Gdy pierwszy raz ukazała się informacja o powstawaniu tej adaptacji, nie ukrywałem zachwytu. Osobiście uważam, że jest to jedna z najlepszych gier tej dekady i ma ona specjalne miejsce w moim serduszku. Sam początek zniszczył mnie emocjonalnie, a później z ogromną przyjemnością śledziłem dalszą historię Joela i Ellie.
Moją radość wzmacnia też fakt, że za sterami serialu siądzie nie kto inny, jak Craig Mazin, czyli scenarzysta niezwykle klimatycznego Czarnobyla, oraz Neil Druckmann – scenarzysta i dyrektor kreatywny pierwowzoru. Z czasem jednak pojawiły wątpliwości, bo jak dobrze wiemy, gry komputerowe nigdy nie miały szczęścia do tego typu przedsięwzięć. Nawet dobry materiał źródłowy i świetna obsada nie gwarantują sukcesu, o czym niejednokrotnie już się przekonaliśmy. Czy tym razem będzie inaczej?
Mistrzowska fuzja
Zacznijmy sobie od tej przyjemniejszej strony. Strony, która, mam nadzieję, weźmie górę w tym starciu. Wydawać by się mogło, że wystarczającymi składnikami udanej produkcji jest połączenie klimatu Czarnobyla, gdzie każdy odcinek budował wokół siebie ogromną aurę niepokoju oraz niesamowite napięcie, z historią i światem TLoU. A ten jest brutalny i nie bierze jeńców. Pełno w nim ciężkich wyborów i smutnych historii. Tutaj nie ma szczęśliwych zakończeń – raczej wszystkie mają gorzki posmak. To jest kwintesencją tego uniwersum. Można tu wplątać naprawdę wiele ciekawych motywów i dać nam do rąk dojrzałe dzieło, które nie boi się odważnych decyzji. Mam nadzieję że oglądając je na ekranie telewizora, będę siedział jak na szpilkach, nawet znając treść oryginału. A mogę śmiało podejrzewać, że tych dwóch panów mi to zapewni.
Co jest jednak w tym wszystkim najważniejsze, to fabuła, która w głównej mierze skupia się na ludziach. Nie mamy tu do czynienia z próbą ratowania świata. Jest to opowieść o mężczyźnie, który w dniu wybuchu epidemii traci córkę, a teraz po prostu próbuje przetrwać w tym zniszczonym świecie. Jest zwykłym przemytnikiem i niejednokrotnie podejmuje wątpliwe moralnie decyzje, w swoich działaniach ma egoistyczne pobudki i morduje bez przeszkód. To nie jest bohater. A z przyczyn niezależnych od niego, na swojej drodze napotyka pyskatą, kilkunastoletnią dziewczynkę, mniej więcej w wieku jego córki, z którą z czasem zaczyna nawiązywać więź. Tutaj ta relacja gra pierwsze skrzypce i jest priorytetowym elementem tej historii – apokalipsa jest tylko tłem dla tych wydarzeń. Skupienie się właśnie na tej ludzkiej warstwie może być w ogólnym rozrachunku najlepszym rozwiązaniem. A jeśli aktorzy zostaną dobrze dobrani, to przy odpowiednim scenariuszu mamy szansę na otrzymanie świetnych kreacji postaci, które zapadną w pamięć na długo.

Kogo widzicie w obsadzie?
Małe wielkie historie
Ten serial będzie także idealną okazją, aby nieco rozbudować to uniwersum. Może się to odbyć z pomocą postaci, które poznajemy w czasie wędrówki Joela i Ellie. Czy będzie to dwóch braci, którzy nie do końca radzą sobie samodzielnie, czy Bill – mężczyzna żyjący w mieście pełnym pułapek. Nieważne. Każdy z nich ma coś do powiedzenia. Każdy przeżył coś strasznego. Ich dramaty są równie interesującym materiałem na odcinek – z tego można by zrobić nawet osobny sezon (kto wie?). W samej grze ich historie były jedynie lekko zarysowane, poznaliśmy je dosyć przelotnie, a teraz jest szansa, by troszkę dopowiedzieć i poznać świat z innego punktu widzenia. Może przy okazji dowiemy się czegoś więcej o przebiegu samej apokalipsy? Twórcy mają wiele możliwości i oby dobrze je wykorzystali.
Te pomniejsze wątki, oprócz tego, że będą świetną odskocznią i uzupełnieniem wielu elementów fabularnych, dodadzą od siebie dodatkowy ładunek emocjonalny. Nie sprawią też, że nasze spojrzenie na świat będzie bardziej pozytywne. Już prędzej bardziej pogrążą nas w ponurym poczuciu brutalności codzienności. Taka wizja, pełna nieszczęść, może dać do myślenia. Zarazem pozwoli wybrzmieć więzi dwójki głównych bohaterów. Będzie ona wtedy światełkiem w tunelu, które na chwilę wypełni nas radością.
12 lat później
Teraz czas spojrzeć na tę drugą stronę medalu. Niestety mniej optymistyczną. Widzieliście już film Uncharted? A nie, chwila. Zapomniałem, że ten próbuje wyjść już od 12 lat, niedawno dostał siódmego reżysera, a premiera przesuwana jest regularnie. Tak, produkcja ta ma swoje początki gdzieś w 2008 roku. To tak dawno, że Mark Wahlberg, mający wcześniej grać Nathana Drake’a, zestarzał się i został Victorem Sullivanem – starszym opiekunem niesfornego poszukiwacza. Jego miejsce musiał zająć Tom Holland. To idealnie pokazuje, z jakimi komplikacjami muszą się zmagać adaptacje i ekranizacje gier. A to tylko kropla w morzu problemów. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Uncharted to również marka Naughty Dog. Czy tym razem serial od HBO będzie zmagał się z podobnymi kłopotami i spotka go taki sam los? Miejmy nadzieję, że nie, i klątwa zostanie przełamana.

Eurogamer.it
Słabe adaptacje
Za każdym razem, gdy słyszę o kolejnej próbie stworzenia czegokolwiek na podstawie gry, to serce każe mi skakać z radości, ale w tym samym momencie mózg przypomina o tym, jak zwykle się to kończy. Trzeba z przykrością powiedzieć, że filmy oparte na grach są na ogół słabe. Może niektóre – co najwyżej średnie. A znaleźć adaptację na poziomie, która będzie zarazem dobrym filmem, to już jest sztuka. Te da się policzyć na palcach jednej ręki. Co prawda dobrze, a nawet świetnie, bawiłem się na takim Assassin’s Creed, ale raczej nie wynikało to aż tak bardzo z jakości, co z sentymentu i mojego pozytywnego stosunku do tej serii. Tak samo jest z innymi tytułami. Dla osób grających, albo co najwyżej dla młodszych widzów, takie filmy mogą być dosyć przyjemne i dać chwilę niezłej zabawy w ukochanym uniwersum, wśród ulubionych bohaterów. To jednak wszystko. Nie jest to nic, co zapamiętalibyśmy na dłużej. A szkoda.
Nie będę wchodził w temat rozważań, czemu tak się dzieje, bo powodów jest kilka, a pisać o tym można w nieskończoność. Wspomnę tylko, że w dużym stopniu jest to brak zrozumienia uniwersum przez reżysera i próba przeniesienia go na ekran w stosunku 1:1. A gra i film to są dwa zupełnie inne media. Często do tej mieszanki dochodzi jeszcze znikome przedstawienie świata, przez co zwyczajny widz ma problem się w nim odnaleźć.
Na całe szczęście, tym razem mamy dwie osoby stojące po przeciwnych stronach barykady – tej growej i filmowej. Obie są świetne w swojej dziedzinie i rozumieją jej funkcjonowanie. Teraz na dodatek mają połączyć swoje umiejętności. Wydawać by się mogło, że to pewny sukces. Pytanie tylko, czy Neil Druckmann, który sprawdził się przy produkcji gry, da radę również na planie filmowym? I w drugą stronę – czy Craig Mazin będzie w stanie odpowiednio pojąć i zinterpretować dzieło swojego współpracownika? Miejmy nadzieję, że panowie będą dla siebie idealnym uzupełnieniem i dadzą radę znaleźć balans między obiema stronami.
Coś dla graczy
Nadchodzący serial już na samym starcie ma szansę osiągnąć pewien sukces, przynajmniej w kwestii popularności. To wszystko za sprawą tych jaskiniowców, co całymi dniami siedzą w swoich norach. Tak, to o Was mówię, gamerzy. Dla nich, jak i dla mnie, już sam powrót do tego świata jest czymś, co sprawia, że oczekujemy dnia premiery. Fani z przyjemnością zobaczą tę historię raz jeszcze w nowym wydaniu, znów spotkają się ze znanymi postaciami, a może nawet znajdą tu pewne uzupełnienia całości. Nawet ci z graczy, którzy nie mieli okazji ograć tego exclusive’a od Sony, mogą chętniej podejść do tej produkcji, chcąc poznać jej fabułę, albo po prostu ze względu na to, jak głośno jest o niej w tym środowisku. Wśród takich odbiorców będzie łatwiej o przychylniejsze opinie. Wielu z nich również łatwiej wybaczy pewne niedoróbki.
Inaczej sprawa wygląda dla osoby, która z elektroniczną rozrywką nie ma do czynienia, albo ma tylko przelotnie. Tutaj będzie nieco ciężej. W tym wypadku nie działa siła sentymentu, nie da się zagrać na wspomnieniach, nie ma nic, tabula rasa. Dla takiego człowieka jest to po prostu nowy serial, kolejny na liście, nic nadzwyczajnego. Tego widza trzeba będzie pozyskać w inny sposób. Trzeba go czymś zainteresować, zatrzymać na dłużej. Ale czym? To już zostawiam twórcom, bo i tak mnie przecież nie posłuchają.
Osobiście trzymam kciuki i mimo moich kilku obaw, wierzę w sukces tego projektu. A przynajmniej chciałbym, żeby tak było. W końcu ktoś zdał sobie sprawę, że skoro z filmami nie wychodzi, to może serial będzie lepszym wyjściem dla branży gier.