Star Wars czy Star Trek? Pewnie spora część naszych czytelników wybierze pierwszy ze wspomnianych tytułów. Właściwie to nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Gwiezdne wojny o wiele lepiej radzą sobie na naszym rynku wydawniczym. Książki i komiksy o przygodach mieszkańców odległej galaktyki wydawane są o wiele chętniej, na kinowych ekranach co rusz pojawia się nowy film z gwiezdnowojennego uniwersum. W efekcie załoga Enterprise zostaje w tyle. Na szczęście Ultimate Comics postanowiło zmienić ten stan rzeczy.
Trudne wybory…
Nakładem wydawnictwa ukazał się pierwszy tom komiksu, zawierający dwie opowieści o przygodach załogi statku Enterprise. Celem wyprawy jest eksploracja i badanie przestrzeni kosmicznej poza znaną nam galaktyką. Bez wątpienia nie należy to do bezpiecznych misji, ponieważ wiąże się z przeróżnymi zagrożeniami – nieznanymi zjawiskami, spotkaniami z wrogo nastawionymi tubylcami czy zwykłymi usterkami, które w każdej chwili mogą zakończyć przygodę bohaterów. Podwładni Jamesa Tiberiusa Kirka to ludzie i nieludzie gotowi do poświęceń, chętni podjąć ryzyko, oddani sprawie, przede wszystkim jednak związani ze sobą silnymi więziami przyjaźni.
Wydarzenia z komiksu mają miejsce po przygodach, które mogliśmy śledzić na kinowych ekranach w produkcji z 2009 roku. Burzliwe początki załogi Enterprise i zawirowania czasowe są już za nami – drużyna jest zgrana, a na pokładzie statku kosmicznego znajdują się, zdaniem kapitana Kirka, najlepsi z najlepszych. Poza ponownym spotkaniem z dowódcą będziemy mieć okazję odświeżyć znajomość z jego pozostałymi podwładnymi – Spockiem, Uhurą, Sulu i resztą załogi. Przyjemnym zabiegiem jest fakt, że na rysunkach autorstwa Stephena Molnara i Joe’go Phillipsa (kolorowanych przez Johna Raucha) znajdziemy cechy upodabniające postacie do aktorów, którzy wcielili się w nie w kinowych produkcjach.
… zawsze spoczywają na barkach dowódcy!
Ciążąca na kapitanie odpowiedzialność za życie oraz bezpieczeństwo załogi niejednemu spędziłaby sen z powiek. To właśnie ten wątek łączy obie zawarte w komiksie historie. Pierwszą z nich jest Na końcu galaktyki. Kirk otrzymuje raport o namierzeniu nadajnika okrętu, który zaginął bez wieści dwieście lat temu. Co stało za jego zniknięciem? Dlaczego odnaleziono wyłącznie jedno urządzenie? Szybko okaże się, że załoga statku Enterprise na własnej skórze doświadczy tego, co wydarzyło się dwa stulecia wcześniej.
Druga z opowieści również sprowadza się do niełatwych wyborów – transportujący zapas medykamentów Enterprise trafia w pobliże tajemniczego zjawiska Murasaki 312, kapitan postanawia skorzystać z okazji i zbadać to nietypowe zjawisko. W tym celu wysyła grupę badawczą pod dowództwem Spocka, która – jakżeby inaczej – już na początku ma pewne problemy: ich prom zostaje uszkodzony, nadajniki nie działają, a oni znajdują się na obcej planecie, na dodatek zamieszkanej przez niezbyt przyjaźnie nastawionych tubylców. Czy wszyscy wyjdą z opresji obronną ręką?
W gorącej wodzie kąpany, a jednak oddany
Wspominałam już o tym, że bohaterowie narysowani zostali tak, by można było odnaleźć w ich twarzach podobieństwo do aktorów, którzy wcielali się w poszczególne postacie. Muszę jednak przyznać, że wychodzi z tym różnie – Spock jest na tyle charakterystyczny, że bez trudu dostrzeżemy w nim Zachary’ego Quinto, w Uhurze– Zoe Saldanę, zaś w doktorze McCoy’u– Karla Urbana. Pewien problem pojawia się natomiast z postacią kapitana Kirka, którego rysy twarzy nie odwzorowują już tak wiernie oblicza Chrisa Pine’a (szkoda, wielka szkoda). Wizualnie komiks jest poprawny, nie oszałamia jednak – mimika i odwzorowanie postaci mogłoby być o wiele lepsze, bardziej wyraziste.
Obie historie czyta się jednym tchem, a lektura całego komiksu zajmuje zdecydowanie mniej czasu niż bym sobie tego życzyła. Fabuła może i nie jest szczególnie nowatorska (z jednej strony dwie historie o podejmowaniu trudnych decyzji dopełniają się, z drugiej jednak – brakuje w tym tomie urozmaicenia). Odrobinę drażni również fakt, że oddanie kapitana Kirka załodze podkreślane jest jego słowami i zapewnieniami, które padają z jego ust zdecydowanie zbyt często, by sprawiać wrażenie naturalnych. Co więcej, targetem komiksu zdecydowanie są fani tego kosmicznego uniwersum, jeśli więc myśleliście o tym, by przygodę ze Star Trekiem zacząć od powieści graficznej, to szczerze odradzam. Jako osobie znającej ten świat, postacie oraz ich charakter było mi o wiele łatwiej uzupełnić luki i dopowiedzieć sobie to, co komiks przemilczał.
Sporym plusem komiksu są jednak dodatki, które czekają na nas na końcu zeszytu: zobaczymy tam nie tylko zdjęcia aktorów wcielających się w poszczególne postacie w najnowszych filmach, ale też grafiki okładek poszczególnych zeszytów oraz smaczek, którego nie można sobie w żaden sposób darować – kilka słów od Bartłomieja Kossakowskiego, wprowadzających nas w fenomen tego uniwersum. Przyznaję, że pierwszy tom Star Treka nie oszałamia i nie powala na kolana, jednocześnie udaje mu się jednak nie rozczarować, w efekcie z zainteresowaniem czekam na kolejne przygody załogi Enterprise. Podobno doczekam się ich już niedługo.