Femme fatale w tytułach z gatunku noir zazwyczaj jest traktowana przedmiotowo, jako tło do rozwoju/upadku bohatera. A gdyby tak wziąć kobietę fatalną i zrobić z niej główną bohaterkę historii? Na ten prosty, a jednak dość wyjątkowy pomysł wpadł scenarzysta Ed Brubaker, doprawiając wszystko motywami lovecraftowskimi.
Główną bohaterką cyklu Fatale jest Josephine, która pomimo śmierci w wieku 22 lat, zostaje za sprawą tajemniczego rytuału ożywiona oraz zyskuje moc wpływania na mężczyzn. Kto raz podda się urokowi bohaterki, już nigdy nie będzie mógł się od niej uwolnić i będzie spełniać każde jej żądanie – często z fatalnym (hehe) dla siebie skutkiem. Dodatkowo Jo przestała się starzeć i zyskała nieśmiertelność. Jednakże wszystko ma swoją cenę: będący sprawcą całego zamieszania kult chce dorwać kobietę i złożyć ją w ofierze mrocznym bóstwom.
Bleach
Znakiem charakterystycznym dla wszystkich komiksów Brubakera, jakie miałem przyjemność poznać, były liczne retrospekcje i przeskoki czasowe. Nie inaczej jest w cyklu Fatale. Tom pierwszy nadał pewien specyficzny format opowieści, jaki znaleźć można w każdej z odsłon. Z jednej strony wprowadził toczącą się współcześnie klamrę, by równolegle wpleść wydarzenia z przeszłości. W ten sposób w pierwszej części fabuła skupia się na latach pięćdziesiątych. W drugim zostały opisane losy bohaterki podczas drugiej wojny światowej. W trzecim scenarzysta poszedł jeszcze dalej w przeszłość i zaprezentował epizody toczące się w średniowieczu i w dziewiętnastym wieku. Wreszcie tom czwarty przenosi fabułę do lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Pozbawiona pamięci Josephine trafia pod opiekę Lance’a i jego kolegów z zespołu „Amsterdam”. Grunge’owi muzycy zyskali niegdyś sławę, lecz wszelkie próby nagrania nowego materiału zawodzą. Lance, by zarobić na wideoklip postanawia napadać na banki, a Tom, twórca piosenek, pogrąża się w narkotykowych tripach. Jo staje się dla artystów muzą, ale też ich zgubą.
Nevermind
Muzyka grunge, niezwykle ważna w latach dziewięćdziesiątych (m.in. za sprawą Nirvany, Alice in Chains czy Pearl Jam) zaskakująco rzadko pojawia się w popkulturze. Dlatego brawa dla scenarzysty za decyzję, by wpleść ją w fabułę. Choć ja klaszczę raczej cicho, gdyż mam wrażenie, że temat można było ugryźć mocniej. Wypalenie się zespołu, kłótnie między członkami, narkotyki – wszystkie te motywy pojawiają się w pierwszym lepszym filmie biograficznym o muzykach rockowych, niezależnie od gatunku, jaki reprezentują. Brubaker poświęca temu wątkowi wiele stron, choć jednocześnie ma to bardzo niewielki wpływ na posunięcie się całości fabuły do przodu. Podobne zarzuty miałem też w trakcie lektury poprzednich części – historie w nich ukazane zazwyczaj były dobre, lecz nie miały szczególnego wpływu na wątek główny i nie prowadziły też do rozwoju bohaterki. Każdorazowo oglądamy Jo, która uciekając przed kultem, hipnotyzuje kolejnych mężczyzn, co zazwyczaj kończy się dla nich tragicznie. I tu rodzi się problem, bo Josephine rzadko gra pierwsze skrzypce, często wpadając w schemat damy w opałach – niby jest nieśmiertelna i ma potężne moce, a jednak potrzebuje facetów do obrony. Co więcej, jeśli czytelnik ma współczuć femme fatale, to za mało poświęcono miejsca na jej wyrzuty sumienia odnośnie do tego, ile tragedii ona sprowadza na ulegających jej urokowi mężczyzn i ich rodziny. Gdyby Brubkaer zdecydował się chociaż na konkretny kierunek – zrobienie z Jo czarnego charakteru lub w drugą stronę: pokazał jej przerażenie spowodowane brakiem kontroli nad mocami. Nic z tego, bohaterka zachowuje się tak, jak dyktuje to fabuła. Szkoda, że scenarzysta nie zdecydował się na bardziej pogłębiony rys psychologiczny.
Incesticide
Warstwa graficzna od Phillipsa wpisuje się w klimat historii. Rysownik bardzo lubi posługiwać się czernią, co odpowiednio buduje nastrój mroku. Deszczowe i ponure Seattle też wypada znakomicie, wpisując się w klimat muzyki grunge. Gorzej, że na wielu kadrach wychodzi niechlujność artysty w rysowaniu postaci. Josephine na jednej stronie potrafi przejść kilka operacji rekonstrukcji twarzy. No i chyba nigdy nie widziałem tak pociesznie wyglądających lovecraftowskich bestii, co raczej nie było zamysłem Phillipsa.
In utero
Brubaker stworzył całkiem ciekawy kryminał przepełniony grunge’ową atmosferą. Problem w tym, że słabo się on spisuje w kontekście całości. Nie ma tu żadnego nowego pomysłu na bohaterkę, a sam wpływ Josephine na członków zespołu „Amsterdam” też jest mocno pośredni – i tak oni byli już na autodestrukcyjnej drodze, więc jej urok tylko przyspieszył nieuniknione.Tom czwarty Fatale to przyzwoita pozycja, choć scenarzystę zdecydowanie stać na więcej.