Nadchodzi apokalipsa, to jest pewne. Ludzie rzucają się sobie do gardeł, święte menhiry, zamiast leczyć zabijają, a na trakcie co rusz pojawiają się tajemniczy i niezwykle brutalni obcy. Część ludności dosięgła nieuleczalna zaraza, a w całym tym zamieszaniu dostrzec można cień zbliżającej się wojny. Rozpoczęły się żniwa.
Wydarzenia z Ash of Gods: Redemption zostały osadzone w świecie stworzonym przez pisarza Siergieja Malickiego, rosyjskiego twórcy fantastyki. Wcielamy się w niej w trzech bohaterów, którzy pochodzą z różnych miejsc krainy Terminum i mają odmienne od siebie cele, lecz łączy ich chęć walki ze żniwami. Nie chodzi tu oczywiście o przeciwstawianie się niecnym rolnikom ruszającym z kosami na dorodne łany zbóż, a o powstrzymanie nadchodzącej apokalipsy, podobnie jak czynili to bohaterowie Dragon Age: Początek z zagrożeniem idącym ze strony plagi.
Nie chcesz gadać? Cóż, masz pecha
Produkcja studia Aurum Games nastawiona jest na snucie mrocznej opowieści, co zostaje zaznaczone już przy wyborze poziomu trudności, nie mamy tu bowiem do czynienia z trybem „łatwym”, lecz „fabularnym” dającym nam potężnych bohaterów wraz z dodatkowymi zasobami i opcją automatycznej walki, co ma pozwolić w pełni skupić się na przedstawionej historii. Doskonale widać to już na początku rozgrywki, gdzie wpierw klikamy wyskakujące opcje dialogowe, potem przyciskamy linijki wyskakującego tekstu, następnie dokonujemy wyboru pomiędzy różnymi wariantami wypowiedzi by w końcu dotrzeć do momentu, gdzie w pełni będziemy mogli oddać się pogawędce z napotkanymi NPC’ami. Ilość konwersacji jest zatrważająca i w zasadzie stanowi fundamentalną podstawę całej zabawy, z rzadka przerywanej niewielkimi starciami. O ile z początku, jako miłośnikowi zatapiania się w fabułę, taki styl narracji mi w pełni odpowiadał, o tyle z każdą kolejną pogaduszką stawałem się coraz bardziej znużony. Owszem, mnogość decyzji do podjęcia, tych poważniejszych i błahych, jest dość spora, a ich konsekwencje są dość znaczące, jednak w trakcie gry zdecydowanie skłaniałem się ku temu, by odłożyć tytuł i sięgnąć po jedną z patrzących na mnie z tęsknotą książek. Efekt zabawy porównywalny, bo historia przedstawiona jest naprawdę rozbudowana, ale przynajmniej ręka mniej by się zmęczyła, nie tak jak na myszce.
Nie samą gadką człowiek żyje
Oczywiście prowadzenie rozmów, choć zdecydowanie przeważa, nie jest jedynym działaniem, jakie podejmiemy w grze. Jak to w RPG’ach bywa, nasi bohaterowie muszą gdzieś podróżować, a do tego niezbędna jest mapa. Oczywiście takową znajdziemy i spędzimy na niej trochę czasu wybierając ścieżki, którymi podążymy, jednak cel wędrówki jest z góry narzucony i niczym do Rzymu, wszystkie ścieżki prowadzą właśnie do niego. Opcji wybrania kierunku marszu jest dość sporo, a ich wybór zależy również od ilości posiadanych striksów, które utrzymują naszych kamratów przy życiu z czasem wypalając się, jednak brak możliwości cofnięcia się do pominiętych miejsc lub zboczenia z narzuconego kursu rozczarowuje miłośników nieskrępowanej eksploracji. W trakcie swoich wojaży zawsze możemy zatrzymać się w obozie, gdzie rozporządzamy zdobytymi punktami doświadczenia, dość skromnym ekwipunkiem oraz, cóż za zaskoczenie, rozmawiamy z naszymi towarzyszami. W przypadku tego pierwszego możemy jednak zapomnieć o zabawie ze statystykami, a jedynie wybrać lub rozwinąć umiejętności przypisane do każdego z kompanów.
Strzelaj, tnij, dźgaj, albo chociaż kopnij!
Walka to zdecydowanie najciekawszy element rozgrywki, gdzie naprzeciw siebie stają dwa oddziały pragnące zniszczyć oponenta w turowej batalii. Do potyczki wybieramy do sześciu kamratów, których wpierw ustawiamy na dostępnym do tego terenie. Już przy samym dobieraniu walczących musimy przemyśleć taktykę działania, bowiem dostęp mamy do kilku dość zróżnicowanych klas postaci. Czy postawimy na siłę broni dystansowej, czy zdecydujemy się na twardych wojowników wspieranych przez uzdrowicieli, nasza batalia może wyglądać zupełnie inaczej, a przynajmniej powinna. Niestety, w odróżnieniu od naszych wojaków, przeciwnicy nie posiadają aż tak wielkiej różnorodności, przez co dość szybko uczymy się rozpoznawać ich możliwości, przez co utarczki stają się dość schematyczne. Oczywiście wciąż trzeba myśleć o odpowiednim doborze ruchu i używanych umiejętności, jednak powtarzalność dość szybko daje o sobie znać.
Pewnym urozmaiceniem starć są magiczne karty, które pozwalają na niespodziewane przetasowania na polu bitwy. Pamiętać należy jednak, że każdej karty użyć można tylko raz na jedną walkę, a im potężniejsze nań zaklęcia, tym później można po nie sięgnąć. Co ciekawe, aby otrzymać nowy magiczny kartonik, musimy poskładać go z kawałków, które możemy znaleźć u handlarzy bądź otrzymać jako łup po pokonaniu oponenta.
Eh
Ash of Gods: Redemption wizualnie prezentuje się całkiem przyjemnie. Kolorowe rysunki ze skromną animacją i żywymi kolorami prezentują się bardzo ładnie, a przy tym ich styl w pełni koresponduje z nieco mrocznym i bardziej poważnym klimatem opowieści. Postacie są wyraziste, łatwe do zapamiętania, a ich cechy lub przywary można dojrzeć nawet w ich wyglądzie. No i trzeba przyznać, że Aurum Games ma talent do tworzenia całkiem ładnych kobiet.
Jednak największym atutem produkcji jest niewątpliwie muzyka. Bogata, wyśmienicie dopasowana zarówno do fabuły, wyglądu jak i klimatu ukazujących się nam wydarzeń. Zdecydowanie została zrobiona z niebywałym rozmachem, a zatrzymywanie akcji tylko po to, żeby odprężyć się w fotelu i posłuchać co nam przygotowali twórcy, w pewnym momencie stało się dla mnie normą.
Udźwiękowienie jednak to nie tylko muzyka, która wywindowała poziom naprawdę wysoko. Nawet nie sięgając ku tym wyżynom, warstwa audio jest całkiem dobra, choć i tu nie zabrakło łyżki dziegciu. O ile czasem pojawiający się głos lektora brzmi intrygująco, o tyle znacznie gorzej jest z postaciami, gdyż ograniczają się one jedynie do chrząknięć, burknięć i innych tym podobnych krótkich dźwięków występujących na początku każdej swej wypowiedzi. Co prawda z początku taka forma w ogóle nie przeszkadza, jednak z czasem te wszystkie jęknięcia, sapnięcia i tym podobne odgłosy gardłowo-paszczowe stają się niezwykle irytujące, zwłaszcza, że są one całkowicie losowe i często kompletnie nie pasują do tonu w jaki akurat dany bohater się wypowiada.
Wspomnieć też należy kilka słów o lokalizacji. Dotyczy ona jedynie tekstu, choć akurat w przypadku tej produkcji zdecydowanie trzeba powiedzieć „aż tekstu”. Ciężko byłoby mi wyobrazić sobie przedzieranie się przez tak olbrzymie zwały treści, podanej w języku obcym i naprawdę podziwiam ogrom pracy jaką wykonali tłumacze, jednak nie obyło się to bez błędów. Nie raz spotkałem się ze stylistycznymi babolami (np. „moje szyja płonie”), które mógłbym jeszcze przeboleć, lecz dość często natrafiałem również na literówki typu „NIech”, które w dobie wszędobylskiej autokorekty nie powinny mieć miejsca. Wina to lenistwa, czy zmęczenia wielkością materiału? Ciężko jednoznacznie stwierdzić.
Ash of Gods: Redemption to produkcja mająca spory potencjał, który niestety został po drodze zagubiony. Bogaty świat z intrygującą fabułą i doskonałą oprawą muzyczną został gdzieś zakopany pod nieprzebranymi zwałami tekstu, który sprawia, że większość rozgrywki bezmyślnie przeklikujemy się przez napływające na nas masowo dialogi i opisy przeplatane wyborami moralnymi i walką tak rzadko, iż każde pojawienie się opcji wszczęcia bójki jest atrakcją ciężką do zignorowania.