Niedawno nastąpił kolejny taki powrót. Tym razem do filmu Disneya z 2000 roku, zatytułowanego Dinozaur. Ta animacja od najmłodszych chyba lat zajmuje ważne miejsce w moim sercu i darzę ją ogromnym sentymentem. Choć od tamtych czasów oglądałem ją z kilka razy, minęło już prawie 10 lat, odkąd widziałem ją po raz ostatni. W związku z tym po tegorocznym seansie moje spojrzenie na nią znacząco się zmieniło… W jaki sposób? Zapraszam do lektury moich przemyśleń.
„Początek może być wielki. Albo mały. Bardzo mały…”
„… Ale czasem od czegoś małego mogą się zacząć największe zmiany.” Istotnie, teraz, kiedy myślę o tym po latach, dochodzę do wniosku, że największa pasja mojego dzieciństwa, czyli fascynacja dinozaurami, zaczęła się od obejrzenia jednego filmu – Parku Jurajskiego. Dzieło Stevena Spielberga zrobiło na mnie, wówczas paroletniemu dziecku, tak wielkie wrażenie, że momentalnie wzbudziło we mnie podziw i uwielbienie wobec mezozoicznych gadów. Oczywiście, w ruch poszły potem dwie kolejne odsłony. A potem inne filmy. A jeszcze później atlasy, różnorakie książki i wreszcie wszelkie dosłownie media związane z dinozaurami. I wszystkiemu towarzyszyło z kilka ton (być może przesadzam, ale tylko trochę) odwzorowujących je zabawek.
A pośród tego był właśnie Disneyowski Dinozaur – jeden z pierwszych obejrzanych przeze mnie zaraz po Parku Jurajskim filmów o dinozaurach, a już bezdyskusyjnie jeden z tych, które najbardziej rozbudziły i ukształtowały moją wyobraźnię oraz które najczęściej i najchętniej odtwarzałem ponownie. Obraz legendarnej wytwórni sam w sobie stanowił spory kawał mojego zainteresowania prehistorycznymi jaszczurami i niemałą część moich szczenięcych lat ogółem, dlatego na stałe zapisał się w mojej pamięci jako fundament dzieciństwa, a kto wie, czy nawet nie osobowości. Mimo, że z wiekiem moja pasja do dinozaurów przeminęła, co pewien czas wracałem do niego, zapatrzony jak w ideał, bezkrytycznie podchodząc do wszelkich jego aspektów i opiewając jego unikalność.
Od ostatniego takiego seansu upłynęło jednak mnóstwo czasu. A czas, jak to czas, pozwala nabrać dystansu i zweryfikować pewne kwestie. Nie inaczej sprawa miała się w przypadku Dinozaura…
Pewne rzeczy po latach się zmieniają…
Dawno, dawno temu, w baśniowej, idyllicznej krainie, pewna mama-dinozaur oczekiwała przyjścia na świat syna. Niestety, w wyniku brutalnego ataku głodnego drapieżnika została od niego oddzielona, a jajo, z którego miał się wykluć, odbyło długą drogę przez ląd i morze… W końcu wylądowało na rajskiej, oddalonej o wiele mil wyspie, na której znalazły je małpiatki. Mały dinozaur w końcu wyszedł z jajka i został przygarnięty przez mieszkańców wyspy. Od tej pory Aladar, bo takie imię mu nadano, wiódł beztroskie i szczęśliwie życie wśród przybranej rodziny. Do czasu, aż pewne wydarzenie nie zmieniło jego losu na zawsze…
Tak pokrótce można opisać początkową sekwencję Dinozaura. Niesamowity, klimatyczny i, co najważniejsze, pozbawiony jakiegokolwiek dialogu wstęp tworzy jedyną w swoim rodzaju atmosferę i stanowi bardzo wciągający wstęp filmu. Z miejsca czujemy, że wchodzimy w intrygujący, bogaty świat prehistorycznych gadów, licząc, że z czasem poznamy go bardziej… Wrażenie historii, przedstawiającej zupełnie nieme dinozaury i inne stworzenia zostaje wprawdzie rozwiane zaraz potem, gdy jajo Aladara, protagonisty produkcji, trafia na wyspę w pełni rozumnych małpiatek, lecz nawet sceny godów naczelnych i mówiącego iguanodona jeszcze nie przekreślają klimatu, towarzyszącemu początkowi obrazu. Zmienia to dopiero dalsza część, w trakcie której dochodzi do katastrofy, zmuszającej Aladara do opuszczenia wyspy i wraz z kilkoma pozostałymi przy życiu małpiatkami – Jarem, Plio, Zinim i Suri – trafia na stały, wyjałowiony ląd. Tam spotyka mieszane stado dinozaurów, w tym składające się z jego własnego gatunku, z przywódcą Kronem, jego siostrą Neerą i adiutantem Brutonem na czele. Należą też do niego dwie, ledwo nadążające za gromadą staruszki – będąca ostatnim na ziemi brachiozaurem Baylene oraz styrakozaurzyca Eema. I kiedy nasz bohater poznaje ich wszystkich i podąża za stadem ku bezpiecznej, wiecznie zielonej Dolinie Narodzin, czar z początku filmu całkowicie pryska.
Pomijając niekoniecznie oryginalną drugą połowę fabuły Dinozaura, przywodzącej na myśl inną, kultową animację o tej tematyce – Pradawny ląd z 1988 roku, także opierającą się na wędrówce przez pustkowia ku bezpiecznej, utopijnej dolinie – tym, co najbardziej rzuca się w oczy, jest brak jakiegoś konkretnego motywu przewodniego. Akcja toczy się i bohaterowie mają pewien cel do osiągnięcia, jednak nic więcej się za tym nie kryje. Nie ma tutaj żadnej myśli, jakiegoś przesłania, głębszej refleksji. Nic, co skłaniałoby widza do zastanowienia się nad jakimikolwiek ważnymi, wyższymi sprawami. A szkoda, bo świat dinozaurów byłby idealnym pretekstem do rozważań nad takowymi. Tym bardziej, że w trakcie seansu można wyłapać kilka wątków, za którymi mogłoby coś iść, a w gruncie rzeczy kończą się ledwie na fazie zalążka. Mowa m.in. o motywie nadziei i determinacji grupki głównych postaci, wewnętrznej przemianie niektórych pobocznych, jedności stada pod wodzą protagonisty czy wreszcie, o poszukiwaniu przez niego własnej tożsamości. Gdzieś pomiędzy rozgrywającymi się na ekranie wydarzeniami dostrzec można zaczątki tych narracji, tylko po to, by niebawem się rozmyły. Wreszcie, przez większość filmu widz ogląda post-apokaliptyczne (jak na dinozaury rzecz jasna) krajobrazy, zamiast móc dłużej cieszyć oczy widokami z jego początku. Sądzę, że byłby on znacznie ciekawszy, gdyby jego akcja w większej mierze toczyła się właśnie w barwnej i kolorowej scenerii, tak bardzo przecież z dinozaurami kojarzonej. Wszystko to wywołuje wrażenie, że film nie został do końca przemyślany przez twórców, nie mogących zdecydować się na jedną, konkretną myśl, przewijającą się przez całą historię, względnie spójną koncepcję jej przedstawienia. Szkoda, ponieważ Dinozaur miał pod tym kątem naprawdę duży potencjał, a ten został wykorzystany w nie więcej niż połowie.
Przyznaję jednak, że chociaż pewne elementy produkcji przestały mnie urzekać bądź po prostu stały się dla mnie bardziej dostrzegalne, to jednocześnie zwróciłem większą niż przedtem uwagę na te jak najbardziej należące do pozytywnych. Niestety, nie mogę nie zahaczyć tutaj o spoilery (o ile możemy o nich mówić w kontekście tak starej animacji…). Na prowadzenie wysuwa się tu bowiem wątek Krona – egoistycznego lidera stada i rywala Aladara, który w finale filmu zostaje zabity przez karnotaura, zanim główny bohater i Neera są w stanie przybyć mu na ratunek. Przez lata uznawałem jego śmierć za totalnie, że tak to ujmę, antyklimatyczną, kompletnie nie poruszającą widza i nieadekwatną względem uczuć, jakimi jeszcze parę chwil wcześniej darzy się jego postać. Mówiąc jednak o motywach, tym razem dostrzegłem pewien sens w uśmierceniu go. Mianowicie, Kron wydaje się być postacią tragiczną. Sam, poprzez swoje działania i paranoję, przeradzającą się w którymś momencie w szaleństwo, doprowadza do własnego dramatycznego końca. Moment jego odejścia wywołuje pewien smutek, a refleksja „co by było, gdyby”, budzi jeszcze większe zainteresowanie tym, bądź co bądź, jednym z najwyrazistszych bohaterów Dinozaura.
… a pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy
Ponarzekałem, pofilozofowałem, ale jednego nie można tej animacji odmówić – nie zestarzała się ani trochę i nadal ma swój dawny urok. Przede wszystkim z powodu zapierających dech w piersiach efektów specjalnych i techniki, jaką została zrobiona. Nałożenie cyfrowych postaci na rzeczywiste plenery, jak na tamte czasy, stanowiło spory przełom wśród filmów animowanych, a charakterystyczny wygląd pojawiających się w obrazie gadów, w połączeniu z tą że techniką, zachwyca po dziś dzień. Po drugie, jak na film Disneya, Dinozaur jest zadziwiająco brutalny i realistyczny – nie ma tam żadnego przerysowania ani cukierkowości, za to mamy do czynienia z krwią i zabijaniem (przy czym krew jest chyba całkowitym novum jak na filmy tej wytwórni). W zupełności adekwatnie do świata, w jakim żyły dinozaury.
Pod względem kwestii stricte filmowych obraz także nie zawodzi. Scenariusz jest na tyle umiejętnie napisany, że historia, jaka by nie była, intryguje widza i stale trzyma go w niepewności oraz napięciu. Poznajemy także ciekawe postaci, których nie da się nie lubić, a w najgorszym wypadku po prostu nie są one obojętne odbiorcy. Stronie wizualnej towarzyszy wyborna, zapadająca w pamięć muzyka, idealnie podkreślająca nastrój istotnych momentów. Wreszcie, pomimo moich zarzutów dotyczących braku myśli przewodniej, film pewne wartości jednak przekazuje. Najważniejszą z nich jest na pewno poświęcenie, na które nierzadko jest gotowy zwłaszcza Aladar. Innymi są empatia, przyjaźń i w pewnym stopniu również miłość – wszystko to, czego poprzez właśnie takie animacje powinno się wpajać od najmłodszych lat dzieciom.
Wszystkie te cechy sprawiają, że ostatecznie można przymknąć oko na niedociągnięcia Dinozaura, a chociaż rzeczywiście nie uważam go już za tak doskonały film, jak dawniej, wciąż będzie w mojej pamięci zajmował szczególnie ważne miejsce. Koniec końców, jestem i zawsze będę dumny, że wychowałem się m.in. na tej właśnie produkcji i zapewne jeszcze nieraz w ciągu życia do niej wrócę.