W rzeczywistości jest raczej średnio odkrywczo i nie ma co się łudzić, że mogłoby być inaczej. Wprawdzie zapowiedzi filmu sprawiały wrażenie interesujących i przyznaję, że udało im się przykuć moją uwagę. Podejrzewam, że nie tylko moją, lecz także szersze grono osób. Jakież było zdziwienie widzów, kiedy okazało się, że film Wyspa Fantazji to nic innego, jak tylko kolejny, generyczny prawie-jak-horror. W końcu ileż razy można wałkować ten sam temat? Te wszystkie odludne, naszpikowane potworami wyspy, tajemnicze zaginięcia czy ekscentryczni milionerzy z dziwnymi pomysłami. Przecież rokrocznie dostajemy co najmniej trzy filmy oparte na podobnych motywach. Nie wiem, czy to jakaś forma hollywoodzkiego bingo, w które grają tamtejsi producenci, lecz jedno jest pewne – powinni zdecydowanie tego zaprzestać. Pomijam oczywiście fakt, iż film nawiązuje do pierwowzoru o takim samym tytule, który ujrzał światło dzienne w 1977 roku. Wtedy może robiło to jakiekolwiek wrażenie.
Tak czy inaczej, na pierwszy rzut oka Wyspa Fantazji robiła dosyć dobre wrażenie (choć z perspektywy czasu trudno mi jednoznacznie określić, dlaczego). Pomimo całej tej fabularnej sztampy, która przecież wylewała się ze zwiastunów, coś sprawiło, że autentycznie chciałem zobaczyć ten film. Może to byli aktorzy, może ogólny klimat, w sumie nie wiem. Wiem natomiast, że całe zainteresowanie trafił szlag, bo seans rozwiał moje wszelkie wątpliwości odnośnie filmu. Czego innego można było się spodziewać? Za produkcję odpowiadało studio Blumhouse, znane z różnej jakości filmów, jak na przykład The Purge, Sinister, Paranormal Activity czy Halloween. Całość nadzorował Jeff Wadlow, który nie miał na koncie jakichś spektakularnych osiągnięć. Cóż, chyba po prostu zrzucę to na karb nadmiernej wiary lub po prostu naiwności.

Źródło: cinemablend.com
Człowiek niby wiedział…
O czym tak naprawdę jest Wyspa Fantazji? Sądzę, że tytuł nie pozostawia najmniejszych nawet wątpliwości, choć może wzbudzić pewne niejednoznaczne skojarzenia. Pozwolę sobie od razu sprostować, że film nie traktuje o niczym zdrożnym, więc jeśli ktoś liczy na coś sprośnego, to może sobie od razu darować. W zasadzie ktokolwiek, kto ma jakieś oczekiwania względem produkcji, powinien z niej zrezygnować. Nie dziękujcie, nie ma za co.
Jeśli jednak bardzo chcecie obejrzeć Wyspę Fantazji, oto czego możecie się spodziewać. Otóż tytułowa wysepka zamieszkiwana jest przez tajemniczego biznesmena, pana Roarke’a (Michael Pena), spełniającego najskrytsze fantazje szczęśliwców, którzy drogą losowania trafią na ten skrawek lądu. Dzieje się tak za sprawą magicznej mocy samej wyspy, działającej także na jej właściciela. W tym miejscu pojawiają się bohaterowie filmu, przekonani o tym że trafili do raju. W rzeczywistości to oczywiście tylko pozory, gdyż stają się oni częścią śmiertelnej gry. Nie mogłem się powstrzymać przed tym ostatnim zdaniem, mimo iż brzmi jak zapowiedź kolejnego miernego “mega hitu” w Polsacie. W zasadzie, jakby się zastanowić, to jest ono całkowicie uzasadnione i widać to już od pierwszych minut filmu, które w sumie zdradzają całą niezbyt wysublimowaną intrygę, zakrojoną wokół bohaterów. Dobrotliwy biznesmen okazuje się nie być aż tak dobry, natomiast wyspa okazuje się być więzieniem, a nie rajem. Tak więc idylla w try miga staje się walką o przetrwanie z koszmarami, jakie serwuje tajemnicza wyspa. Żeby jednak nie było tak strasznie, mizerni bohaterowie w postaci dwóch imprezowiczów (Ryan Hansen i Jimmy O. Yang), niespełnionej zakochanej (Maggie Q), nie do końca odważnego policjanta (Austin Stowell) i typowej alternatywki (Lucy Hale) mają pomagiera, czyli przyczajonego w krzakach detektywa (Michael Rooker), który walczy z Roarke’iem i oczywiście samą wyspą. Bardziej sztampowe są już chyba tylko zombie i świetliste wampiry, poważnie. Jednak pomimo całej tej powtarzalnej fabularnej pulpy, trafiła się jedna rzecz, którą w zasadzie odebrałem całkiem pozytywnie, mianowicie postać alternatywki, czyli Melanie. W tym wypadku scenarzyści nawet się postarali, zestawiając ją z kilkoma różnymi wydarzeniami, czyniącymi ją interesującą, niejednoznaczną, a momentami wręcz tajemniczą postacią. Poza tym jest raczej miernie. Całości nie ratuje także wątek Roarke’a, którego autorzy próbowali wybielić wątkiem związanym z jego rodziną.

Źródło: indiewire.com
…ale trochę jednak się łudził
Nie ulega wątpliwości, że Wyspa Fantazji to kiepski film z zadatkami na co najwyżej mocno przeciętny seans. Ma on jednak także pewne pozytywne aspekty, pośród których na pewno znajdują się zdjęcia. Wyspa sama w sobie w wiarygodny sposób sprawia wrażenie raju na ziemi, nawet pomimo kilku średnich lokacji, jak na przykład system podziemnych labiryntów, wyglądający jak sklecony na szybko z karton gipsu i szarego papieru. Czasami było nawet klimatycznie, to muszę przyznać. Problem jednak w tym, że z owym klimatem nic wspólnego nie miało udźwiękowienie, a to wielka szkoda. Wszak nie ulega wątpliwości, że odpowiednia muzyka i efekty są w stanie zbudować niesamowitą aurę grozy w filmie. Pod tym względem Wyspa Fantazji nie prezentowała niczego nadzwyczajnego, było wręcz niewystarczająco dobrze.

Źródło: todayonline.com
Niezbyt fantazyjna jest ta wyspa
Produkcja studia Blumhouse idealnie wpisuje się w jego portfolio, gdyż jest generycznym i raczej miernym horrorem podrzędnej klasy. Wyspa Fantazji to film na miarę poniedziałkowych “mega hitów” w Polsacie, czyli powtarzalnych flaków z olejem o wszystkim i o niczym. Po złudnych nadziejach, jakie roztaczały zapowiedzi, nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Nie polecam, nawet w przypływie nadmiaru wolnego czasu. Są inne aktywności, które zdecydowanie lepiej pozwolą nam go wypełnić, jak chociażby gra w bierki albo 1000 krzyżówek Jolka.
Za możliwość obejrzenia filmu Wyspa Fantazji dziękujemy sieci kin Cinema City.