Stefan Feld jest popularnym wśród graczy projektantem, który w szczególności zdobył serca fanów eurogier. Ja także należę do tego grona, a moimi ulubionymi tytułami tego autora są Zamki Burgundii oraz Trajan, oba wydane 10 lat temu. Są to propozycje dla trochę bardziej zaawansowanych osób. Jednak Feld nie przestaje tworzyć, a w tym roku postawił na rodzinną karcianą grę Kokopelli.
Przygotowanie do świętowania
Na początku należy wylosować 10 spośród 16 dostępnych płytek, a pozostałe odłożyć do pudełka. Te, które zostają w grze, układamy w rzędzie na środku stołu i kładziemy na każdej dwa żetony z 3 i 4 punktami. Następnie wszyscy otrzymują wioski i przygotowują własne talie. Ze swojego zestawu (na rewersie są kolory graczy) wyrzucamy te karty, które reprezentują ceremonie odłożone na początku, czyli wspomniane wyżej 6 płytek.
W dostępnym dla wszystkich miejscu kładziemy także żetony punktacji oraz zakończenia gry. Każdy dobiera ze swojej talii pięć kart, a pierwszy gracz otrzymuje znacznik. Można zaczynać rozgrywkę.
Niech zapłoną ogniska
W swojej turze należy wykonać dwa ruchy. Możemy wybrać spośród pięciu dostępnych akcji: dobranie karty, rozpoczęcie ceremonii, wyłożenie karty, przerwanie ceremonii i wymiana kart. Możemy posiadać maksymalnie pięć kart na ręce, a nadmiar należy odłożyć.
A jak odprawiamy ceremonie? Zbierając zestawy. Karty możemy wykładać pod czterema ogniskami w swojej wiosce oraz pod dwoma najbliższymi naszych sąsiadów po obu stronach. Obrzęd rozpoczynamy tylko u siebie, ale dokładać kolejne karty tego samego typu możemy także do wiosek współgraczy. Jeżeli ktoś umieści czwartą kartę w kolumnie, ceremonia zostaje zakończona. Osoba kończąca pobiera z płytki na środku stołu żeton z wyższą punktacją i odkłada karty na stos odrzuconych.
Jeśli dobrane karty nam nie odpowiadają, możemy je także wymienić i wziąć nowe, natomiast nieudane lub już niepotrzebne ceremonie można przerwać, usuwając je z wioski i tworząc miejsce na kolejną.
Gra trwa do momentu, w którym komuś skończy się talia dobierania lub zostaną użyte wszystkie żetony zakończenia gry. Wtedy zliczamy punkty i wyłaniamy zwycięską wioskę.
Rodzinny bożek
Kokopelli to najłatwiejsza gra Stefana Felda, w którą miałam okazję zagrać. Może dlatego nie przypadła mi do gustu tak bardzo, jak moim współgraczom. Nie oznacza to jednak, że nie jest to dobry tytuł. Po prostu od tego autora spodziewałam się większej liczby mechanik i bardziej skomplikowanej rozgrywki. Mimo tego grało mi się całkiem przyjemnie.
Polska wersja językowa ograniczona została jedynie do instrukcji i kart pomocy graczy. To tam znajdziemy opisy poszczególnych profitów z posiadania ceremonii w swoim mieście. Te informacje są na kartach, niestety, w języku angielskim. Nie jest to dużym problemem, ponieważ u góry umieszczono także ikony, ale trochę brakuje pełnej polskiej wersji. Poprzednio recenzowane tytuły tego wydawnictwa – Roundforest i Lupos – także posiadały kilka instrukcji w różnych językach, ale na komponentach nie było żadnego tekstu. Tu sprawa ma się inaczej i dla osób, które nie znają angielskiego, ciągłe sprawdzanie akcji może być trochę irytujące. Grafiki również mnie nie zachwyciły. Pewnie mają oddawać charakter indiańskich malowideł i z tym rzeczywiście mi się kojarzą.
Wykładanie tych samych kart w kolumnach wydaje się nudne, ale każda ceremonia daje nam nowe możliwości. Jeśli w naszej wiosce jest Dobosz, obrzędy możemy kończyć już po trzeciej karcie. Ogień pozwala na rozpoczynanie ceremonii także w cudzych wioskach, a Myśliwy – na dobranie karty ze stosu. Zmiennych dotyczących punktacji lub wykładania kart jest aż 16, z czego do gry wchodzi tylko 10, więc ich układ będzie się nieco różnił w kolejnych partiach. Wpływa to korzystnie na regrywalność tego tytułu i pozwala odkrywać lepsze i gorsze połączenia poszczególnych działań.
Podczas gry chcemy kończyć ceremonie, ale i mieć niektóre na stałe w wiosce z powodu ich przydatnych umiejętności. Z jednej strony blokujemy sobie miejsce, bo mamy tylko cztery ogniska, ale z drugiej zyskujemy profity, np. dodatkowe punkty za zamykanie obrzędów lub za dokładanie kart do wiosek współgraczy. Zagrywanie do sąsiednich osad wprowadza negatywną interakcję. Inni, podobnie jak my, chcą mieć niektóre ceremonie w związku z ich umiejętnościami, więc jeśli zakończymy taką, która była dla przeciwnika atrakcyjna, nie tylko zdobędziemy punkty z płytki na środku stołu, ale także kogoś pozbawimy korzyści.
W grze występuje losowość, ponieważ nigdy nie wiemy, co uda nam się dobrać na rękę. Jednak każdy ma w swojej talii sześć jokerów przedstawiających tytułowego bożka. Mogą one zastąpić którąkolwiek kartę. Dzięki temu da się trochę zapanować nad kapryśnym losem, tym bardziej że jedna z ceremonii (Taniec węża) traktuje Kokopelli jako dwie karty w momencie wyłożenia.
Tegoroczna gra Stefana Felda to zdecydowanie propozycja dla mniej doświadczonych graczy. Sprawdzi się jako rodzinny tytuł. Młodsi nauczą się, jak wykorzystywać zależności pomiędzy różnymi profitami z ceremonii, i doświadczą negatywnej interakcji, ale w bardzo delikatnej i niezłośliwej formie. Dla mnie Kokopelli jest zbyt proste, tym bardziej że autor kojarzy mi się z wieloma dobrze zazębiającymi się mechanikami. Jednak grupie docelowej powinno przypaść do gustu.