Złote dziecko to kolejny tom z kultowej serii Powrót Mrocznego Rycerza. Każdy z poprzednich albumów nawiązywał do sytuacji politycznej na świecie w wybranym okresie, tutaj sytuacja jest podobna – jest Donald Trump, Joker i Darkseid. Mało Wam? Zerknijcie poniżej, jeżeli macie odwagę!
Frank Miller kontynuuje swoje wiekopomne dzieło – Powrót Mrocznego Rycerza. Omawiane Złote dziecko to kolejna propozycja twórcy, co istotne – wyjątkowo krótka (tylko 80 stron!). Co znajdziemy w albumie? Nie liczcie na Batmana, albowiem nie zaszczyci on Was swoją obecnością. W komiksie poznajemy natomiast następne pokolenie superbohaterów: dzieci Supermana i Wonder Woman – Jonathana i Larę Kentów oraz Carrie Kelley – Batwoman, wychowanicę Bruce’a Wayne’a (w Powrocie Mrocznego Rycerza debiutowała jako nowy Robin). Bohaterki i podrostek stają do walki z Jokerem i Darkseidem. Antagoniści, co raczej nikogo nie zdziwi, czynią zUo i nie cofną się przed niczym.
Barwna opowieść
Jak czytamy na okładce, Złote dziecko to powrót Franka Millera do uniwersum Mrocznego Rycerza. Wspólnie z rysownikiem, Rafaelem Grampą (Mesmo Delivery), stworzyli nietuzinkowy album. Ale czy udany? Na uwagę zasługują ilustracje – bogate w szczegóły i realistyczne. Mimo zapowiedzi Grampá nieznacznie zainspirował się twórczością Millera. W palecie kolorów dominują przygaszone barwy, które nawiązują do nastroju wielu scen. Koniecznie zerknijcie na finałowe starcie Kelley i Jokera! To chyba najlepsza scena z całego komiksu – dynamiczna i bogata w detale, ponadto może przywodzić na myśl styl Paula Pope’a (Battling Boy, Wielki Escapo) oraz Franka Quitely’ego (All-Star Superman, Batman and Robin). Jeszcze w kontekście ilustracji – najmniej podoba mi się aparycja Jonathana Kenta, ponieważ sylwetce bohatera brakuje proporcji. Pozostałe postaci wyglądają interesująco, chociaż do stylu brazylijskiego rysownika trzeba się przyzwyczaić.
Fabularny kuksaniec
Najtrudniej ocenić fabułę. Pozornie błaha historia została wzbogacona o satyryczny komentarz, który ociera się o współczesną amerykańską politykę. Można odnieść wrażenie, że Miller chciał zdradzić czytelnikom swoje własne przekonania, a nie – jak moglibyśmy zakładać – przedstawić ciekawą koncepcję fabularną. W Złotym dziecku są bowiem Stany Zjednoczone, zamieszki i Donald Trump…, czyli temat jak najbardziej na czasie! Inną kwestią, która nie przekona większości czytelników (szczególnie tych, którzy znają dobrze uniwersum DC), jest sojusz Jokera i Darkseida. Pierwszy bohater jest niejako karykaturą samego siebie, a drugi dostanie ostre lanie od kilkuletniego Jona i dorosłej Lary. Również próba wskazania na opozycję między entuzjastyczną idealistką Carrie Kelley a protekcjonalnie zachowującym się rodzeństwem nie doda fabule wigoru. Czytelnik pozostaje w stałej niewiedzy – nie wie, jakie jest źródło społecznych napięć, nie wie, gdzie się podział rewolucyjny duch narracji Millera, nie wie również, w jakim celu powstał ten komiks.
Nostalgia
Bohaterów z tomu Mroczny Rycerz – Rasa Panów i postaci z Powrót Mrocznego Rycerza. Złote dziecko dzielą trzy lata. Po lekturze historii powstawania albumu (w sekcji dodatki) i znajomości innych propozycji Millera, mogliśmy liczyć na naprawdę dobre dziełko. Na osiemdziesięciu stronach nie znalazło się jednak praktycznie nic, co mogłoby zachwycić potencjalnego odbiorcę. Niestety tak niewielki objętościowo komiks nie pozwolił rozwinąć dostatecznie wątków fabularnych, co miało wpływ również na psychologiczne ujęcie bohaterów. Zamiast inteligentnej fabuły czytelnik otrzymał słabej jakości paszkwil. Historia jest nudna i chaotycznie przedstawiona, co na pewno nie wpłynie pozytywnie na wizerunek autora-legendy.
Wydanie
Egmont zadbał o swoich czytelników pod kątem jakości wydania komiksu. Elegancki papier, wyraźne rysunki, twarda oprawa, dodatki – za to możemy być wdzięczni wydawcy. Uważny czytelnik zauważy kilka literówek, jednak nie są one tak istotne w kontekście całości, która i tak wypada kiepsko. Nie najlepiej jest również z dialogami, które zdają się być zbitką przypadkowych słów (np. „Czerwony deszcz. Krwisty deszcz. Z krwi. Rety. Krwawy deszcz. Rety”). Co istotne, potencjalny kupiec powinien wiedzieć, że osiemdziesięciostronicowe dziełko to tylko w dwóch trzecich komiks, reszta to dodatki – alternatywne okładki, szkice, historia powstawania albumu. Żałuję, że opowiedziana w komiksie opowieść nie przystaje do jakości wydania.