Przez obie trylogie Petera Jacksona przewinęła się plejada niezwykle utalentowanych aktorek i aktorów. Ledwie znane szerszej publiczności twarze oraz prawdziwi weterani srebrnego ekranu – w filmowym Śródziemiu każdy mógł zabłysnąć. Które kreacje aktorskie najbardziej zapadły nam w pamięć?
Cate Blanchett – Galadriela
Galadriela – piękna elfka ze szczepu Eldarów. Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo bardziej stworzonego do tej roli niż Cate Blanchett. Jej uroda zdecydowanie odpowiada opisowi bohaterki, a do tego dochodzi także przejawiany przez artystkę talent aktorski. Delikatne rysy Blanchett wpisują się w moje osobiste wyobrażenie Galadrielii.
Aktorka idealnie oddała przenikliwość spojrzenia, mądrość oraz spokój i opanowanie przypisywane elfce, która, na przestrzeni wieków, nabyła ogromnego doświadczenia pozwalającego jej na bycie swoistym autorytetem. Ponadto, jej sposób poruszania się sprawiał wrażenie, jakby płynęła. Wszystko w kreacji Cate Blanchett, gra, umiejętność oddania charakteru postaci, jest tym, co sprawiło, że ją pokochałam; nie każdy bowiem potrafi wejść w rolę tak, by, zachowując młody wygląd, emanując pięknem, czarem i delikatnością, ukazać także piętno przeżytych przez Galadrielę lat i wydarzeń. – Arisa
Karl Urban – Éomer
Gdy w 2002 roku do kin wszedł Władca Pierścieni: Dwie Wieże miałam zaledwie dziewięć lat. Świat Tolkiena pochłonął mnie wówczas całkowicie, zresztą do tej pory jak już w niego wpadnę, to mam ogromny problem, żeby mentalnie opuścić Śródziemie.
Éomer był dla mnie wówczas swoistym Achillesem, wojownikiem idealnym (tak wiem, powinnam tak postrzegać Aragorna, ale cóż mogę rzec…). To pierwsza znacząca rola dla Karla Urbana, który później występował w takich hitach, jak Kroniki Riddicka, Star Trek czy Dredd. Dzisiaj, po piętnastu latach od premiery, nadal mam do tej roli ogromny sentyment i czasem nie mogę uwierzyć, że to właśnie Urban wcielił się w Éomera. – Vanilliowa
John Rhys-Davies – Gimli
Co tu dużo gadać, ten hardy krasnolud to moja ulubiona postać w trylogii! John Rhys-Davies wypadł w jego roli rewelacyjnie, bawiąc widzów momentami do łez. Rzut krasnoludem i zakłady z elfem, kto zabije więcej przeciwników, to przecież najfajniejsze sporty świata! No i niezapomniany moment, w którym Gimli opowiada o krasnoludzkich kobietach, ach… Przy okazji tej roli chciałabym zwrócić uwagę, że charakteryzacja aktora była nie lada wyzwaniem dla ekipy filmowej, w końcu Rhys-Davies ma 185 centymetrów wzrostu! – Vanilliowa
Ian McKellen – Gandalf
Pod wieloma względami Władca Pierścieni to dla mnie ważna pozycja w kanonie fantastyki. I mówię tu nie tylko o książkach, ale też o filmie, a wiem, że nie wszystkim wizja Jacksona przypadła do gustu. A rola Gandalfa była dla mnie pierwszym zetknięciem z Ianem McKellenem.
To był czarodziej, jakiego wielokrotnie się widziało i o jakim się czytało. Cytując Barlimana Buttebura, był to „wysoki gość, biała broda i spiczasty kapelusz”. Jednak McKellen dodał coś nowego do tego wyobrażenia – grozę ukrytą pod przyjazną twarzą, którą podkreślał, zmieniając ton głosu. Niekoniecznie chodzi mi o scenę w salonie Bilba (bo tu przesadzili z efektami), ale o walkę z Sarumanem, most Khazad-dum czy odczynienie uroku na Theodenie. A jednocześnie potrafił pokazać subtelność i umiejętność radowania się z małych rzeczy, szczególnie w scenach z hobbitami.
Do tego jego Gandalf nie bał się zwyczajnie strzelić komuś w pysk, co na pewnym etapie szaleństwa Denethora było bardzo mile widziane.
Cieszy mnie, że zrezygnowali z pomysłu na zaangażowanie Seana Connery’ego i w zamian zdecydowali się na sir Iana. To byłby kompletnie inny czarodziej, którego nie mogłabym wyobrazić sobie podczas popalania fajkowego ziela z Bilbem. Z jakiegoś powodu Connery zawsze będzie po prostu Connerym, z tym samym głosem i zmarszczoną brwią, tylko w innym kostiumie. A McKellen wtopił się w Gandalfa i nadał mu bardzo ludzki charakter.
Do tego Ian McKellen to naprawdę świetny gość. A teraz idę odświeżyć sobie Ryszarda III. – Ruda
Evangeline Lilly – Tauriel
Z całej trylogii Hobbita to właśnie Evangeline Lilly w roli Tauriel szczególnie mi się spodobała
To najlepsza, najbardziej urodziwa i wdzięczna eflka, jaką przyszło mi oglądać na dużym ekranie. Co prawda jej motywacja jest dziwna, a jej charakter nie wskazuje na to, że jest dowódcą komanda, ale to drobnostki, które mogą przeszkadzać największym maruderom. W filmie znalazło się nawet miejsce na miłosny trójkąt między jednym z krasnoludów, Kilim, Tauriel a Legolasem. Nic dziwnego, że panowie stracili głowę dla tak urodziwej elfki. – Agido
Martin Freeman – Bilbo
Będę brutalnie szczery – trylogia Hobbita w reżyserii Petera Jacksona zawiodła mnie w zasadzie pod każdym względem. Tak naprawdę jedynym plusem całej produkcji jest właśnie tytułowa rola Martina Freemana. Brytyjski aktor miał zresztą ułatwione zadanie, biorąc pod uwagę nijakość pozostałych członków obsady, bo przecież oprócz niego, dopiero w trzeciej części serii Richard Armitage ukazał na ekranie jakieś niejednowymiarowe emocje.
Znany z Sherlocka (a później także z Fargo) Freeman dosłownie wziął na barki cały ciężar związany z dostarczeniem widzowi w Hobbicie czegoś więcej niż po prostu ładnych obrazków. Jego charakterystyczny styl gry, ukazujący lekko zagubionego w rzeczywistości gościa, doskonale pasuje do obrazu, jaki roztoczył przed czytelnikami Tolkien. Myślę, że nikt nie byłby w stanie stworzyć bardziej wiarygodnej postaci, która trafia do zupełnie obcego dla siebie świata i powoli odnajduje w nim swoją rolę, znacznie większą niż początkowo mogłoby się wydawać.
Inna kwestia, czy ze względu na tylko tego jednego bohatera warto obejrzeć trzy przydługie filmy? Nie jestem tego pewny, gdyż rozwleczenie ukazanej przez Tolkiena historii jest tutaj wręcz niesmaczne. Gdyby Hobbit z Freemanem zamknął się – tak jak książkowy pierwowzór – w jednej produkcji, moglibyśmy mówić o czymś naprawdę niezwykłym. – Osti
Benedict Cumberbatch – Sauron i Smaug
Benedict Cumberbatch, udzielający Smaugowi, głosu każdym najmniejszym słowem doprowadzał mnie do czystego zachwytu, bo w tym głosie było słychać wszystko – wiek smoka, jego potęgę, a także i pychę. Tak, pychę, bo Smaug to przeraźliwie pyszny smok, który choć miał kilka szans na zdeptanie Bilba, wolał obserwować jego strach i słuchać pochlebstw. Aby osiągnąć taki wyczyn samym głosem, to trzeba naprawdę posiadać dar aktorski, którego Cumberbatchowi nie brakuje. Nie zapominajmy jednak, że aktor podłożył również głos samemu Sauronowi. Władca Ciemności w jego wykonaniu spodobał mi się o wiele bardziej niż w Władcy Pierścieni, gdzie głosu tej postaci użyczył Sala Baker. – Agido
Andy Serkis – Smeagol/Gollum
Najlepsza kreacja aktorska we Władcy Pierścieni i Hobbicie? Wybór jest prosty. Andy Serkis wcielający się nie w jedną, a dwie postacie: Sméagola i jego alter ego spaczone przez Jedyny Pierścień – Golluma.
Świetna, wiarygodna gra pokazująca dwoistość natury pokracznego hobbita, niepowtarzalna mimika (widoczna na twarzy Golluma dzięki wykorzystaniu techniki motion capture) i rozpoznawalny głos syczący „My precioussss”. Jak dla mnie jeden z najbardziej zapadających w pamięć występów w filmowych adaptacjach powieści Tolkiena. – Hander
Sir Christopher Lee – Saruman
Gdy Peter Jackson zaczynał przygotowania do Władcy Pierścieni, Christopher Lee miał już ponad sto siedemdziesiąt filmów na koncie i niemal osiemdziesiąt lat na karku. W dorobku Brytyjczyka znalazły się między innymi role Drakuli, doktora Fu Manchu, Mefistofelesa, Rasputina, Francisco Scaramangi (tytułowego Człowieka ze Złotym Pistoletem) oraz Ramzesa. Nic dziwnego, że Lee – postać kultowa dla miłośników horrów i aktor o niezwykle przejmującym, głębokim głosie przykuł uwagę reżysera szukającego obsady do swojej epickiej trylogii.

CHRISTOPHER LEE as the Wizard Saruman the White in the fantasy adventure “THE HOBBIT: AN UNEXPECTED JOURNEY,” a production of New Line Cinema and Metro-Goldwyn-Mayer Pictures (MGM), released by Warner Bros. Pictures and MGM.
Kto mógłby lepiej wcielić się w postać złowrogiego czarodzieja niż wielokrotny odtwórca ról najsłynniejszego krwiopijcy świata, złowrogiego Chińczyka, szalonego mnicha, diabła i egipskiego faraona? Kto mógłby lepiej rozkazywać orkom i rzucać zaklęcia ze szczytu Ortanku niż człowiek, który mówi głosem Śmierci ze Świata Dysku? Nie ma też co ukrywać, że sędziwy wiek Lee również odegrał niebagatelną rolę. Sir Christopher nawet „w cywilu” wyglądał niezwykle godnie i budził szacunek, a co dopiero w pełnej charakteryzacji i białej szacie, z laską w dłoni!
Postać Sarumana sportretowana przez brytyjskiego weterana kina to jedna z tych kreacji, które na zawsze zapiszą sie w historii filmu – przynajmniej tego rozrywkowego. Sir Christopher Lee oddał majestat i grozę władcy Isengardu absolutnie perfekcyjnie. Dodatkowe sceny z jego udziałem to jeden z wielu powodów, dla których należy oglądać wersje rozszerzone Władcy Pierścieni.– Nox
A wy, którą spośród ról w tych filmach doceniliście najbardziej?