Niestety czasem jest to ból i męka, zniechęcające tak bardzo, że podejmowanie dalszych działań nie ma sensu. Oczywiście wszystko zależy od indywidualnego podejścia człowieka oraz języka, którym chce się zająć, jednak przeważnie nie jest to prosta sprawa. I naprzeciw wszystkim, przyszłym oraz obecnym poliglotom wydawnictwa wychodzą z ciekawymi rozwiązaniami, mającymi urozmaicić próby porozumienia się z obcokrajowcami. Jedną z metod są gry językowe, a wydawnictwo Edgard właśnie wypuściło ciekawą propozycję, która może przypaść do gustu najbardziej marudnym osobnikom.
Baw się!
Autorami tytułu są Ewa Norman i Michał Szewczyk, a za stronę wizualną odpowiada Kamila Kozłowska. Let’s talk! Projekt Miasto to alternatywa dla sztywnych form przyswajania wiedzy, w myśl zasady: nauka przez zabawę. Gra przeznaczona jest dla milusińskich od dziesiątego roku życia, ale myślę, że młodsi też będą mieli dużo frajdy przy planszówkowych rozgrywkach.
A co się tam ukryło?
W dość solidnym pudełku znajduje się sto sześć kart, a wśród nich sześćdziesiąt cztery pytania (sto dwadzieścia osiem dialogów po angielsku), czterdzieści dwa zadania główne oraz dodatkowe. Nie mogło zabraknąć również żetonów: trzydzieści jeden miejsc, dziesięć celów dla wszystkich graczy, po cztery żetony tajnego celu oraz punktacji, a także tyle samo pionków. Aby wszystko szło sprawnie, w pudełku znalazła się również instrukcja ze wskazówkami, tekturowa plansza oraz kostka do rzucania.

Zaczynajmy!
Podczas rozgrywki jest szansa na odwiedzenie aż sześćdziesięciu czterech różnych lokacji, takich jak zoo, kawiarnia, poczta, sklep czy biblioteka. Będąc w nich, trzeba wykonywać różne zadania z kart. Sama rozgrywka nie jest zbyt skomplikowana, podobnie jak jej zasady. Najpierw każdy ustawia swój pionek na środku, a następnie porusza się według wskazówek. Jednak nie może być aż tak łatwo, trasę trzeba szczegółowo zaplanować, ponieważ można przeoczyć wiele ułatwień oraz dodatkowych punktów.
Są dwa poziomy trudności. Łatwiejszy polega na tym, że po wejściu na wybraną lokację gracz bierze przypisany arkusz, czyta pytanie z dwóch dostępnych oraz trzy odpowiedzi. W wariancie trudniejszym trzeba najpierw przetłumaczyć pytanie z polskiego na angielski. Po prawidłowym wykonaniu wszystkich czynności gracz kładzie w danym miejscu żeton w swoim kolorze, a budynek staje się niedostępny dla innych uczestników. Gdy wejdzie się na zadanie dodatkowe, można zdobyć ekstrapunkty (w sytuacji, kiedy wykona się to, które odpowiada temu miejscu lub ze stosu konkretnej osoby). Wtedy kolejny gracz bierze kartę, rzuca kostką i czyta pytanie przypisane do ilości oczek.
Dodatkowo punkty można zdobyć mając na uwadze cele tajne oraz wspólne. Przy tych pierwszych każdy losuje kartę i poznaje jej zawartość. Odkrywa się wtedy jedno z czterech miejsc kategorii (jedzenie, zakupy, edukacja, kultura). Wariant drugi jest taki sam dla wszystkich i najbardziej aktywna osoba dostaje wyróżnienie. Trzeba się jednak nagimnastykować i jest to opcja dla wytrwałych oraz wprawionych.

Kiedy nawet nie wiesz, że się uczysz
Dużą zaletą gry jest możliwość ćwiczenia języka poprzez zabawę. Oczywiście najlepiej jest grać, kiedy kompetencje graczy są na podobnym poziomie, ale przy różnych też można świetnie się bawić (dzięki możliwości zmiany zasad i dostosowaniu ich do własnych wymagań). Dobrze jest mieć szansę na stworzenie swoich własnych wyznaczników dobrej zabawy, bez wciskania się w odgórnie narzucone sztywne ramy. Tak naprawdę można odpuścić sobie punktację, jeśli chce się tylko cieszyć z rozgrywki lub narzucić ujemne wartości na wpadki. Wszystko zależy od uczestników.
Tyle możliwości!
Kiedy zasiedliśmy do gry, to wypróbowaliśmy wszystkie warianty i muszę przyznać, że wersja pełna, czyli z zadaniami wspólnymi oraz tajnymi najbardziej nam przypasowała. Chyba odezwała się ta część charakteru, odpowiadająca za rywalizację, a ten wariant najlepiej wtedy pasuje. Dużym ułatwieniem jest fakt istnienia odpowiedzi lub podpowiedzi, które pozwalają nie zagubić się w językowych labiryntach oraz nie kluczyć na siłę, tylko po to, żeby kontynuować rozgrywkę. Dzięki takiemu zabiegowi do stołu mogą zasiąść również początkujący i zapewne nie będą się oni czuć zagubieni. W moim odczuciu poziom pytań jest zróżnicowany, więc bardziej zaawansowani gracze nie będą się nudzić.
Trzeba przyznać, że strona wizualna gry jest bardzo atrakcyjna. Kolorowe budynki i dopracowane ścieżki cieszą oko, a to przypada do gustu zarówno rodzicom, jak i (szczególnie) dzieciom – ochoczo zasiądą oni do rozrywki, która przyciąga ich uwagę. Myślę, że sześcio- czy siedmiolatki chętnie będą uczyć się nowych słówek, rodzice mogą swobodnie zaplanować rozgrywkę również z młodszymi pociechami.`
A co tu się stało?
Nie może być jednak tylko różowo, ponieważ mam kilka zarzutów do samego wykonania gry. Karty zadań są wykonane z dość cienkiej tektury, co może wpływać na ich żywotność, szczególnie podczas rozgrywek z dziećmi, które często nie zwracają uwagi na zagięcia czy rozerwania. Rodzic uważa, ale młodszy odbiorca już nie za bardzo. Do tego żetony punktacji są niewielkie. Jak je wyciągnęłam, to byłam w szoku. Łatwo je zgubić lub mogą też trafić do buzi milusińskiego. Reszta części jest w porządku, choć pionki mogłyby być bardziej atrakcyjne. Nie są to może duże wady, ale jednak rzutują na odbiór, szczególnie te znaczniki punktów.

A na koniec…
Cena gry waha się od czterdziestu do pięćdziesięciu złotych, w zależności od miejsca. Nie jest to dużo za ilość treści, którą dostajemy, jednak znajdzie się kilka tytułów lepiej wykonanych (a cena jest podobna). Grafiki i zadania są dobrze dopracowane, a te drugie ciekawie urozmaicone. Zalet jest więcej niż wad, więc śmiało mogę polecić zakup, jeśli potrafisz przymknąć oko na kilka uchybień. Sama przypomniałam sobie kilka zwrotów, podszkoliłam wymowę, a jednocześnie świetnie się bawiłam. Ostatecznie o to właśnie chodzi. Jest to bardziej wersja domowa ze względu na gabaryty, co nie zmienia faktu, że jeśli szukacie lekkiego tytułu, który pozwoli jednocześnie się rozwijać i szkolić angielski, to warto zwrócić uwagę na Let’s talk! Projekt Miasto.