W moje ręce wpadł nowy tom z ekscytującymi przygodami Marca Spectora, który jak dotąd pozostaje najbardziej odmienny ze wszystkich. Tym razem obok odrobiny horroru, zbrodni i metafizyki, otrzymujemy też równie sporą dawkę brutalności od Księżycowego Rycerza. Jest to spowodowane nowymi wyzwaniami jakie czekają na niego w mistycznych zakątkach Nowego Jorku.
Coś nowego
Ostatni tom nowych przygód Księżycowego Rycerza wieńczy pewną serię, która była określona przez jedną własność. Każdy tom był tworzony przez innych artystów, co było zauważalne. Jak jest tym razem? Cóż, brutalniej i mroczniej, ale Marc Spector zasługuje na taki finał. W końcu jego codzienna walka zostaje naznaczona krwią i mistycyzmem, jakiego jak dotąd nie było zbyt dużo. Nowy kreatywny zespół w którego skład wchodzą Cullen Bunn, Ron Ackins, Steven Sanders i niemiecki rysownik Peralta, nie tylko przedstawia nam przygody Moon Knighta, ale dba o każdy ciemny detal nieznanego dotąd śmiertelnikom Wielkiego Jabłka.
Pierwsze kilka rozdziałów to samodzielne opowiadania, przeplatające świat śmiertelników z tym ponadnaturalnym. W jednym z nich główny bohater walczy ze złymi ludźmi, którzy wykorzystują dusze zmarłych do swoich niecnych celów. Z kolei w kolejnym Marc Spector musi rozwiązać sprawę wściekłych psów, które zabijają bogaczy.
Konshu i jego mit
Jednakże to nie wszystko. Im bardziej zagłębiamy się w nowy tom, tym bardziej przekonujemy się, że jest on związany z Konshu i powołaniem Spectora jako najwyższego kapłana i orędownika woli tego egipskiego boga na Ziemi. Mogłoby się wydawać, że w celu przezwyciężenia chaosu jaki zapanował w amerykańskiej metropolii, Księżycowy Rycerz musi przeniknąć do kościoła boga, któremu służy. Nie jest to może zbyt oczywiste, ale Konshu ma też wielu fanatycznych wyznawców z którymi musi zmierzyć się jego jedyny i prawdziwy kapłan. Miejscami może wydawać się, że ma Spector zamienia się w bezwzględnego Punishera – niemniej jednak to tylko pozory zarysowane na potrzeby prezentowanej historii. Moon Knight wciąż pozostaje dla mnie mistycznym Batmanem od Marvela.
Finał godny superherosa
Wielkie uznanie należy się dla głównego scenarzysty Bunna, który stara się, aby czytelnicy dostrzegli złożoność gatunkową prezentowanych historii. Miejscami możemy odnieść wrażenie jakbyśmy mieli do czynienia z trykociarzem cierpiącym na zaburzenia psychiczne, a wokół niego roztaczała się magiczna aura. Połączenie kryminału, dramatu psychologicznego i fantastyki. Słowa uznania należą się też ekipie od strony wizualnej czyli Ackinsowi, Sandersowi i Peraltowi, które niesamowicie bawią się światłocieniem i na nowo odkrywają kolor czerwony.
W noc to przyzwoity finał najnowszej serii o przygodach Moon Knighta, ale przy tym zdecydowanie spycha miejscami Marca na drugi plan, skupiając się głównie na akcji. Niemniej jednak warto przeczytać tą historię.