Spodziewaliście się podobnej delegacji? Cóż, książę Uroczy i reszta ferajny też nie. Arabskie noce to jeden z najzabawniejszych tomów serii – i tym razem niekoniecznie chodzi o czarny humor, w jakim zwykle celował Bigby. Sceny, w których Baśniowcy z Nowego Jorku usiłują dogadać się ze swoimi bagdadzkimi gośćmi, są draczne w autentyczny, niewymuszony sposób. Żarty bazują nie tylko na klasycznym problemie bariery językowej, ale też mocno czerpią z temperamentu biorących udział w poszczególnych scenach postaci. Szczególnie polecam sytuacje, w których biedny Mucha występuje w roli jednoosobowego komitetu powitalnego oraz kiedy król Cole przekłada krótkie, szczekliwe wypowiedzi księcia Uroczego tak, aby odpowiadały skomplikowanym, wschodnim rytuałom grzecznościowym.
Podoba mi się, że twórcy komiksu w lekki sposób zwrócili uwagę na w sumie dość poważne problemy: różnic kulturowych, ksenofobii, trudności w porozumieniu się (czy nawet umyślne blokowanie porozumienia). Nie obyło się co prawda bez pewnej stereotypizacji (postaci pięknych arabskich niewolnic czy zły wezyr), niemniej daje się ona wyjaśnić konwencją komiksu, przez co łatwiej przymknąć na nią oko i po prostu dobrze się bawić. Co najważniejsze (uwaga na małe spoilery): Sindbad okazuje się sympatycznym gościem, a porozumienie Bagdadu z Baśniogrodem zostaje osiągnięte. Czyli ostateczne przesłanie brzmi: niezależnie od różnic możemy się dogadać, znaleźć punkty wspólne, wreszcie – zaprzyjaźnić się.
Mam tylko jeden problem, który niestety narasta wraz z rozwojem serii. Chodzi mianowicie o nagromadzenie superpotężnych postaci/przedmiotów (w znaczeniu: jeszcze potężniejszych od tych wcześniejszych superpotężnych). W poprzednim tomie czytelnik dowiedział się, że gdyby Niebieski Chłopiec znał w pełni możliwości czarodziejskiej peleryny, sam jeden rozgromiłby siły wroga w czasie pamiętnej bitwy o ostatni bastion. Pojawia się pytanie: a naprawdę nikt inny ich wtedy nie znał? I podobnież w Arabskich nocach: frau Totenkinder deklaruje, że dżiny są tak niewyobrażalnie mocarnymi istotami, iż można je pokonać wyłącznie sprytem (tak też zresztą czyni) albo za cenę zniszczenia całego świata. Tego ostatniego mógłby dokonać na przykład Wiatr Północny. Skoro więc świat przedstawiony aż roi się od tak niezwykłych postaci i przedmiotów, to…
…jakim cudem jeszcze istnieje?
…i jakim cudem Adwersarz stanowi jakiekolwiek zagrożenie?
Odpowiedzi, jakich Bill Willingham do tej pory udzielił na te pytania, są raczej pokrętne i z mojego punktu widzenia mało satysfakcjonujące. Mam nadzieję, że ta fabularna luka zostanie załatana w bardziej przekonujący sposób.
Bohaterowie, na których polecam zwrócić uwagę w tym tomie, to Piękna, książę Uroczy (znowu), król Cole i frau Totenkinder. Na pierwszą dwójkę chociażby dlatego, że uwodzicielskie instynkty obecnego burmistrza Baśniogrodu znów biorą górę, lecz tym razem napotykają na opór. Sytuacja nie jest jednak kryształowa, a chociaż Bestia na razie nie ma pojęcia, co się święci, to wątek z pewnością jeszcze się rozwinie. Wygląda zresztą na to, że po kilku tomach budowania relatywnie pozytywnego wizerunku Uroczego Willingham postanowił raz jeszcze, z całą mocą, wskazać na jego wady; co prawda książę stanowczo sprzeciwia się wszelkim formom niewolnictwa, ale to bodaj jedyny szlachetny zryw tej postaci w Arabskich nocach. Poza tym daje się poznać jako kiepski, porywczy dyplomata i człowiek, który w żaden sposób nie potrafi dotrzymać obietnic wyborczych. Jakby dla kontrastu i dodatkowego pognębienia na scenę powraca król Cole – i ten czuje się jak ryba w wodzie, tocząc trudne i śliskie pertraktacje z przedstawicielami obcej kultury.
Frau Totenkinder zaś przykuła moją uwagę dlatego, że cały czas występuje jakby z boku, a ewidentnie – jak głosi nawet oficjalny opis postaci – „jest mądrzejsza i bardziej niebezpieczna, niż na to wygląda”. Czarownica powraca na karty komiksu z regularnością, która każe podejrzewać, iż odegra jeszcze bardzo ważną rolę. Niby pełni jedynie funkcję głosu doradczego, niby tylko nieszkodliwie buja się w fotelu i robi na drutach, niby służy Baśniogrodowi bez najmniejszego słowa sprzeciwu – ale czy wiedźma z Czarnego Lasu rzeczywiście zasługuje na bezgraniczne zaufanie?
Niezwykła jest – umieszczona na końcu tomu – Ballada o Rodneyu i June, dwóch drewnianych kukiełkach, które, zakochawszy się w sobie, postanowiły uprosić Dżepetta, aby zmienił je w tak dotąd pogardzanych „mięsaków”, prawdziwych ludzi. Na pierwszy rzut oka historia ta jawi się jako lekka i miejscami farsowa, jednak prawdziwego czaru nadaje jej niespodziewanie poważne zakończenie.
Ciekawi mnie zatem, jak rozwinie się współpraca z badgadzkimi Baśniowcami – ponieważ wierzę, że jeszcze powrócą. Chętnie poczytałabym więcej o tym, co aktualnie dzieje się na farmie, zwłaszcza że trafia tam coraz więcej ciekawych postaci. I na koniec zastanawia mnie, jak rozwiną się losy Czerwonego Kapturka (bo chyba wreszcie znaleźliśmy tego prawdziwego), a także – kiedy dojdzie do jej konfrontacji z Bigbym i co z tego wydarzenia wyniknie. Słowem – jeszcze wiele ciekawych wątków przed nami.