Zamiast opaski – okulary, szabla zastąpiona komputerową myszką, drewniana noga odstawiona do lamusa. Piraci już nie ci sami, ale wciąż znajdujący dla siebie niechlubną niszę. Skąd się to bierze?
(Niniejszy artykuł stanowi przemyślenia autora niemające oparcia w żadnych oficjalnych badaniach. Jeśli zamierzacie wykorzystać go do dalszej dyskusji, czynicie to na własną odpowiedzialność.)
Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z produkcjami filmowymi, serialami, muzyką czy grami cyfrowymi, dystrybucja ich nielegalnych kopii ma się niestety całkiem dobrze. Producenci wspomnianych tworów kulturowych starają się zapobiegać rozprowadzaniu kradzionej wartości intelektualnej na różne sposoby, lecz dla miłośników piractwa próby te stanowią jedynie kolejne wyzwania. O zabezpieczeniach i sposobach ich łamania można by pisać bez końca, a i wiele już napisano, lecz tym razem przyjrzymy się rzeczy znacznie bardziej pierwotnej. Czemu ludzie w ogóle korzystają z pirackich kopii?
Do stu tysięcy bitcoinów!
Myśląc o działalności współczesnych piratów, każdy bez namysłu poda jeden konkretny powód ich popularności: ceny. Nie da się ukryć, że kwota, jaką musimy poświęcić na rozrywkę, nieustannie wzrasta, co szczególnie widać w przypadku gier komputerowych. Coraz większe koszta produkcyjne sprawiają, iż za swe dzieła twórcy są zmuszeni żądać więcej niż dawniej, lecz dzięki temu otrzymujemy produkty lepszej jakości (no chyba, że autorem jest Uwe Boll czy inny jemu podobny wichrzyciel nienawidzący ludzi, ale nie ma takiej dziedziny, gdzie by nie było skrajności). Nie wszyscy jednak potrafią zrozumieć, dlaczego współczesne gry kosztują znacznie więcej, niż te sprzed piętnastu lat, więc z okrzykami oskarżającymi programistów o pazerność sięgają po pirackie wersje upragnionych tytułów. Ba! Wielu nawet nie potrafi zrozumieć, jak można w ogóle wykładać pieniądze za tego typu atrakcje. W końcu, jak mówi mędrzec Janusz: „skoro coś można mieć za darmo bez konsekwencji, to czemu mielibyśmy za to płacić?”.

Obraz Felix Lichtenfeld z Pixabay
Ja nie dam rady? Potrzymaj mi rum!
Innym problemem jest mentalność ludzi. W tym przypadku nie można jednak wyznaczyć jednego uniwersalnego powodu, ale każdy przypadek trzeba rozważać indywidualnie. Przykładem może być chociażby miejscowe ograniczanie dystrybucji przez cenzurę. Nie jest to jedynie słuszna ochrona obywateli przez potężne Chiny czy najszczęśliwszą Koreę przed deprawacją, podobny problem możemy spotkać całkiem blisko, bo w Niemczech. Takie działanie sprawia, że ludzie mają ograniczony dostęp do kuszących tytułów albo otrzymują ich odmienną wersję. Zważywszy na to, że człowiecza natura nie lubi mieć narzucanych ograniczeń, obywatele szukają alternatywnych dróg nabywczych, a jedną z nich jest właśnie piractwo.
Inaczej sprawa wygląda na naszym podwórku. Szczęśliwie cenzura nie jest u nas uprawomocniona i służy jedynie do kształtowania opinii publicznej, lecz nie narusza naszych możliwości zapoznawania się z szeroką paletą produkcji kulturowych. Problem piractwa w Polsce, szczęśliwie coraz mniejszego, dyktowany jest raczej jej pokręconą przeszłością. Osobiście upatruję w tym rolę poprzedniego ustroju, który upodobał sobie tworzenie własności państwowej kosztem prywatnej. Upaństwowienie przemysłu i mienia sprawiło, że ludzie przestali mieć szacunek do własności, a przywłaszczanie umotywowane było tym, że państwo nie zubożeje na kilku przedmiotach. Choć PRL już nie podniósł się po moich narodzinach i po niespełna pół roku dokonał żywota, tak drążona przez dziesięciolecia jedyna, słuszna koncepcja świata wwierciła się w umysły pokoleń, pozostawiając po sobie trwały ślad.

Obraz Felix Lichtenfeld z Pixabay
W Polsce odrodził się wolny rynek, ludzie znów odzyskali szersze prawo do posiadana, a „własność państwowa” przerodziła się w dobro wspólne. Niestety, tak jak wyuczona mentalność uniemożliwia wielu pojęcie tego, że mienie wspólne należy, jak sama nazwa wskazuje, do nas wszystkich, a nie tylko do sztucznego tworu, tak i filozofia przywłaszczania wciąż jest żywa w narodzie. Dodajmy do tego jeszcze wpajane z uporem maniaka przeświadczenie, że przedsiębiorcy to zło wcielone pragnące zniewolić biedny lud pracujący i wykorzystać go do granic możliwości dla napełnienia swoich już opasłych kieszeni i mamy mieszankę iście wybuchową. Bo w końcu piraci walczą z niesprawiedliwością wyzyskującego wszystkich państwa i przeklętymi prywaciarzami, prawda?
Arrr, arrr, przecież ja wiem lepiej, psubraty
W kwestii mentalności jest jednak jeden wspólny aspekt, który łączy wszystkich, niezależnie od szerokości geograficznej, a jest nim poczucie niesprawiedliwości. O jakiej nierówności mowa? A o przeświadczeniu, że zarówno aktorzy, piosenkarze, reżyserowie, jak i wszyscy związani z kreowaniem rozrywki zarabiają niepomiernie więcej od przeciętnego Kowalskiego, Nowaka czy Konstantynopolitańczykowiaka. Trudno jednak w tym przypadku nie przyznać choć odrobiny racji, wszak dla wielu z wymienionych artystów kontrakty opiewające na miliony są codziennością, wielkie wille i wystawne bankiety stanowią drobnostki, a część z nich rekompensuje swoje braki IQ pustym przechwalaniem się swą majętnością. Jednak czy fakt, że „przecież i tak ma dość, więc można jego dzieło kopiować”, jest usprawiedliwieniem zwykłej kradzieży?
Czasem w grę wchodzi też kwestia ułatwionej dostępności. W końcu na taki serial trzeba poczekać do odpowiedniej chwili emisji bądź męczyć się z zakładaniem konta i wykupywaniem abonamentu na internetowych serwisach. Z kolei kinowe hity potrzebują czasu, aby płatne pojedyncze oglądanie zmieniło się w bardziej przystępne i nieco tańsze wydanie płytowe. Po co czekać, skoro można skorzystać ze spiraconych wersji i zachować ucztę dla oczu na swoim dysku, by cieszyć się nią w dowolnej chwili? Cóż, może po to, żeby otrzymać wystawną kolację, a nie kręconą w kinie za pomocą schowanego kalkulatora ukruszoną pajdę uschniętego chleba ze spleśniałym dżemem?

Obraz Felix Lichtenfeld z Pixabay
Piractwo jest zwykłą kradzieżą nieraz połączoną z paserstwem, nie mam co do tego wątpliwości. Usprawiedliwianie tego fenomenu w jakikolwiek sposób nie jest godne pochwały, a jego powszechność może wyłącznie smucić. W tym wszystkim jednak najbardziej przykre jest to, że chyba każdy z nas kiedyś skorzystał z tego procederu, w większym czy mniejszym stopniu. Kto nie sięgnął po „pirata” chociaż raz, niechaj pierwszy rzuci kamień.
Wg badań piractwo sprzyja wzrostowi sprzedaży, w każdym aspekcie multimedialnej rozrywki poza blockbusterami. Jeśli byłbym przedsiębiorcą to dałbym sobie ukraść swoją własność intelektualną (nic fizycznego nie tracę… strata zerowa) po to aby napędzić sprzedaż… więc przestańmy mówić o moralności itd. i podejdźmy do sprawy bardziej pragmatycznie, kogo piractwo powinno obchodzi? Przedsiębiorców/producentów, a jeśli oni statystycznie wychodzą na tym na plus, to czy możemy mówić o generalnej pejoratywności piractwa? Gdybym wydał grę wideo czy serial, to bardziej bym się martwił tym, że na torrentach nie ma mojego dzieła niż to że tam jest.