Oferta „Last Minute”
Przyjmijcie zatem zaproszenie do Raccoon City – miasta średniej wielkości w bliżej nieokreślonej części Stanów Zjednoczonych. Lata świetności mieścina – dawna siedziba giganta farmaceutycznego, Umbrella Corporation – ma jednak za sobą. Podtrzymująca miejscowość przy życiu korporacja zamknęła filię i przeniosła niemalże wszystkich pracowników do innych ośrodków. Obecnie Raccoon City sprawia wrażenie wymarłego; na miejscu pozostało kilkoro pracowników Umbrelli, to, co pozostało z kadry lokalnych służb porządkowych i rzesza ludzi zbyt biednych, by się stąd wyprowadzić. Kryzys wisi w powietrzu – na domiar złego z ubogimi lokalsami zaczyna dziać się coś niepokojącego…
W tych okolicznościach po wielu latach do miasta postanawia wrócić Claire Redfield (Kaya Scodelario). Młoda kobieta twierdzi, że wpadła na trop mrożącego krew w żyłach spisku, przed którym pragnie ostrzec swojego brata, Chrisa (Robbie Amell) – obecnie oddanego służbie policjanta, członka elitarnej komórki S.T.A.R.S. W innej części Raccoon City inny człowiek munduru – Leon S. Kennedy (Avan Jogia) – przeżyć ma absolutnie najgorszy pierwszy dzień w nowej pracy…

Źródło: gamesradar.com
Od fana (?) dla fanów
Fabuła RE: Witajcie w Raccoon City przebiega dwutorowo. Z jednej strony śledzić będziemy samobójczą misję drużyny S.T.A.R.S., która uda się do opuszczonej willi założyciela korporacji Umbrella, Oswella E. Spencera, w poszukiwaniu dwóch uznanych za zaginionych kolegów po fachu. Z drugiej zobaczymy krzyżujące się losy Claire, Leona i komendanta miejscowej komendy policji, którzy z bliska obserwować będą postępującą zarazę i spróbują przetrwać w pogrążonym w chaosie, obleganym przez mutujących desperatów centrum miasta. Jednym z głównych zarzutów kierowanych w stronę dotychczasowych adaptacji tytułu było bardzo liberalne podejście do materiału źródłowego – heroina serii, portretowana przez Millę Jovovich Alice, nie występuje w końcu w żadnej z części gier, podczas gdy kluczowe postaci i wątki odgrywały mało znaczące epizody lub prezentowane były w zupełnym oderwaniu od pierwotnego kontekstu. Pod tym względem Johannes Roberts – reżyser i scenarzysta najnowszej ekranizacji – sprawia wrażenie prymusa, który dokładnie odrobił pracę domową. Twórca serię ewidentnie zna, być może nawet lubi, w ogólnym rozrachunku jednak wydaje się to… nie mieć większego znaczenia.
Roberts sięga do samego źródła, biorąc na tapet nie jedną, a dwie pierwsze części serii, dość wiernie trzymając się fabuły Resident Evil (wątek willi Spencera) i Resident Evil 2 (m.in. wątek Leona i Claire). Fanów cyklu ucieszy być może masa cytatów, smaczków i nawiązań, tęskniących za idyllicznymi „najntisami” – skarbiec ten otwiera umiejscowienie akcji w 1998 r., z czym wiąże się upchnięcie do kadrów całej gamy przestarzałych dziś sprzętów: Walkmanów, odtwarzaczy VHS, palmtopów, pagerów*… Na tym zresztą nie kończy się reset filmowej franczyzy; reżyser wraca do podstaw, przypominając survivalowe korzenie serii. Nawet jeśli sama historia utkana jest z klisz, a wykorzystane rozwiązania trącą sztampą, cieszy to, że Roberts nie ogranicza się wyłącznie do tanich straszaków, starając się za to budować suspens dłuższymi ujęciami, odpowiednim kadrowaniem, pracą kamery i ograniczonym oświetleniem. Szczególnie udane wydają się sekwencje wewnątrz luksusowej willi, wykorzystujące spory potencjał klaustrofobicznie ciasnych i ciemnych korytarzy. Dzięki obecności wirusa G nie brakuje też elementów prezentującego się w całej swej obrzydliwości body horroru – stanowiącego przecież znak rozpoznawczy serii, a dotychczas traktowanego przez filmowe adaptacje po macoszemu. Ten ostatni ma też w sobie zalążek terroru psychologicznego – wówczas, gdy dane jest nam obserwować ofiary na różnych etapach mutacji, wciąż jeszcze świadome postępujących zmian i stopniowego, lecz nieuchronnego odczłowieczenia. To w perspektywie całości drobnostki, jednak po sieczce, jaką zafundowała widzom saga o Niezniszczalnej Alice (a którą pisząca te słowa śledziła z masochistyczną przyjemnością), zwyczajnie cieszą.

Źródło: bloody-disgusting.com
Tyran jest nagi
Te momenty pozostają jednak kroplą w morzu pędzącej narracji, sztywnych, ekspozycyjnych dialogów i sekwencyjnej dramaturgii. Okrojenie nie jednej, a dwóch gier na potrzeby rozsądnego metrażu (niespełna dwie godziny) zawsze byłoby zadaniem karkołomnym i wymuszającym pewną skrótowość, nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że pominięcie paru mało wnoszących elementów (zwłaszcza na nieco sennym początku) mogłoby jedynie zadziałać na korzyść całości. Trudno bowiem odczuć stawkę i realne zagrożenie, kiedy wszelkie problemy rozwiązują przysłowiowa manna z nieba i szczęśliwe zbiegi okoliczności, a starcia z rzekomo nieludzko silnymi i niebezpiecznymi adwersarzami, nieważne jak groteskowo zdeformowanymi, kończą się bez większego wysiłku. Całość sprawia wrażenie sklejonego z dwóch projektów – klaustrofobicznego horroru i jego amatorskiej parodii, z grupą domorosłych cosplayerów wklejonych na wygenerowane komputerowo tła. Wymuszony luz i pojawiające się gdzieniegdzie humorystyczne wtręty zwyczajnie gryzą się z chwilami całkiem kompetentnie kreowaną grozą. Panie Roberts, głównego dania nie przegryza się deserem.
Jeśli całość obedrzemy z płaszcza fanserwisu, szybko przekonamy się, że król jest nie tylko nagi, ale i chciwy. Największą bolączką serii wydaje się wciąż to, że twórcy widzą w graczach – a więc, jak podpowiada logika, potencjalnych odbiorcach – pożytecznych idiotów, którzy i tak zapłacą za bilet, kierowani lojalnością względem znanej marki. Zapominają po drodze, że żeby film oparty na istniejącej już franczyzie został uznany za dobry, należy dostarczyć po prostu… dobry film. RE: Witajcie w Raccoon City pod żadnym pozorem dobrym filmem nie jest, jednak zupełny brak pretensji i namiastka nieoczywistego waloru odmóżdżająco-rozrywkowego chroni go przed statusem całkowicie niestrawnego potworka, w zamian kierując tytuł raczej pod parasol z metką „zajmujący crap”. A jeśli wciąż zadajecie sobie pytanie, dlaczego temu truchłu niespieszno sześć stóp pod ziemię, pozostaje mi odesłać Was do wyników box office**…
* Swoją drogą, z dzisiejszej perspektywy zabawnie obserwuje się wszelkie „niemożliwe do pokonania” problemy, jakie dziś rozwiązałoby posiadanie telefonu komórkowego… który zresztą pojawia się w jednej ze scen.
** Wszystkie sześć filmów z serii Resident Evil, pomimo – delikatnie mówiąc – mało entuzjastycznych recenzji i utyskiwania graczy, zarobiło łącznie ponad 1,2 miliarda dolarów.
Na film Resident Evil: Witajcie w Raccoon City zapraszamy do sieci kin Cinema City!