Chyba nie ma w dzisiejszych czasach człowieka, który by choć w niewielkim stopniu nie słyszał o twórczości J.R.R. Tolkeina. Czy to za sprawą sukcesu filmowej trylogii Władcy Pierścieni (i trochę mniej udanego Hobbita), całej masy gadżetów i zabawek, nadchodzącego serialu od Amazona mającego chrapkę na zostanienową Grą o Tron, czy też samego pierwowzoru, czyli znanych już na całym świecie książek. Fenomen nie ominął również branży gier, która w mojej opinii nie wykorzystała w pełni drzemiącego potencjału tego świata, proszącego się wręcz o grę fabularną, jakiej (prawie) nigdy nie dostał.
Niekończące się źródło, z którego nikt w pełni nie korzysta
Tak naprawdę całość mamy podaną na tacy. Nie musimy nawet od podstaw tworzyć rozległego uniwersum, które jest przecież na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko umiejętnie przenieść je na ekrany monitorów. Oczywiście tak to wygląda tylko w dosyć sporym skrócie, ale myślę, że każdy rozumie, o co mi chodzi. Zawartość książek jest wypchana po brzegi taką ilością informacji, że do końca mojego życia co roku mógłbym grać w zupełnie nową produkcję (jeśli nie wierzycie, spróbujcie kiedyś przeczytać Silmarillion). Barwne, wyczerpujące, czasem nawet rozwlekłe i – co najważniejsze – ciekawe opisy pięknego świata, nieprostolinijnych postaci i podniosłych wydarzeń – jest tego multum! Na sam początek dostajemy miejsce wypełnione różnorodnymi krainami, rozmaitymi postaciami i stworzeniami, z pełną mitologią i kulturą. Inspiracje na fabułę znajdziemy wszędzie – upadek elfów, odwrócenie się od Valarów i odejście z Amanu, późniejsza wojna z Morgothem, później mamy upadek Númenoru, wojnę z Sauronem oraz Ostatni Sojusz Ludzi i Elfów, a wisienką na torcie jest najbardziej znana Wojna o Pierścień. A to tylko kilka przykładów z najważniejszych momentów tej przeogromnej opowieści, które zawierają w sobie kolejne. Sam Tolkien powiedział: „Kiedyś jednak chciałem stworzyć zbiór mniej lub więcej powiązanych ze sobą legend, począwszy od tych największych, kosmogonicznych, aż do poziomu romantycznej baśni – te większe miały być oparte na mniejszych, pozostających w kontakcie z ziemią, a mniejsze miały czerpać chwałę z rozległego tła tamtych”. Czemu więc twórcy gier nie chcą sięgnąć, ale tak porządnie, do tego „rozległego tła” i czerpać z niego, będąc tą „mniejszą”(co nie znaczy „małą”) produkcją. Zwykła gra akcji nie odda w pełni tego wszystkiego, co tam na nas czeka.

Na tych terenach można opowiedzieć tyle wspaniałych historii…
Aż dziwi fakt, że nikt jeszcze nie wykorzystał tej studni bez dna, z której można czerpać garściami, jako materiału do porządnego „rolpleja”(może poza jednym wyjątkiem, ale o tym za chwilę). Tym bardziej biorąc pod uwagę rozwój dzisiejszej technologii, pozwalającej tworzyć rozległe tereny z fascynującymi krajobrazami, naszpikowanymi różnorodnymi i angażującymi gracza aktywnościami, z rozbudowanym wątkiem fabularnym, mającym realny wpływ na otoczenie i dalszy przebieg opowieści oraz niemniej interesującymi misjami pobocznymi usianymi wyborami, z dobrze rozwiniętymi mechanikami gameplayowymi. Sumując wszystko, o czym wspomniałem – jest co eksploatować i chyba nie znajdziemy lepszego materiału źródłowego dla dobrego RPG’a. Teraz musi się tylko komuś zachcieć, a jak wiemy, dalej do tego nie doszło.
Jeśli nie RPG, to co innego?
Gracze już niejednokrotnie mieli możliwość zanurzenia się w świecie Władcy Pierścieni – przez te bardziej sandboxowe, rozbudowane tytuły, starczające na wiele godzin, jak i te krótsze, zwykle całkowicie liniowe. Niestety nigdy nie było to zanurzenie pełne, może co najwyżej do połowy, a na pewno nie do końca takie, jakiego wielu oczekuje. Jakie więc gatunki były najczęstszym wyborem twórców? Najświeższym przykładem jest wydany w zeszłym roku Władca Pierścieni Gra Karciana, czyli zwykła karcianka oparta o deck building, nic specjalnego. Trochę wcześniej swoją premierę miała druga odsłona przygód Taliona – Śródziemie: Cień Wojny. Tak jak swoja poprzedniczka, jest to przygodowa gra akcji z batmanowskim systemem walki oraz drobnymi elementami RPG, takimi jak rozwój postaci czy całkiem rozbudowany system ulepszania ekwipunku. Można pod to jeszcze podciągnąć ciekawy system Nemezis, który w mocny sposób wpływa na otaczający nas świat. Jednak jedna jaskółka wiosny nie czyni i tak samo jest w tym wypadku – z kilku mechanik RPG’a się nie ulepi. Cofając się dalej, czyli w okolice 2010 roku w nasze ręce trafiło kilka podobnych w założeniach gier akcji, opartych głównie na walce z kolejnymi zastępami przeciwników (m.in. Władca Pierścieni: Wyprawa Aragorna i Władca Pierścieni: Podbój). W międzyczasie dostajemy również grę LEGO oraz nastawioną na rozgrywkę w kooperacji Wojnę na Północy, która, jak Shadow of War, zawiera pewne elementy RPG, ale w samej zabawie bardziej przypomina hack’n’slasha.

Wojna na Północy jak i inne tego typu gry bardziej przypominają chodzone bijatyki
Najbliżej erpegowego stylu jest rozwijane w dalszym ciągu The Lord of the Rings Online, ale MMO to jednak zupełnie inna sprawa. Zaraz po kinowych sukcesach swoje premiery miały dobrze oceniane strategie z serii Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie, a także kolejne pozycje action-adventure, w których przyszło nam przechodzić przez kolejne wzorowane na filmach etapy pełne wrogów. Wszystkich gier jest około trzydziestu, ale na tych przykładach bez problemu można dostrzec, jakie gatunki wiodą prym. Niestety nie było nam jeszcze dane ograć żadnego „władcowego” Baldura. Chociaż może nie do końca, gdyż istnieje jeden wyjątek od reguły – stworzona przez Interplay gra cRPG J.R.R. Tolkien’s The Lord of the Rings, Vol. I i Vol. II. Nie można więc z czystym sumieniem powiedzieć, że nie mamy ani jednego tolkienowskiego RPG’a. Pominę ją jednak na potrzeby tekstu, z uwagi na to, że powstała ona w zamierzchłych czasach (toż to początek lat 90’), nie zaskarbiła sobie uznania graczy, a wielu z nas mogło nigdy o niej nie słyszeć. Skupimy się tutaj na produkcjach z XXI wieku, ale mimo wszystko warto o niej wiedzieć. Podobnie jak z powyższym przykładem jest w przypadku kilku przygodówek z lat 80’, a w tym dosyć znanym The Hobbit.
Zanim przejdziemy dalej muszę jeszcze napisać o najnowszym ogłoszeniu Warner Bros. Na chwilę przed wysłaniem tekstu do korekty, na gamingowym dziale facebookowego fanpage’a firmy moją uwagę zwrócił ten obrazek:

Wygląda zachęcająco, prawda?
Widzę WB Games, na grafice widnieje Lord of The Rings, w głowie od razu pojawia mi się tysiące myśli, z podekscytowania aż mówię sam do siebie, że może to w końcu ten moment i zaraz muszę zmienić tekst, bo jednak dostaniemy tego RPG’a. Później przeczytałem opis: „Z radością ogłaszamy, że we współpracy z NetEase, Inc., pracujemy nad strategiczną (tu jeszcze jest dobrze) GRĄ MOBILNĄ (tu już jest źle).” Boże, czemu mi to robisz?
Twardy orzech do zgryzienia
Jak to zwykle bywa przy produkcji gier na licencji, problematyczna może być kwestia praw autorskich. W tym wypadku nie jest inaczej, gdyż są one porozsiewane po różnych instytucjach mających zgoła odmienną politykę co do ich wykorzystania. Na tę chwilę, wszelkie uprawnienia do zarządzania adaptacjami filmowymi i scenicznymi (w tym grami) Władcy Pierścieni oraz Hobitta ma Middle-Earth Enterprises. Cała reszta należy do organizacji Tolkien Estate, którą założyła rodzina zmarłego pisarza. Oczywiście swoje pomniejsze fragmenty posiadają jeszcze inne korporacje, w tym Warner Bros, sprawujący całkowitą pieczę nad trylogią filmową. Teraz krótka lekcja historii, gdyż niektórych pewnie zastanawia fakt, skąd wziął się taki podział. Otóż w 1969 roku, sam Tolkien sprzedał prawa do ekranizacji swoich dwóch najsławniejszych dzieł, potrzebując pieniędzy na opłacenie podatku. I to tyle, nie stoi za tym żadna pełna intryg i kontrowersji opowieść.

Jeden pierścień, który wprowadził masę podziałów
Wróćmy jednak do tematu. Pierwsza z firm, czyli Wayne Enter…, cofnij, Middle-Earth Enterprises nie miała żadnych przeciwwskazań co do wydawania swoich licencji, i to tak naprawdę tylko dzięki jej przychylności ujrzeliśmy komputerowe adaptacje. To właśnie za jej sprawą na początku XX wieku (cieszące się jeszcze wtedy dobrym PR-em) Electronic Arts podpisało ośmioletnią umowę uprawniającą do korzystania ze świata Władcy i Hobbita. I może paradoksalnie w tym właśnie tkwi cały szkopuł? Może powodem dla którego nie dostaliśmy RPG’a w tym uniwersum jest zły dobór studiów, które miałyby takowego stworzyć? Odpowiedź nie będzie wcale taka prosta i oczywista, bo trochę tak jest, a trochę nie. W tamtych czasach EA było znane głównie z takich serii jak Medal of Honor, Battlefield, The Sims, Need for Speed, Burnout, SKATE, a także wszelkiej maści gier sportowych. Nie za bardzo był ktoś mogący wtedy stworzyć grę fabularną, może poza Origin Systems (Ultima). Sytuacja ulega jednak zmianie na rok przed wygaśnięciem umowy. Wtedy pod skrzydła Elektroników dostaje się weteran branży, wręcz legenda – BioWare. Niestety, jak dobrze wiemy, nikt tego faktu nie wykorzystał, licencja wygasła, a kilka lat później dostaliśmy Mass Effecta i Dragon Age’a, który równie dobrze mógłby mieć w tytule The Lord of The Rings.
Trochę tu, trochę tam, a i tak nic z tego nie wychodzi
Później, czyli pod koniec 2008 roku, franczyza przechodzi w ręce Warner Bros. Interactive Entertainment. Co to oznacza? Nic, co chcielibyśmy usłyszeć. Wydawca i zarazem producent ma w swoim portfolio dziesiątki tytułów, w tym kilka naprawdę znakomitych, aczkolwiek są to w większości akcyjniaki z otwartym światem, gry logiczne i przygodowe. I takie też później ta marka dostała, czyli na przykład wspomniane wcześniej Śródziemie: Cień Wojny. W żadnym wypadku nie twierdzę, że są to złe produkcje,sam w większość bawiłem się genialnie, brakuje mi jednak takiego LOTRowego Wiedźmina czy chociaż czegoś w stylu Divinity: Original Sin albo Pillars of Eternity. Warner jak widać nie chciał spełnić mojego małego marzenia.
A jak sytuacja wygląda pod drugiej stronie? Skoro czasy Wojny o Pierścień nie przyniosły nam oczekiwanego przez wielu sssskarbu w postaci RPG’a, to co w takim razie wyszło spod znaku Tolkien Estate, mającego w posiadaniu całą pierwszą i drugą erę oraz sporą część trzeciej? Otóż… nic. Christopher Tolkien – syn i zarazem główny spadkobierca J.R.R. Tolkiena, nie był zwolennikiem adaptowania otrzymanego dziedzictwa i niechętnie podchodził do komercjalizacji uniwersum. Dbał on o wizerunek ojca i przedkładał spuściznę ponad licencje. Dlatego też nie doczekaliśmy żadnego dzieła, które wybiegałoby poza sprawy związane z pierścieniem. Prawdopodobnie gdyby nie podatki, to nigdy światła dziennego nie ujrzałaby również trylogia Petera Jacksona i inne wcześniej wymienione growe produkcje.
Sytuacja ulega całkowitej zmianie po odejściu Christophera Tolkiena z Tolkien Estate, która może teraz praktycznie do woli zarządzać Śródziemiem i całą Ardą. Praktycznie, gdyż syn wielkiego mistrza (nie mylić z wielkim mistrzem zakonu Templariuszy), prawdopodobnie posiadał pewne prawa na wyłączność, których możemy być pewni, że nie oddałby do swojej śmierci. A ta niestety nadeszła 16 stycznia 2020 roku. Nie wdając się jednak w dygresję, niedługo po jego odejściu z fundacji okazało się, że Amazon wykupił za kwotę 250mln dolarów licencję na stworzenie serialu, którego akcja będzie rozgrywać się w czasach 2 ery. Twórcy dalej są w pewnym stopniu ograniczeni i nie mogą sięgnąć po wszystkie elementy tego świata, wydaje się jednak, że to kwestia czasu, gdy na ekranach zobaczymy więcej wcześniej niedostępnych wydarzeń, postaci i miejsc. A co to oznacza dla naszej branży? Na tę chwilę ciężko cokolwiek powiedzieć, ale kto wie, może teraz przy nieco większej dostępności uniwersum, deweloperzy chętnej będą po nie sięgać i czasy inne niż 3 era okażą się dla fanów RPG’ów łaskawsze. A właśnie, bo my tu gadu gadu o serialu, a Amazon zapowiedział, że wyprodukuje także grę.
Świeża krew, nowe zespoły, ale czy to cokolwiek zmienia?
Czasy się zmieniają, tak samo jak posiadacze licencji. Po ponad dwóch „bezerpegowych” dekadach dla LOTRa, nadchodzi nowe rozdanie kart. Teraz swoją kolej ma Amazon oraz Deadalic Entertainment. Niestety nie wiem, czy na pewno to chcemy usłyszeć. Amerykański gigant zamierza postawić na produkcję MMORPG i rozpocząć konkurencję z dalej dobrze prosperującym LOTRO. Niby mamy RPG w nazwie gatunku, ale dobrze wiemy, że to jest zupełnie inny rodzaj zabawy. Chyba, że Amazon wymyśli jakieś całkowicie świeże podejście do tematu i dostaniemy coś więcej, niż tylko zwykłe MMO. Wątpię, ale chciałbym się pozytywnie zaskoczyć. Nie mogę jednak wyzbyć się obaw, gdyż Amazon Game Studios na tę chwilę nie zasłynął z żadnej porządnej produkcji, a ostatnio wydane przez nich Crucible pozostawia wiele do życzenia.
Natomiast niemiecki developer znany z serii point&click Deponia, a także ciepło przyjętych Filarów Ziemi, pracuje nad grą o – uwaga, uwaga! – Gollumie. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Sam pomysł zrobienia z tego bohatera protagonisty jest niezwykle interesujący, tym bardziej, że wcześniej nikt na podobny pomysł nie wpadł. Niemniej jednak, jak już mogliśmy się domyślić, będzie to skradankowo-przygodowa gra akcji. Na razie o innym gatunku możemy chyba tylko pomarzyć.
RPG jak nie było, tak nie ma. Kto zatem jest winny?
Powoli zbliżamy się do końca, a więc wypadałoby wreszcie odpowiedzieć na pytanie z tytułu artykułu. Gdzież to się podział tolkienowski RPG? Zostańcie jeszcze chwilę, bo będzie krótko: nie wiem. Tutaj tak naprawdę powinienem zakończyć, bo naprawdę nie mam pojęcia. Nie potrafię zrozumieć, czemu nikt nie wykorzystał kopalni złota, którą niewątpliwie jest ten świat. Mam też nadzieję, że nie muszę nikomu próbować tego udowodnić (co i tak zresztą zrobiłem na początku tekstu). Pierwotnie chciałem napisać : „Wydaje mi się jednak, że odpowiedź nie jest taka prosta i stoi za tym o wiele więcej czynników, o których nie mamy nawet pojęcia.” Po głębszym zastanowieniu zmieniam zdanie. Jeśli miałbym doszukiwać się problemu, to widzę go w dwóch całkiem zazębiających się kwestiach: po pierwsze, złe zarządzanie licencjami, a po drugie, najzwyklejszy w świecie strach przed jakąkolwiek ingerencję w dzieło Tolkiena. W jaki sposób to się łączy? Niedoświadczona albo po prostu nieodpowiednia ekipa dostaje zadanie stworzenia gry w tym uniwersum. Widząc ogrom i złożoność tego świata, łatwiej jej zbudować od podstaw zwykłą, w miarę liniową produkcję, gdzie główną rolę ma raczej warstwa gameplayowa, a opowieść jest do niej bardziej doczepką, najlepiej już opartą o jakieś znane wydarzenia, bez wprowadzania w nich zmian. Z tytułem RPG sprawa wygląda inaczej, gdyż ich główną siłą jest zwykle właśnie historia. Na jej potrzeby wymagana jest dosłownie ściana tekstu, co samo w sobie nie stanowi aż takiego wyzwania, gdyż w gamedevie znajdziemy wielu uzdolnionych scenarzystów, ale dopisanie czegoś do tworów Tolkiena, albo nawet modyfikacja pewnych elementów, która na pewno musiałaby się przytrafić podczas adaptacji, to już wyższa szkoła jazdy, na którą nie każdy się odważy.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że gdyby takie Larian Studios, Obsidian, stare BioWare czy nawet FromSoftware dostało w swoje ręce prawa choćby na chwilę, to zamiast pisać ten tekst, pewnie siedziałbym i zagrywał się w wielogodzinnego Lord of The Rings RPG (albo przynajmniej coś w tym stylu). A tak muszę narzekać i ze złudną nadzieją patrzeć w przyszłość, licząc, że może kiedyś, możliwe, że nawet na łożu śmierci, przez chwilę będę mógł choćby zerknąć na mojego wyczekiwanego świętego Graala.