Panie… daj pan reputacje
Daitoshi nie należy do prostych w wytłumaczeniu gier. Ba, niełatwo też sobie ją przyswoić. Moja pierwsza partia opierała się trochę na graniu po omacku. Powiem więcej, choć z każdą kolejną było już mi łatwiej, to nawet przy czwartej rozgrywce zdarzało mi się zapomnieć o jakimś elemencie, o drobnym, choć istotnym mechanizmie. Pomimo tych trudności wkręciłem się w Daitoshi i spróbuję nie tyle wyjaśnić, jak się w to gra, ile nakreślić ogólny zarys rozgrywki.
W swojej turze odpalamy jedną z dwóch akcji. Możemy uruchomić swoją fabrykę, aby produkować surowce i generować punkty zwycięstwa. Na początku mamy w niej jeden wynalazek, ale stopniowo dokładamy kolejne, a te wcześniejsze możemy nawet ulepszyć. Drugą opcją jest udanie się do miasta. W tym celu musimy przesunąć swojego magnata do jednego z pięciu dystryktów. W nich możemy umieścić pracownika w odpowiednim kolorze i zyskać rozmaite profity. Następnie eksploatujemy naturalne środowisko, co niestety wkurza yokai, czyli japońskie demony. A potem wykonujemy jedną z czterech podstawowych akcji. Możemy choćby rozbudowywać nasze miasto (więcej miejsc na robotników), ulepszać je (mocniejsze akcje), wyprawiać się w podróż do innych miast (ze sprzedaży zegarków zdobywamy rozmaite bonusy) albo opracować jakiś wynalazek do naszej fabryki.
Istnieje też możliwość wskoczenia do Mega Maszyny, aby nawiązać współpracę wymienną z jej twórcami. Co najważniejsze, jeśli przegniemy w eksploatacji, to nasza fabryka będzie gorzej funkcjonować! I wszystkie te akcje robimy, aby zdobywać punkty. Do tego mamy jeszcze dwa tory. Po jednym przesuwa się Czerwiobus, a po drugim znacznik reputacji. Są też mnisi, dzięki którym zapunktujemy na koniec rozgrywki!
To wszystko jest na parę!
Sporo tego wszystkie tutaj… prawda? Przyznaję, że trochę obawiałem się w czasie lektury instrukcji, czy będę w stanie opanować tę grę. Ale dałem radę. I bardzo się z tego cieszę, bo Daitoshi jest fenomenalną grą euro. Bardzo dużo elementów mi się tutaj podoba, ale skupię się na kilku kluczowych mechanizmach, które sprawiają, że chcę wracać do tej planszówki!
1. Para – jednym z najważniejszych elementów w grze jest para. To dzięki niej będziemy uruchamiać naszą fabrykę czy wykładać naszych robotników. Kluczowa jest także przy handlowaniu z innymi miastami – do najbliższego dolecimy za jedną jednostkę pary, a do najdalszego i najkorzystniejszego aż za siedem. Jej zdobywanie nie jest jednak wcale takie oczywiste. Najlepszy sposób to używanie węgla i wody, ale musimy ich używać we właściwej proporcji. Bardzo często nasze działania są determinowane przez ilość pary, zatem podstawą jest wyszukiwanie najlepszego sposobu na jej wytworzenie. Mnie w ramach jednego ruchu udało się zdobyć aż dwanaście jednostek pary. Bardzo podoba mi się manipulowanie tym strategicznym surowcem.
2. Eksploatacja – w Daitoshi balansujemy między postępem a naturą. Z jednej strony możemy niszczyć środowisko i dużo budować, ale szybko odbije się nam to czkawką. Z drugiej strony jeśli będziemy skupiać się tylko na środowisku, przeoczymy okazję na zdobycie dużej liczby punktów. Znalezienie równowagi między tymi dwoma ścieżkami jest sercem gry, a do tego buduje to klimat! W Daitoshi ja bardziej preferuję egzystencję w zgodzie z duchami natury, ale niewykluczone, że przy kolejnej partii bardziej skupię się na innych elementach.
3. Fabryka – bardzo podoba mi się, że nieważne, kto uruchomił swoją fabrykę, to i tak każdy może rozpocząć produkcję, jeśli ma parę. Oczywiście osoba, która zainicjowała tę fazę, ma lepsze profity, ale nadal podoba mi się, że nawet w turze rywala zdarzają się momenty, gdy i my coś możemy zrobić. A poza tym zarządzanie swoją własną fabryką i jej rozwijanie dają mnóstwo satysfakcji i po prostu frajdy.
4. Miasto – rozwijanie miasta jest wciągające. Każdy gracz dokłada swoją cegiełkę do rozbudowy tytułowego Daitoshi, a tym samym dodaje nowe akcje/możliwości. Z jednej strony rywalizujemy, ale jednocześnie dbamy też o wspólne dobro, czyli nasze miasto.
Ale to prąd jest przyszłością!
Patrząc na całość, to za bardzo nie mam się do czego przyczepić. Wszystkie mechanizmy działają i dają mnóstwo frajdy. Aczkolwiek jest kilka elementów, które delikatnie odstają. Po pierwsze Mega Maszyna – jest to specjalna akcja, którą możemy wykonać w dystrykcie, w którym jest pion przedstawiający sterowiec – wydaje mi się momentami zbędna. W pierwszych partiach zapominaliśmy prawie o jej istnieniu, a w kolejnych w zasadzie kończyło się na skorzystaniu z niej raz lub dwa. Kto był pierwszy, ten zdobył dodatkowe dziesięć punktów, ale potem to tak naprawdę były ciekawsze rzeczy do roboty w mieście. Niemniej w przyszłości myślę, że spróbuję taktyki skupionej właśnie na Mega Maszynie.
No dobra, a ta druga sprawa? Handel z innymi miastami wydaje się zbyt opłacalny. Mam wrażenie, że postawienie właśnie na tę akcję i produkowanie dużej liczby zegarków do sprzedawania w sąsiednich miastach jest najbardziej zyskowną taktyką. I w sumie to tyle z moich narzekań. Daitoshi na tyle mi się podoba, że nadal mam ochotę testować ten tytuł i dopiero po kilkudziesięciu partiach pewnie się utwierdzę, czy faktycznie te drobne uwagi mają rację bytu.
Szalony, dziwaczny świat
Wydanie Daitoshi to mistrzostwo świata. Aż nie chce mi się wierzyć, że można ten tytuł dostać za dwie stówki. Drewniane elementy to po prostu majstersztyk – taki wypasiony komin, nasi magnaci, którzy przemieszczają się po mieście, albo czerwiobusy od razu rzucające się w oczy. Zamiast prostych pionków mamy cudaczne kształty – super! Ważniejsze jednak jest wykonanie planszy fabryki – dwuwarstwowa z wycięciami na wszystkie elementy. Jej mechaniczna obsługa to po prostu poezja. Wisienką na torcie są akrylowe żetony surowców! Nie mam tutaj do czego się przyczepić. Po prostu piękna gra, aż z przyjemnością się na to wszystko patrzy.
Skoro jednak to taki dopieszczony tytuł, to czemu nie pomyślano o jakiejś sensownej wyprasce? Niestety pakowanie tego do pudła to momentami męczarnia. No i akrylowe znaczniki pary troszkę są niedorobione. Niemniej to raczej narzekanie dla samego narzekania. W każdym razie pod względem wykonania, jak dla mnie Daitoshi jako gra euro otarła się o ideał. Poza tym chciałbym pochwalić jeszcze ten pokręcony świat. Chciałbym zobaczyć jakiś komiks lub film rozgrywający się w tym uniwersum. A przede wszystkim marzę, aby ujrzeć Czerwiobusa na dużym ekranie!
PS: Przed dobre pięć minut obracałem w dłoniach znacznik czerwiobusa, bo nie miałem pojęcia, gdzie jest przód, a gdzie tył, a nawet gdzie jest góra, a gdzie dół! Gdy zobaczyłem kolorową ilustrację w instrukcji, dopiero wtedy mnie olśniło.
Solówka z czerwiem!
Lubię grać solo, w końcu nie zawsze jest z kim zagrać, a czasem po prostu mam ochotę rozruszać szare komórki przy stole. Daitoshi w teorii daje takie możliwości, ale kompletnie nie siadł mi ten tryb. Męczyłem się już przy takim Teotihuacanie, a tutaj obsługa bota jest irytująca. Zagrałem raz i nie mam kompletnie ochoty powtarzać solowej rozgrywki. Granie z moją narzeczoną to była czysta frajda, nawet gdy mnie raz za razem ogrywała. A rozgrywka z zaprogramowanym rywalem, to po prostu męczarnia. Pewnie znajdą się osoby, którym się spodoba ten model, ale osobiście wolę tryby solo, w którym prawie nie muszę poświęcać czasu botowi.
Za to z żywymi rywalami mogę grać często, bo choć robimy głównie to samo, to jednak jest tu parę elementów zmiennych. Po pierwsze przy każdym przygotowaniu będzie trochę inaczej wyglądało nasze miasto, a także trafią się inne znaczniki dalekich miast. No i najważniejsze, jest tutaj sporo możliwości, a przez to można kombinować na różne sposoby, choćby przy konstruowaniu swojej fabryki (raz udało mi się stworzyć zabójczą kombinację wynalazków, które generowały sześć kosztowności, czyli jokery, których można używać zamiennie z surowcami).
Czy warto zostać burmistrzem Daitoshi?
Daitoshi to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Po pierwszej partii wiedziałem, że to dobry eurosuchar, ale nie na tyle, aby konkurować z innymi grami, które miałem w kolekcji. Po drugiej rozgrywce, tym razem solo, przekonałem się, że ten tryb funkcjonuje gorzej niż w Teothuacanie. A po trzeciej, w której dobiłem do trzystu punktów, zacząłem coraz bardziej dostrzegać te subtelne połączenia między mechanikami. W końcu przy okazji czwartej rozgrywki uświadomiłem sobie, ile jest tu możliwości i zabawy. Chyba właśnie wtedy zakochałem się w Daitoshi. Zresztą moja narzeczona też. Polecam wszystkim sprawdzić ten tytuł, bo to jeden z najpiękniejszych eurosów, w jakie dane mi było zagrać.