Zapewne każdy, nawet jeżeli nie jest fanem filmów grozy czy powieści gotyckiej, kojarzy czarno-białą scenę, gdy doktor Frankenstein krzyczy pośród błysków piorunów. Skąd wzięła się w świadomości milionów ludzi? Prosto z głowy niespełna dwudziestoletniej damy!
Moim pierwszym kontaktem z historią doktora Frankensteina i jego “dzieła” był film w reżyserii Kennetha Branagha z 1994 roku. Dopiero potem natrafiłam na produkcję z 1931 roku. Moje wyobrażenie o Potworze jest zatem zbliżone do pozszywanego z kawałków Roberta De Niro, niż Borisa Karloffa o kanciastej głowie. Ale obie wersje odbiegają w niektórych aspektach od książki, a ich najbardziej charakterystyczne motywy są wybujałą fantazją filmowców, kalkowaną przez lata.
Drogi Wiktorze, czy ty już zawsze będziesz nieszczęśliwy?
Mary Shelley wymyśliła tę historię latem 1816 roku podczas wyjazdu do Szwajcarii, gdzie wraz ze swoimi towarzyszami, o których warto wspomnieć trochę później, umilała sobie wieczory opowieściami o duchach. Wydana dwa lata później książka Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz nazywana jest dzisiaj pierwszą powieścią science fiction.
To historia młodego i ambitnego naukowca – Wiktora Frankensteina – który podczas jednego ze swoich ryzykownych eksperymentów chce stworzyć nowego, idealnego człowieka, ale… zamiast niego powołuje do życia Potwora. Ten szybko wymyka się spod kontroli i ucieka, próbując nawet przez chwilę żyć wśród zwykłych ludzi, a potem szuka zemsty na swoim stwórcy. Na końcu — to przecież powieść gotycka — nieudany eksperyment naukowy doprowadza do śmierci naukowca i jego najbliższych.
Bies, przeraźliwy srodze
Frankenstein napisany jest wyjątkowo bogatym i ciekawym językiem. Zgodnie ze stylistyką literatury tamtego okresu pełno tu wzniosłości i górnolotności, a do tego — obok długich dialogów — powieść zawiera listy napisane przez bohaterów, które ujawniają fragmenty fabuły. Jedną z najbardziej elokwentnych postaci w całej książce jest sam Potwór, który jest jednym z narratorów opowieści. To nie ponury, sunący na sztywnych nogach osobnik, warczący groźnie, jak nam przedstawiano w filmach. To istota obdarzona siłą i zwinnością, inteligentna, posiadająca sumienie i budząca współczucie, a jednocześnie wywołująca w ludziach grozę swoim strasznym wyglądem.
Dało się z tych zawartych we Frankensteinie opowieści stwierdzić, że Wiktora fascynowała iskra życia i elektryczność. Jednak brak jednoznacznych opisów jego eksperymentów jest najlepszym dowodem na to, że te wszystkie ściągające błyskawice metalowe pręty i dźwigi, wynoszące stół ze zwłokami do nieba to kolejny – obok wyobrażenia o wyglądzie potwora – wymysł Hollywood.
Dżentelmen ów tak osobliwy
Ale historia doktora Franeknsteina i jego Potwora to nie jedyna opowieść, jaką dostaliśmy w tej książce. Możemy także zapoznać się z twórczością dżentelmenów, którzy towarzyszyli Mary Shelley podczas pochmurnego lata 1816 roku i swoimi opowieściami zainspirowali ją to stworzenia klasyka. Znajdziemy tu fragment powieści lorda George’a Byrona, dzienniki męża pisarki Percyego Shelley’a, a także opowiadanie Wampir autorstwa Johna Polidori — pierwsze dzieło literatury romantycznej, w którym pojawiła się sylwetka znanego nam dzisiaj typowego tajemniczego krwiopijcy.
Na samym końcu możemy przeczytać także wstęp, napisany przez Shelley do trzeciego wydania powieści, oraz posłowie tłumacza Macieja Płazy, w którym możemy zapoznać się z okolicznościami powstania książki i tego, co wydarzyło się po jej wydaniu. Do budzącej grozę zawartości pasują intrygujące, świetnie oddające atmosferę ilustracje Lynda Warda. Wydawnictwu Vesper trzeba przyznać, że stworzyło ciekawy egzemplarz, dający czytelnikowi okazję do zgłębienia pomysłu Mary Shelley na Frankensteina.
To już koniec mej podróży i koniec mego życia
Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz to historia naukowca, który próbował stanąć na równi z Bogiem, za co spotkała go sroga kara. Mimo upływu lat i zmian w świadomości obyczajach ludzi, nadal aktualny jest jej przekaz o moralnych granicach eksperymentów i prawach stwórcy do decydowania o życiu swojego dzieła. Powieść mówi o potrzebie przynależenia, odrzuceniu, a w końcu też o zemście i jej konsekwencjach. Nieważne, ile wersji filmowych jeszcze powstanie, byle zachowały uniwersalność wymienionych wyżej problemów, zamiast robić kolejne blockbusterowe widowisko. I niech pokażą Potwora tak jak Branagh i De Niro, a niekoniecznie Karloff.