Z pełnym rynsztunkiem!
Od razu przestrzegam, by nie decydować się na rozgrywkę w wariancie podstawowym. Ja popełniłam ten błąd i moje pierwsze starcie z innymi zawodnikami było bardziej nużące niż Piraci z Karaibów 4 i 5 razem wzięci.
Główny tryb gry polega na strzałach z armaty, rzutach kostką, na ruchach statkiem (odbywa się to przy pomocy sznurka z węzłami, co jest całkiem urocze) i okazjonalną walką wręcz. Celem jest zestrzelenie lub zdobycie abordażem statków i bazy przeciwnika. Sęk w tym, że gros rozgrywki stanowią strzały z armaty. W pewnym momencie, gdy wszyscy stracili statki, nasze rundy polegały na strzałach z własnej bazy do baz innych graczy (były one oddalone od siebie o około metr). Dokończenie gry zajęło nam w ten sposób prawie 10 minut i, do kroćset fur beczek, jakież to było nudne.
Dlatego lepiej jest dołączyć od razu elementy dodatkowe. Dla pacyfistów do wyboru jest tryb handlowy, gdzie statek z towarem zdobywa punkt za dobicie do bazy przeciwnika, ale jednocześnie nie może strzelać z armaty. Jest tu też poszukiwanie pirackiego skarbu. Wreszcie w grze pojawić się mogą smok morski i Kraken, które stanowią kolejne zagrożenie dla gracza. Żaden z tych elementów nie przemodelowuje całkowicie rozgrywki, ale czyni ją ciut bardziej interesującą.
Tą armatą wróbla nie ustrzelisz
A wracając do strzelania, zupełnie nietrafionym (pun intended!) pomysłem jest największy wyróżnik tej gry, czyli armata. Owszem, przy pierwszej styczności budzi zainteresowanie, bo jest drewniana (za to twórcom dziękuję — na pohybel plastikowi), ale jej funkcjonalność budzi moje spore zastrzeżenia. Przede wszystkim jest lekka, co utrudnia wprawne celowanie, bo bardzo łatwo ją poruszyć i przez to zmienić trajektorię. Jednocześnie jest na tyle mała, że ciężko poprawić precyzję wystrzału. Możliwe, że lepiej by się sprawdzała, gdyby pociski były większe. A tak to mam wrażenie, że we wszystkich rozegranych przeze mnie grach celne strzały były dziełem przypadku. Pamiętam, jak w dzieciństwie miałam piracki zestaw LEGO, gdzie była podobnie działająca armata i chyba bym wolała ją odkopać (niczym piracki skarb!) i korzystać z niej w przyszłości.
Instrukcja daje dowolność rozgrywki, która może odbywać się na stole lub podłodze. Aczkolwiek nie wyobrażam sobie tego pierwszego wariantu, bo grając na dywanie, co rusz wystrzeliwaliśmy pociski daleko za siebie. Szukanie małego czarnego elementu było wystarczająco irytujące, a co dopiero, gdyby za każdym razem ktoś musiał wstawać z krzesła. Najlepiej grałoby się w Ship Ahoy w pomieszczeniu tuż po remoncie, w którym nie ma jeszcze mebli — przynajmniej pocisk byłby dobrze widoczny i nie wpadał pod szafki. Przy losowości naszych wystrzałów aż dziwne jest, że nikt nikomu nie trafił w oko. Do gry powinny być chyba dodawane okulary ochronne z marketu budowlanego.
Zawodzi także element walki z bliskiego dystansu. Abordaż to tak ważny element pirackiej przygody, a tu, gdy się spotkają dwa statki, to wszystko rozstrzyga się za pomocą rzutu kostką, gdzie jedynymi opcjami jest zwycięstwo lub utrata ruchu i poczekanie na to, co wypadnie osobie atakowanej. Dużo ciekawsze byłyby rzuty kostką, w których byłoby więcej opcji i losowych czynników, jak np. w Królach Tokio.
Arrrr!
Możliwe, że nasz średni entuzjazm wynika z tego, że jesteśmy po prostu szczurami lądowymi, które nie znają się na obsłudze armaty. Jednak nie sądzę, by w każdej ekipie graczy znalazło się aż tylu zdolnych strzelców. Stąd ciężko mi polecić tę grę, gdy większość czasu upłynęła mi na ślepych strzałach, a potem szukaniu tyciego pocisku. Jest tu pewien potencjał, element manualny dodaje sporo świeżości, ale rozgrywka sama w sobie wypada blado jak trupia czacha na pirackiej fladze.
Dla wprawnych korsarzy, którzy zdecydują się na grę ze wszystkimi dodatkami, może być przyjemną potyczką. Jednak (zdawałoby się) główny atut gry – armata – mnie jedynie dostarczał frustracji. Gdyby wymienić ją na bardziej precyzyjną, rozgrywka byłaby zapewne przyjemniejsza.
jeeez co za dziwaczna mechanika. armata na gumkę, którą nie da się nijak celować i te pociski latają po całym domu.
porażka totalna, zero przyjemności tylko sama frustracja, bo żeby wycelować to rzeba z max kilkunastu cm strzelać żeby trafić, a instrukcja mówi żeby około 1 metra odległości ustawiać statki pomiędzy sobą.