Uniwersum zapoczątkowane przez Dmitrija Głuchowskiego zyskało całkiem pokaźną rzeszę fanów, zaś wizja świata po nuklearnej zagładzie przyciąga coraz to nowych autorów, dzięki którym saga Metro 2033 rozrosła się już do kilkudziesięciu powieści. Pomimo tego, że większość z nich wydana została w Rosji, to fenomen ten dotarł również do nas, skutkując kilkunastoma przetłumaczonymi na język polski książkami oraz czterema, które wyszły spod piór naszych rodzimych pisarzy. Jednak pierwszym nierosyjskim twórcą, który przeniósł akcję poza rosyjskie granice, był Włoch, Tullio Avoledo.
Krucjata dzieci to kontynuacja poprzedniej książki Avoledo – Korzeni niebios. Ponownie spotykamy się więc z poznanym wcześniej księdzem, Johnem Danielsem, którego los tym razem rzucił w ruiny Mediolanu. Z niegdyś pięknego, włoskiego miasta zostało już tylko pełne gruzów wspomnienie, a mieszkańcy musieli schronić się w budynkach gwarantujących przeżycie – na stacjach metra czy podziemnych parkingach. Powierzchnię objęły we władanie mutanty, jednak nie tylko one budzą w ocalałych ludziach przerażenie. Są jeszcze Synowie Gniewu – spora grupa świetnie uzbrojonych, zajmujących strategiczny budynek kanibali, którzy terroryzują okoliczne siedliska.
Wystarczająco dużo metra w tym Metrze?
Typowe dla tego uniwersum jest zamknięcie akcji w stosunkowo ograniczonej przestrzeni korytarzy wijących się pod miastami – tunele metra, w którym schronili się ocalali stały się ostatnią ostoją ludzkości, powierzchnią zawładnęło promieniowanie i mutanty. Świat urósł do niewyobrażalnych rozmiarów, a dystans pomiędzy początkową i końcową stacją to często droga liczona już w dniach, a nie minutach czy godzinach. Na dodatek często usiana wieloma niebezpieczeństwami, wiążąca się z koniecznością przedzierania przez tereny stacji zamieszkanych przez wrogo nastawionych ludzi, tylko czekających na możliwość ograbienia podróżnika. To miejsce, w którym niemal wszystko, co niezbędne, urasta do rangi skarbu.
Korzenie niebios odstawiały ten koncept nieco na bok – było tam znacznie mniej metra, co często stanowiło zarzut przeciwko książce, a znacznie więcej wędrówek po powierzchni. Tym razem jednak wracamy do tuneli, korytarzy i zamkniętych przestrzeni. Mieszkańcy Miasta (tak swój parking nazwali ci, którym udało się stworzyć tam bezpieczne schronienie) przyjmują pod swój dach ciężko rannego księdza Danielsa. Duchowny nie pojawił się tam przypadkowo, ma misję, a do jej wypełnienia potrzebuje pomocy – Mediolanowi grozi bowiem kolejna nuklearna katastrofa, która zetrze w pył większość ludzkich schronień. Trzeba jej zapobiec. Czy duchownemu uda się poprowadzić krucjatę przeciwko zagrożeniu? A nawet jeśli, to czy Bóg będzie po stronie swoich wojowników?
Mistycyzm, wiara i cuda w metrze?
Ksiądz Daniels nie jest jednak zwykłym człowiekiem, na skutek swoich przygód zyskał bowiem umiejętności niedostępne przeciętnym ludziom. W Krucjacie dzieci niezwykle silny nacisk został położony na elementach magicznych – mamy tu wizje, pewną formę duchów czy intrygującą zdolność widzenia pomimo ślepoty. Pojawia się też wiele rozważań natury religijnej (co sugeruje już sam tytuł powieści), etycznej i moralnej, co bezpośrednio wynika z faktu, że główny bohater jest duchownym, a w toku fabuły pojawia się również postać rabina. Wbrew pozorom są to kwestie niezwykle ważne w świecie, gdzie w gruzach legły znane nam wartości, a wiara nie jest już tak silna jak kiedyś.
Takie rozłożenie akcentów może nie przypaść do gustu czytelnikom, którzy pokochali uniwersum za jego postapokaliptyczny klimat, gdzie trudno o ingerencję sił wyższych, magię i resztę tej całej fantastycznej otoczki. Muszę jednak przyznać, że właśnie to sprawiło mi wielką przyjemność w trakcie lektury, wprowadzając powiew nowości w dawno niewietrzone korytarze i tunele znanego nam metra. Autorowi udało się to połączyć na tyle zgrabnie, że nie powstał potworek pozszywany grubymi jak lina nićmi. Dodatkowo nie sposób nie zauważyć tutaj odniesień do znanej nam kultury masowej – Gwiezdnych wojen, Władcy pierścieni i kilku innych. Wyłapywanie tych smaczków też niejednokrotnie wywołało mój uśmiech.
Ręka, noga, mózg na ścianie
Mistycyzm i wiara nie zmieniają jednak tego, że książka Avoledo osadzona została w czasach rozpadu wszelkich wartości moralnych i etycznych. Człowiek zmuszony jest do walki o każdy dzień, brutalnego wyrywania skażonemu światu wszystkiego, co może się okazać niezbędne do przeżycia, musi być gotowy do najgorszych zbrodni, byle tylko przetrwać. Przemoc, gwałty, kanibalizm, wszystko to jest na porządku dziennym, a autor nie bawi się w delikatne nawiązania i subtelne sugestie bestialstw dokonywanych przez ludzi. Z jednej strony opisy nie są szczególnie rozwlekłe i malownicze, jednak dosadnie ukazują najgorsze czyny, których dopuszczają się mieszkańcy poszczególnych schronień. Nie polecam zatem tej lektury czytelnikom młodym lub osobom wrażliwym, dla których te sceny mogą być zbyt brutalne.
Fabuła potrafi zaskoczyć, ponieważ nieczęsto spotyka się autora, który sięga po zastosowane rozwiązania, by osiągnąć swój cel. Książka napisana jest dobrze, a świat przedstawiony został na tyle dokładnie, by czytelnik niemający do czynienia z poprzednią częścią miał wystarczająco dużo informacji, żeby odnaleźć się we wszystkim bez problemu. Postacie da się lubić, a ich przemiana wewnętrzna i kolejne decyzje są spójne i logiczne. Ważny jest tutaj również motyw dzieci jako motoru napędowego i ukazanie ich niezwykłej wagi dla poszczególnych społeczności. Zdecydowanie polecam zapoznanie się tą pozycją i to nie tylko fanom uniwersum, ale również tym, którzy nie do końca odnaleźli się w postapokaliptycznych klimatach – mistycyzm i religia całkiem zgrabnie równoważą atmosferę końca świata.