Już przed nakręceniem 12 małp Terry Gilliam był znanym, szanowanym reżyserem – były członek grupy Monty Pythona może się bowiem pochwalić takimi hitami, jak Bandyci czasu, czy Fisher King. Produkcja studia Universal tylko umocniła jego pozycję w Hollywood, a sam film z Brucem Willisem w roli głównej po latach stał się pozycją kultową, którą widział prawie każdy szanujący się kinomaniak. Dlaczego film Gilliama jest ponadczasowy i co świadczy o jego statusie?
Walka ze śmiercionośnym wirusem
Film zaczyna się w niedalekiej przyszłości, w której cały świat opanowany jest przez śmiercionośny wirus, powoli wybijający całą ludzkość. Aby przetrwać, ludzie żyją w podziemiach i tworzą podstawy totalitarnego państwa rządzonego przez grupę naukowców. Główny bohater James Cole (Bruce Willis) zostaje przeniesiony do przeszłości, aby powstrzymać tajemniczą sektę o nazwie Dwanaście małp przewodzoną przez niejakiego Jeffreya Goinesa (Brad Pitt), która rzekomo stała za katastrofą. Od tego momentu James zdany jest tylko i wyłącznie na siebie w świecie, w którym ze wszystkich stron czyha niebezpieczeństwo.
Jeden człowiek kontra zagłada ludzkości
Świat przedstawiony w 12 małpach jest brutalnym, mrocznym miejscem, w którym przemoc jest na porządku dziennym. Jednak wbrew pozorom to nie gangi rządzą jego ulicami, lecz dwie potężne siły – chaos i szaleństwo. Nigdzie nie można czuć się bezpiecznie, co tyczy się zarówno postapokaliptycznej krainy przyszłości, jak i czasów ,,teraźniejszych” – w tym pierwszym miejscu można zginąć na wiele różnych sposobów, natomiast w drugim zostać zabitym lub zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym. Właśnie to ostatnie spotyka Jamesa Cole’a – podróżnika w czasie, którego wyznania o rychłej katastrofie i śmiercionośnym wirusie powodują, że wszyscy traktują go jako obłąkanego.
Gęsty klimat, szybkie ruchy kamery i otoczenie bohatera w pewnym momencie sprawia, że nawet sam widz zaczyna wątpić w poczytalność postaci granej przez Bruce’a Willisa. Okazuje się jednak, że to właśnie James zachowuje się najbardziej rozsądnie pośród żyjących w błogiej nieświadomości ludzi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy, że wkrótce ich świat zmieni się w piekło. Ulice zdominowane przez dzikie zwierzęta, budynki w ruinie, garstka ocalałych gnieżdżąca się w mrokach pod ziemią i czekająca na niepewne jutro – właśnie tak wygląda życie w 2035 roku, które należy zmienić.
Apokalipsa zawsze na czasie
Klimaty dystopijne w filmach i serialach mają się naprawdę dobrze i nie zapowiada się na to, aby ten trend bardzo szybko się zmienił. Można śmiało powiedzieć, że 12 małp był jednym z tych dzieł, które przetarło ścieżki dla tego specyficznego podgatunku i pomogło umocnić jego obecną pozycję. Wprawdzie film z 1995 roku nie był pierwszym, który przedstawiał historię zagłady świata w przyszłości, ale niewątpliwie był jednym z ciekawszych.
Uznanie za to należy się nie tyle samemu scenariuszowi, co znakomitej pracy reżysera, techników, jak i samych aktorów. Bruce Willis idealnie odegrał rolę zagubionego, trochę wyobcowanego Cole’a, który już od samego początku nie był taką oczywistą postacią. W kontraście do głównego protagonisty stał natomiast nadpobudliwy, nerwowy Jeffrey Goines, w którego wcielił się Brad Pitt, niesamowicie oddający szaleństwo przywódcy grupy. Oczywiście nie należy odejmować innym aktorom talentu i wczucia się w swoje role, jednak to właśnie Willis i Pitt bez wątpienia tworzą jeden z głównych filarów filmu, fenomenalnie akcentując klimat, jaki ma on nam do zaoferowania.

Brad Pitt i Bruce Willis
Jedyny w swoim rodzaju
12 małp to dzieło ponadczasowe i uniwersalne. Jest to film wciągający, zaskakujący i świeży tak samo jak w momencie swojej premiery ponad dwadzieścia lat temu. Zarówno sama tematyka, jak i zastosowane w nim techniki odbiły się na kinie science-fiction naszych czasów, dzięki czemu owoc pracy Terry’ego Gilliama i jego współpracowników stał się elementem kultowym. Nie trzeba się długo rozglądać, żeby dostrzec jego wpływ na naszej kulturze – chociażby podając przykład serialu produkcji studia Atlas Entertainment.

Bruce Willis i Madeleine Stowe