prawo do stosowania retrospektywnej logiki, załatane). Zastanawialiście się kiedyś, skąd wzięły się te wszystkie magiczne sprzęty w biurze Woodlandu? Dlaczego magiczna peleryna jest taka potężna? Co dalej z Babą Jagą? Czy coś kiedyś wyniknie z faktu, że Piękna całowała się z Uroczym? I czy Colin jeszcze powróci?
Trochę zastanawia żałoba Baśniowców po zmarłych (tak, Uroczy wreszcie doczekał się porządnego pogrzebu i opłakania), skoro wierzą oni, że pewne postaci mogą powrócić po śmierci – miałoby to zależeć od ich popularności wśród docześniaków. Czy zatem tymczasowe odejście towarzyszy powinno sprawiać im aż taki ból? A jednak cała sprawa owiana jest mgiełką tajemnicy: sami Baśniowcy nie wiedzą, czy powroty są możliwe i jak dokładnie miałoby to działać. Z owej niepewności rodzi się kilka ciekawszych rozmów w całym komiksie.
Obok tytułowych Czasów mroku (pięć części) tom zawiera następujące rozdziały: Spacer po mieście, Oczekiwanie i Powrót do Księgi dżungli (znów pięć części). Pierwsze dwa to właściwie prolog i epilog głównego story arc; trzeci natomiast stanowi, jak łatwo się domyślić, poboczną historię z Mowglim w roli głównej. Nie jest ona tak ekscytująca, jak wątek główny, ale warta uwagi z jednego prostego powodu: wprowadza nową postać, co do której przeczucie mówi mi, że jeszcze okaże się ważna.
Cały główny story arc zilustrował jak zwykle Mark Buckingham. On też stworzył jedną z zeszytowych okładek, a za pozostałe tradycyjnie odpowiada James Jean. Obydwaj rysownicy zadbali, aby graficzna oprawa Baśni stała na niezmiennie wysokim poziomie. Swoimi pracami wspomogli ich Michael Allerd, David Hahn i Peter Gross. Warto zwrócić uwagę na ładną, specyficzną kreskę tego pierwszego – i na przykład na to, jak zupełnie inaczej od Buckinghama portretuje Pinokia.
Czasy mroku to opowieść o świecie, który legł w gruzach. Chyba w żadnym poprzednim tomie Willingham nie sponiewierał swoich bohaterów do takiego stopnia, nie podbił tak znacząco stawki. Ze strony na stronę coraz mocniej ściskało mi się serce. I bardzo chcę teraz zobaczyć, jak z tej ruiny zostanie odbudowany nowy ład.