Trudne węża początki
Mówiąc o cyklu Metal Gear nie sposób pominąć kwestię „ojca” serii, Hideo Kojimy. W młodości Japończyk planował karierę artystyczną, próbując pisarstwa i reżyserii filmowej, ale ambitne zamiary musiały zostać porzucone przez brak powodzenia i normy społeczne naciskające na „bezpieczne” miejsce pracy. Tą okazję przyniosła branża gier wideo. Po nieudanych podejściach do tytułów dla konsoli Famicom, Kojimie udało się trafić do oddziału firmy Konami, zajmującego się produkcjami dla komputera MSX.

GOG.com
Jego pierwszym autorskim projektem była opracowana w 1986 roku platformówka Lost World, ale finalnie nie odniosła ona sukcesu. Jednakże już rok później kariera twórcy zaczęła malować się w znacznie jaśniejszych barwach, właśnie za sprawą Metal Gear. To tu graczom po raz pierwszy przyszło wcielić się w agenta o pseudonimie Solid Snake, zinfiltrować wrogą bazę i zniszczyć dwunożnego mecha wyposażonego w broń nuklearną. Składało się to na jedną z gier będących protoplastami gatunku tzw. skradanek, wówczas właściwie nieistniejących. Takie podejście zostało wymuszone przez trudności techniczne. Poprzez ograniczenia komputera MSX2 Kojima zdecydował się postawić na ostrożną eksplorację stosunkowo niewielkiego obszaru i unikanie przeciwników, zamiast otwartych konfrontacji. Niestety, jak to często bywa z prototypami pewnych rozwiązań, choć w teorii i dziś brzmią interesująco, to nie zniosły najlepiej próby czasu. Prawdę mówiąc, obecnie traktowałbym Metal Gear głównie w ramach ciekawostki, jako początek rozpoznawalnej serii i pewnie w podobnym kontekście gra pojawiła się na GOGu (z nieznanego powodu na platformie nie znajdziemy kontynuacji Metal Gear 2: Solid Snake). Problemem nie jest nawet grafika, bo retro styl jak najbardziej może się podobać, ale już toporne, archaiczne mechaniki potrafią odrzucić. Zupełnie inne odczucia towarzyszą jednak dzisiejszym powrotom do odsłony, dzięki której seria na długie lata złapała wiatr w żagle…
Wężów dwóch
Aż osiem lat było potrzebne, by Snake zagościł w trzeciej odsłonie, lecz był to powrót spektakularny, na miarę swoich czasów. Debiutująca na pierwszym PlayStation gra Metal Gear Solid do dziś potrafi urzec licznymi elementami. Nadal mamy do czynienia ze skradanką, choć koncepty powstałe w poprzedniej dekadzie ewoluowały niemalże nie do poznania, w związku z czym nikogo chyba nie dziwiło zrezygnowanie z liczby „3” w tytule i utworzenie nowej podserii. W pierwszym MGSie ujawniają się przede wszystkim dawne filmowe ambicje Kojimy, umocnione dodatkowo wcześniejszą pracą nad dwoma cyberpunkowymi przygodówkami narracyjnymi – Snatcher i Policenauts. Wbrew ówczesnym standardom wśród szeroko pojętych gier akcji, fabuła nie stanowiła już jedynie prostego pretekstu dla rozgrywki, a stała się integralną częścią tworzonego doświadczenia. Uwagę przykuwa już sekwencja otwierająca, przedstawiająca zarys opowieści. Solid Snake wyrusza tym razem na wyspę Shadow Moses na Alasce, by przekraść się do placówki opanowanej przez terrorystów pod przewodnictwem Liquid Snake’a, uwolnić zakładników i powstrzymać uruchomienie nowego mecha – Metal Gear REX, wyposażonego w głowice jądrowe. Brzmi prosto, ale w praktyce z każdym kolejnym krokiem bohater zdaje się coraz bardziej oddalać od pierwotnego planu, a scenariusz komplikuje się, obfitując w liczne, czasem dość absurdalne zwroty akcji.
W zrealizowaniu filmowych ambicji Kojimy kluczową rolę odegrało przejście serii w trzeci wymiar. Dzięki temu historia nie zostaje podana wyłącznie w formie rozmów pomiędzy bohaterami przez CODEC (zyskały one swoją drogą pełne udźwiękowienie), ale też za sprawą dobrych kilku godzin przerywników filmowych generowanych na silniku gry. O ile 22 lata później kanciaste i rozmazane modele budzą raczej uśmiech politowania, niż imponują, tak muszę przyznać, że mimo to narracja zestarzała się godnie. Przełomowa wówczas prezentacja nadal może się podobać, szczególnie dzięki fantastycznie zrealizowanemu dubbingowi ożywiającemu postaci, na czele z głównym bohaterem i ikoniczną już rolą Davida Haytera. Pomaga także formuła opowieści, stawiająca na pastisz kina szpiegowskiego. Pewna doza samoświadomości, burzenie czwartej ściany i specyficzny humor działają na korzyść narracji i pozwalają łatwiej chłonąć nie zawsze naturalne dialogi, a przejścia od zbyt patetycznych przemów, przez przerysowane konfrontacje z bossami, po antywojenne przesłanie nie wydają się aż tak chaotyczne.
Niestety rozgrywka nie zniosła próby czasu aż tak dobrze. Żeby być uczciwym, trzeba oddać, że gra brała udział w kształtowaniu się współczesnych skradanek, a do tego zespół Kojimy musiał przełożyć dość rozbudowane mechaniki na kontroler pierwszego PlayStation. Nie zmienia to jednak faktu, że z dzisiejszej perspektywy sterowanie wydaje się niezbyt przejrzyste i utrudnione. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z grą skupiającą się tylko na akcji i wiele etapów jesteśmy w stanie pokonać po cichu, przez co niewygodna walka nie jest aż tak dużą przeszkodą. Za to sporą część kampanii zbudowano wykorzystując elementy przygodówek. Trochę czasu spędzimy eksplorując placówkę, w poszukiwaniu odpowiednich pomieszczeń i przedmiotów. Przestarzałe sterowanie daje o sobie znać głównie w trakcie starć z bossami, zwłaszcza, że charakterystyczny widok od góry utrudnia orientację w terenie, przez co potyczki potrafią irytować. Wynagradza to jednak spora różnorodność przeciwników (wymagających zupełnie różnych taktyk), która mogłaby posłużyć za wzór dla wielu współczesnych gier. Warto odnotować, że wersja PC dostępna na GOGu różni się w pewnym aspekcie od tej dostępnej na konsolach Sony. Naturalnym atutem jest możliwość uruchomienia gry w wyższej rozdzielczości i płynności, niż w przypadku oryginału, a także uproszczony system zapisywania i wczytywania postępów. Niestety rozgrywka bez zewnętrznego kontrolera mija się z celem, gdyż nie uświadczymy tu wsparcia dla myszy, wobec czego pozostaje tylko wybitnie niewygodne sterowanie przy użyciu klawiatury. Natomiast ze względu na konieczność dostosowania gry pod przejście bez pada, okrojona została pamiętna walka z Psycho Mantisem „czytającym w umyśle” gracza.
Sequel bez węża
Metal Gear Solid spotkał się ze świetnym przyjęciem zarówno ze strony mediów, jak i graczy. W Konami musiała panować pewność, że niełatwo będzie wyprodukować kontynuację, która zawiesi poprzeczkę jeszcze wyżej. Ogrywając Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty mam wrażenie, że tworzeniu gry przyświecała przede wszystkim zabawa z oczekiwaniami fanów i próba stworzenia sequela pod wieloma względami wyjątkowego, choć niekoniecznie satysfakcjonującego wszystkich. Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z klasyczną drugą częścią w duchu: więcej, lepiej, ładniej. Kilka lat po wydarzeniach z poprzedniej odsłony, Solid Snake na zlecenie organizacji pozarządowej podejmuje próbę infiltracji okrętu, na którym rzekomo ukrywany jest nowy model Metal Geara. Zebranie dowodów dodatkowo komplikuje jednak przejęcie statku przez tajemniczych najemników tuż po pojawieniu się na nim głównego bohatera. Mechaniki stanowią natomiast naturalne rozwinięcie mechanik poprzedniczki. Sterowanie nadal pozostawia więc sporo do życzenia (a podchodzenie do gry bez kontrolera ponownie mija się z celem), lecz zakres ruchów Snake’a został znacznie rozbudowany, oddając graczom nowe możliwości taktyczne, szczególnie przydatne w obliczu ulepszonej sztucznej inteligencji przeciwników. Wrogowie nie poddają się tak łatwo i jeśli protagonista zniknie z pola widzenia, będą prowadzić intensywne poszukiwania. Prawdziwa przepaść między dwoma odsłonami widoczna jest w oprawie wizualnej, za sprawą przeskoku technologicznego pomiędzy kultowym „szarakiem”, a PS2. Tytuł jest więc nawet po latach całkiem przyjemny dla oka, zaś jeszcze lepiej wyreżyserowane przerywniki filmowe fantastycznie służą trzymającej w napięciu opowieści, która nabrała w kontynuacji rozmachu. Chociaż właściwie nie, bo Metal Gear Solid 2 to tak naprawdę przygotowane z niezwykłą starannością oszustwo.
Pomimo marketingu skupionego na efektownej misji na tankowcu, utrzymanej w duchu poprzedniej części, dalszy ciąg losów Snake’a to tak naprawdę jedynie prolog wprowadzający do dalszych wydarzeń. Lwią część kampanii przyszło bowiem graczom spędzić jako młody Raiden, wyruszający na swoją pierwszą misję po odbyciu intensywnego treningu w wirtualnej rzeczywistości. Zmiana protagonisty z wiecznie zachrypniętego, oziębłego miłośnika tytoniu na świeżaka o urodzie odstającej od kanonu stereotypowych growych twardzieli była w okolicach premiery kontrowersyjna i podzieliła fanów (pomimo że dysponował on praktycznie identycznym zestawem ruchów, co Snake w prologu). Odkrywając Metal Gear Solid 2 z dzisiejszej perspektywy, a więc nie biorąc udziału w długim wyczekiwaniu bezpośredniej kontynuacji, trudno mieć zarzut o taką decyzję, a wręcz przeciwnie – kampania od tego momentu rozwija skrzydła. Już poprzednia odsłona stawiała na gatunkowy pastisz, ale tu zespół Kojimy poszedł na całość, serwując opowieść mocno autoironiczną. Misja Raidena na platformie wiertniczej to w dużej mierze parodystyczna parafraza oryginalnego Metal Gear Solid.
Kolejne punkty scenariusza remiksują motywy pojawiające się podczas misji Solid Snake’a na wyspie Shadow Moses, podważając przyzwyczajenia graczy i w ogóle budowę gry, jako medium. Przełamuje się przy tym względnie realistyczny setting poprzedniej odsłony i opowieść zdecydowanie mocniej zakorzeniono w duchu cyberpunku, choć i znalazło się miejsce dla wampira. Co zaskakujące, mimo niektórych wyjątkowo absurdalnych scen i plot twistów, udanie wybrzmiewa poważniejsze drugie dno fabuły – mocno antywojenne oraz zwracające uwagę na znaczenie informacji w cyfrowym świecie i rozwój sztucznej inteligencji.
Niestety i tym razem wersja pecetowa pozostawia sporo do życzenia. Na szczęście można sobie bardzo łatwo z tym faktem poradzić, instalując nieoficjalną łatkę V’s Fix, która umożliwia łatwą zmianę sterowania i konfigurację ustawień graficznych, włącznie ze wsparciem dla wysokich rozdzielczości ekranu i proporcji 16:9. Konsolowcy mogą też skorzystać z edycji HD wypuszczonej na Xboxa 360, PS3 i PS Vita.
Wąż wciąż zwinny
Pomimo technicznych niedoskonałości portów, klasyczne odsłony Metal Gear na GOGu to bardzo dobra propozycja dla graczy, którzy dotąd nie mieli z cyklem do czynienia lub też grali jedynie w wieńczące serię i względnie świeże MGS V. O ile najstarsza część jest dość trudna do przetrawienia, tak dwie kolejne nie tylko można uznać za klasyki definiujące ówczesne trendy, ale i nadal bronią się one pod wieloma względami. Nawet kanciasta grafika Metal Gear Solid nie umniejsza fantastycznie poprowadzonej, wielowątkowej historii szpiegowskiej, pełnej wyrazistych charakterów. Sequel, Sons of Liberty, urzeka natomiast rzadko spotykaną w medium zabawą oczekiwaniami graczy, nietypowo przetwarzając znane motywy i przy okazji rozwijając skradankowe mechaniki, zapewniające nadal imponującą złożoność gameplayu.