Spojrzenie Jamesa Gunna na kosmicznych bohaterów doczekało się postendgame’owej reedycji. Dzięki niej można stworzyć swoją kolekcję lub uzupełnić zebrane tytuły. Czy jednak ci, którzy znają te filmy na wskroś, mogą liczyć na coś nowego?
Kiedy pięć lat temu fandom szykował się na film o gadającym szopie i jego koledze drzewie, w końcu mogłam powiedzieć, że o takie komiksowe produkcje nic nie robiłam. Lubię dziwaczne klimaty i bohaterów skonstruowanych głównie z wad, niuansów i mechanizmów obronnych – szczególnie w zestawieniu ze Stevem “boże-błogosław-Amerykę” Rogersem czy odzianym w peleryny i złote rogi patosem pierwszych dwóch filmów o Thorze. Jednak nie myślałam nigdy wcześniej o tym, by znalazły się na mojej półce. Era streamingu zdążyła mnie zmiękczyć i przyzwyczaić do siebie – oba filmy Gunna krążyły po platformach przez kilka lat i mogłam po nie sięgnąć, w razie gdybym miała ochotę popatrzeć ponownie na robiącego straszne miny Lee Pace’a i posłuchać retro Davida Bowie.
Sądzę, że część z Was nawet się domyśla, co można napisać o pojedynczych tytułach z tej osiemnastoczęściowej, wydanej hurtowo kolekcji. Nie traćmy zatem czasu, tak jak nie tracili go ci, którzy zdecydowali, że wystarczy zrobić dodatkową obwolutę na pudełko z płytą i na tym poprzestać, a ludzie i tak pójdą kupować.

Źródło: cdn.onebauer.media
Jest kiepsko, panie Quill
Obecne na rynku od prawie ćwierćwiecza płyty DVD nie zawierają zbyt wielu dodatków – szczególnie jeżeli wypuszczane są w tak pokaźnej serii. Dlatego też, nauczona doświadczeniem, nie przygotowywałam się na fajerwerki i festiwal zakulisowych ciekawostek, chociaż bardzo lubię takie materiały. Mamy tu jednak do czynienia z nowym modelem skromności! Vol. 1 zawiera zwiastun Czasu Ultrona i jedną scenę dialogową z kilkoma dodatkowymi linijkami w wykonaniu Bradley’a Coopera (zapomnijcie jednak o skończonym CGI Rocketa).
Vol. 2 w temacie dodatków rozczarowuje jeszcze bardziej – znajdziemy tutaj tylko zwiastun Thor: Ragnarok, który odpala się przed filmem, czy tego chcemy, czy nie. Do tego w wersji pierwotnej, po której powstaniu Taika Waititi pozmieniał kilka całkiem ważnych szczegółów. Wiecie, w wersji, w której straszliwa Hela niszczy młodszemu bratu Mjolnira nie na skandynawskiej ziemi, ale w obskurnej nowojorskiej uliczce. Nie wierzę, że z planu filmów, w których gościnnie wystąpili Sylvester Stallone, Michelle Yeoh, John C. Reily, Glenn Close, Tommy Flanagan czy cholerny Kurt Russell, nie dało się wyłuskać jakiejkolwiek wyciętej sceny czy bloopera wartego dorzucenia do reedycji anno domini 2019.
Jednocześnie wydania obu tytułów mają cztery wersje językowe (polski dubbing, wersję angielską, czeską i węgierską) i napisy w siedmiu językach. Wydawca na rynek polski nie zapomina o osobach niesłyszących… ale ma dla nich tylko napisy po angielsku.

Źródło: cdn.vox-cdn.com
W kosmosie jest miejsce na wszystko
Przez te kilka lat od premiery Strażników galaktyki nie straciłam sympatii do tej bandy okropnych typów, których jednak za coś lubimy. To nadal świetna rozrywka i odejście od motywów, którymi karmi się od lat nastoletnich fanów kosmicznych awantur. Filmy dobrze zagrane, z drugim dnem i nieoczywistymi konfliktami, pięknie zrealizowane i z obłędną ścieżką dźwiękową. DC chciałoby tak brzmieć, ba, inne filmy Marvela też, tak pieczołowicie dobrane są kawałki. Serio, wsłuchajcie się w teksty niektórych z tych numerów w kontekście sytuacji na ekranie, jak np. The Chain zespołu Fleetwood Mac w Vol. 2.
Ostatecznie stwierdzam, że takie wydanie DVD nie jest warte stania w kolejce do kasy w Empiku. Jeżeli naprawdę kochacie Strażników galaktyki, to pewnie macie już wydanie blu-ray, które pełne jest soczystych dodatków (materiałów zza kulis czy rozmów z Gunnem). A jeśli – mimo mojej chłodnej recenzji – nadal czujecie nieodpartą potrzebę posiadania tych płyt, tak samo jak pozostałych szesnastu tytułów Marvela, to… mam nadzieję, że będą chociaż świetnie prezentowały się na półce obok reszty kolekcji.