Yans, wojownik i ojciec
Podróżnik w czasie ustatkował się i postawił na czynienie dobra w Mieście, które udało mu się wyzwolić spod tyranii. Czyżby wreszcie szykowała się spokojna posada bohatera-rezydenta? Z co najmniej kilku powodów nie wydaje się to możliwe — po pierwsze, żywy heros-wybawiciel to nic więcej, jak tylko kłopoty (o czym najlepiej wie główny bohater Zaginionej floty). Po drugie, nowy ustrój nie zdąży okrzepnąć i dorobić się akademii ku czci, bo zostanie od razu zaatakowany przez królową Ardalię, słodką jak miód i drapieżną jak osa. Niektórzy poznali ją już wcześniej i nie mają złudzeń, że potrafi dopiec swoim przeciwnikom.
Nie zdradzę wam, jak skończyła się walka o Miasto, zresztą nie musicie tego wiedzieć, żeby posłuchać o kolejnych zeszytach. Yans i jego ukochana Orchidea trafią w środowisko przypominające te ze słynnej Planety śmierci Harrisona. Obdarzone wolą, walczące z każdym, kto na nie trafi. No, prawie każdym, bo na harmonijne współżycie z nowymi mieszkańcami pewnie byłoby skłonne przystać. Czym naprawdę jest glob odkryty przypadkiem przez dwójkę podróżników, dowiecie się potem. Najważniejsze jest to, że właśnie na nim rodzi się dziecko pokazane na okładce tomu, mała Mahonia (to imię także pochodzi od kwiatu). Czeka ją dużo trudów w Dzieciach nieskończoności, kolejnym zeszycie, w którym Yans i jego rodzina wracają na łono cywilizacji, żeby zmierzyć się z zupełnie nowymi zagrożeniami… Czy może raczej tymi starymi jak cała ludzkość? W tej serii to postacie i ich działania kreują fabułę, właściwie nic nie wydarza się przypadkiem.
Yans kocha wolność, walczy o równość wobec prawa dla tych, którzy mieszkają w Mieście lub poza nim. Nie zważa na stereotypy, rasę i kolor, ceni szlachetność charakteru, lojalność, odwagę. Orchidea bywa pyskata, przebiegła, zdecydowana, chociaż niektóre rozdziały spędza w domu, czekając na męża i córkę. Z kolei ta ostatnia, oczywiście, ma zadatki na buntowniczkę, jednak na razie stanowi przede wszystkim łakomy kąsek dla licznych złoli i przeciwników taty.
Klasyk czy staroć?
Drugi tom Yansa jest pełen podstępów i nagłych zwrotów akcji, złowieszczo kombinujących wrogów i szybko zawiązujących się wokół tytułowego herosa grupek przyjaciół. Dawni przeciwnicy mogą się tu okazać sprzymierzeńcami… nie doszukujcie się tu jednak głębszej psychologicznej spójności. Ekspresja mimiczna twarzy wygląda super, wzruszenie czy złość pokazane są wiarygodnie, z kadru na kadr wszystko zachowuje sens — ale to jednak nieco już staroświecka sztuka snucia opowieści, w której każdemu może się nagle odmienić (oprócz Yansa i innych prawdziwych herosów). Dialogi bywają uroczo niedorzeczne i trochę zbyt często służą opowiedzeniu fabuły. Z kolei sposób, w jaki mówią dzieci, jest równie nienaturalny jak w Thorgalach z tego okresu. Co nie powinno dziwić, na przełomie lat 80. i 90. kultura masowa być może nie interesowała się jeszcze tak bardzo językiem mówionym, czytelnicy też byli przyzwyczajeni do pewnego rodzaju sztuczności. Muszę tu jednak wspomnieć, że początek ostatniej dekady XX wieku dał nam Trainspotting czy drugiego Terminatora, Yans jest tu więc przedstawicielem stylu wcześniejszego okresu, bardzo konsekwentnie utrzymywanego od pierwszego zeszytu.
Podobna konsekwencja cechuje rysunek — co prawda Rosiński odpowiadał już tylko za okładki niektórych zeszytów z lat 90., ale estetyka komiksu nie uległa zmianie. Jak tłumaczy we wstępie Patric Gaumer, dokładnie na tym zależało artyście. Na swojego następcę zaproponował więc innego Polaka, którego kreska nie miała naleciałości żadnej z francuskich szkół komiksu, nie była zbyt uproszczona, nie przechodziła w karykaturę. Zresztą było to także jedno z wymagań André-Paula Duchâteau, gdy pracował z Rosińskim nad pierwszymi stronami Yansa. Na lepsze zmieniła się przede wszystkim choreografia, biegnące czy skaczące postaci nie wyglądają już jak zdjęcia, przy których ktoś ciut za późno nacisnął migawkę.
Egmont wypuścił na polski rynek już drugą edycję tego bardzo dobrze przygotowanego wydania zbiorowego z dobrymi, pełnymi detali wstępami. Tym razem poznacie historię frankofońskiego science fiction i jego silne powiązanie z kryminałem i kochanym we Francji BD — komiksem (fr. bande dessinée). W porównaniu z pierwszą ma nieco większy format i jest bardziej błyszcząca, od okładki po strony.
Yans spodoba się wszystkim, którzy kochają Thorgala, klasyczne fantasy z elementami science fiction, heroizm i pełną zwrotów akcji fabułę. Kochającym realistyczny styl rysunku. Jeśli lata 80. was nudzą, te tomy miałyby dla was jedynie wartość kolekcjonerską lub nostalgiczną. Ja, czytając, uświadomiłam sobie, że znam niektóre z tych historii, pamiętam część kadrów — jako dziecko musiałam trzymać na półce jakieś wyrwane z kontekstu zeszyty tego komiksu, pewnie obok tych kilku przygód pewnego Wikinga, które ewidentnie pamiętam nieco lepiej…