Firewood to niewielka produkcja, której przejście zajmuje naprawdę mało czasu. Jak jednak wiadomo, wiele gier z krótkim czasem rozgrywki okazuje się być doświadczeniami bardzo intensywnymi. Myślałam, że Firewood będzie właśnie taką małą perełką, ale okazał się tylko małym rozczarowaniem, do którego niestety nie mam ochoty już nigdy wracać.
Historia z potencjałem
W grze wcielamy się w postać starszego mężczyzny, który mieszka samotnie w niewielkim domku nieopodal lasu. Pewnego wieczoru jednak wszystko się komplikuje, a cała nasza „przygoda” zaczyna się od znalezienia w ścianie łazienki olbrzymiej dziury – jawa zaczyna mieszać się ze wspomnieniami i dziwnymi wizjami, których będziemy cały czas doświadczać, poznając historię naszego bohatera i jego zmarłej żony. Na swojej drodze spotkamy się z retrospekcjami, przedziwnymi wizjami, humanoidalnymi zwierzętami i zagadkami. Muszę przyznać, że to wszystko w teorii brzmi naprawdę dobrze, zachęcająco i tajemniczo, ale niestety szybko okazuje się, że początkowo ciekawa historia robi się przewidywalna i mdła, a cała rozgrywka sprowadza się do chodzenia w ślimaczym tempie i rozwiązywania „zagadek”, które nie są ani ciekawe, ani wymagające, ani nawet specjalnie logiczne czy wiążące się z całością. Im bardziej zagłębiamy się w Firewood tym bardziej widzimy, że podano nam ciekawe skrawki tego, co mogło być naprawdę dobrą grą. Ale niestety nią nie jest.
Trochę straszy, ale po co?
Co jakiś czas pojawiały się momenty, w których na ekran wyskakiwał jumpscare, nie były to jednak nachalne straszaki, które pojawiają się bez przerwy i na dobrą sprawę zaczynają bardziej denerwować, niż przerażać. Jest to dla mnie jak najbardziej plus. Kolejnym jest fakt, że w niektórych momentach gra potrafiła budować napięcie i napędzać stracha bez użycia wyskakujących obrazków z nagłym i nieprzyjemnym dźwiękiem – nawet nie wiecie jak bardzo podskoczyła mi adrenalina, gdy przemierzałam pusty korytarz szukając wyjścia, za źródło światła mając tylko słaby płomień zapalniczki. W mojej głowie pod koniec pojawiło się jednak pytanie – po co? Jaki sens ma straszenie gracza w tej konkretnej produkcji? Historia, którą poznajemy głównie dzięki retrospekcjom nijak się ma do, w moim odczuciu, sztucznie kreowanej atmosfery strachu i zaszczucia.
Czy to ze mną jest coś nie tak?
Długo doszukiwałam się jakiegoś drugiego dna w sposobie przedstawienia całości, ale stwierdziłam, że jest to bez sensu. Można co prawda dorobić sobie tysiąc teorii, które mniej lub bardziej logicznie tłumaczyłyby np. humanoidalne zwierzęta – może nasz bohater jest miłośnikiem zwierząt? Albo wręcz ich nienawidzi? Po co one tam w ogóle są? Dlaczego zwierzęta, a nie chociażby dzieci? Uwielbiam produkcje, które pozwalają nam się zastanowić nad życiem, nad wartościami i pragnieniami, ale w tym przypadku te „upiększacze” w postaci zwierząt, niepokojących lokacji i nudnych zagadek, sprawiały, że zostałam odciągnięta od całkiem ciekawej przeszłości naszego bohatera, od historii związanej z totalitarnym ustrojem politycznym i jego żoną, która się temu sprzeciwiała. Gdyby skupiono się właśnie na tym i bardziej rozwinięto pewne wątki, to gra byłaby dużo ciekawsza i niebanalna, a niestety wyszedł z tego bezpłciowy horrorek na jeden wieczór, o którym szybko się zapomina, wielka szkoda.
Małe plusy
Firewood oczywiście również ma mocne strony. Poza umiejętnie umiejscowionymi straszakami, gra może pochwalić się bardzo przyjemną oprawą dźwiękową, już pierwsze sceny mają świetnie dopasowaną do sytuacji muzykę, która ze wszystkim współgra i pomaga w budowaniu atmosfery. Również grafika jest przyjemna dla oka, prosta i pikselowa, ale w zupełności wystarczająca. Jestem pewna, że Firewood znajdzie swoich fanów, pomimo tego że do mnie praktycznie wcale nie przemówił, ponieważ nie można odmówić mu klimatu, ja jednak w grach od zawsze i na zawsze najbardziej cenię fabułę i umiejętność prowadzenia spójnej historii, która w tym przypadku niestety nie była satysfakcjonująca.