Śmierć nadejdzie jutro
O rany! Wiem, że filmy o Jamesie Bondzie pełne były wątków i pomysłów z kosmosu, ale dwudziesta odsłona tego cyklu zdecydowanie wygrywa, jeśli chodzi o niemożliwe pomysły na przejęcie władzy nad światem. Od czego by tu zacząć? Bond jeździ niewidzialnym samochodem, a główny złoczyńca używa supernowoczesnego satelity jak lasera i grozi, że promieniami słonecznymi wysmaży dziurę na powierzchni Ziemi i rozpęta wojnę atomową. Prawdziwą wisienką na torcie jest wysoce inwazyjna terapia genetyczna, która pozwala pochodzącemu z Korei Północnej pułkownikowi zmienić swoją aparycję, i objawić się światu jako zapalczywy, rudowłosy miliarder, o którym nikt wcześniej nie słyszał. To brzmi jak absurdalne, pulpowe science fiction, prawda? Nawet Roger Moore, pierwszy Bond w kosmosie, uważał, że twórcy przeszarżowali z fantazją i efektami. Ja na tym filmie zawsze bawię się świetnie! Uważam, że nadaje się na luźny wieczór filmowy ze znajomymi, piwem i dyskusją nad tym, jak szalone jest to, co właśnie oglądamy. – Karolina Małas

Źródło: mauvais-genres.com