Jedną z charakterystycznych cech superherosów jest posiadanie sekretnej tożsamości. Moon Knight nie ma jednak jednego alter ego, a co najmniej trzy – najemnika Marca Spectora, taksówkarza Jake’a Lockleya i bogacza Stevena Granta. Tak przynajmniej sądzi tytułowy bohater. Pracownicy szpitala psychiatrycznego, w którym się znajduje, mają na ten temat odmienne zdanie.
Is this the real life? Is this just fantasy?
Na początku albumu Marc Spector dowiaduje się, że wszystkie dotychczasowe przygody Moon Knighta były jedynie wytworem jego chorego umysłu i efektem dysocjacyjnego zaburzenia osobowości. Czy faktycznie od dziecka przebywał w zakładzie dla psychicznie i nerwowo chorych? A może to kolejna sztuczka wrogich mu sił? Czy głos Khonshu, który słyszy w swojej głowie, jest realny? A jeśli tak, to czy można mu ufać? Rzeczywistość wciąż zmieniająca się wokół protagonisty oraz relacje jego towarzyszy, którzy widzą rozbieżne rzeczy, nie ułatwiają dojścia do prawdy.
Koncepcja ukazania herosów w kostiumach jako osób niestabilnych psychicznie, postrzegających rzeczywistość w zaburzony sposób, sięga lat 80. i początku tzw. Nowoczesnej lub Mrocznej Ery Komiksu. Jednym z pierwszych i zarazem najbardziej rozpoznawalnych superbohaterów tego typu jest tropiący teorie spiskowe socjopata Rorschach z Moore’owskich Strażników. Moon Knight w interpretacji Jeffa Lemire’a wiele zawdzięcza tej kultowej postaci. Jego Marc Spector również jest chorobliwie przywiązany do swojej maski, nie wierzy diagnozującym go lekarzom i tkwi w przekonaniu, że jako jedyny dostrzega prawdę dotyczącą machinacji tajemnych potęg spiskujących przeciwko niemu i ludzkości. Jednak (w przeciwieństwie do zabetonowanego w swych przekonaniach Rorschacha) Spector zaczyna kwestionować zarówno to, co widzi, jak i to, w jaki sposób myśli. W tym aspekcie można dostrzec inspirację scanarzysty innym komiksem Alana Moore’a – Miraclemanem, w którym tytułowy superbohater również musi zmierzyć się z informacją, że jego dotychczasowe przygody były iluzją.
Oczami pacjenta
Jestem w stanie z łatwością wyobrazić sobie mniej sprawnych twórców, którzy szybko „położyliby” taką historię banalnymi rozwiązaniami (w sumie nawet nie muszę sobie wyobrażać, bo oglądałem Glass M. Nighta Shyamalana). Jednak nie Jeff Lemire, który ma na koncie Czarnego Młota i Podwodnego spawacza – komiksy, których tematyka również dotyczy psychologii postaci oraz kwestionowania przez nie otaczającej rzeczywistości. Szczególnie ciekawa jest pierwsza część komiksu, w której obserwujemy próbę ucieczki Spectora jego oczami, nie mając jednocześnie pewności, która ze stron fabularnego konfliktu ma słuszność. Później następuje nagła wolta, a opowieść zaczyna coraz bardziej skakać pomiędzy rozmaitymi wcieleniami protagonisty, który – niczym Mima z Perfect Blue albo bohaterowie Incepcji – zaczyna tracić rozeznanie, kim naprawdę jest i gdzie się znajduje.
Rysownicy podkreślili surrealizm akcji bardzo drastycznymi zmianami wizualnymi. Brudne rysunki z początkowych rozdziałów zastępuje sterylna, sztampowa oprawa przeciętnego amerykańskiego komiksu superhero, gdy akcja skupia się na playboyu, milionerze, filantropie i producencie filmowym Stevenie Grancie. Mocne barwy świetlnych reklam oraz duża ilość czerni ilustrują nocne przygody taksówkarza Jake’a Lockleya w klimacie neo-noir. Gdy trafiamy do przygodowej historii science fiction, pełna drobiazgowych detali kreska Jamesa Stokoe przywodzi na myśl prace Stana Sakai, Moebiusa i Katsuhiro Otomo. Mieszanie stylów pasuje do gonitwy myśli i bałaganu w głowie bohatera, ale przez tak wyraźne odróżnienie jego „wcieleń” przedstawione wydarzenia tracą nieco na subtelności. Efekt pozostaje jednak imponujący.
Czy trzeba znać Moon Knighta, żeby zrozumieć Moon Knighta?
Wiele osób pewnie będzie zastanawiać się, czy Moon Knight Jeffa Lemire’a to dobry album do zapoznania się z tym bohaterem. Sam przed lekturą tego komiksu znałem jedynie krótkie streszczenie jego wcześniejszych losów i uważam, że historia była całkowicie zrozumiała. Zresztą trudno chyba o lepszy punkt startowy niż moment, w którym protagonista kwestionuje całą rzeczywistość wokół siebie i stara się uporządkować chaos panujący w swoim wadliwym umyśle. Oczywiście osoby kojarzące wcześniejsze przygody Moon Knighta odczytają i docenią nawiązania do starszych historii z nim, ale tak naprawdę można podejść do tego komiksu bez żadnego przygotowania. Wszystko zostaje klarownie przedstawione w akapicie rozpoczynającym historię oraz w późniejszych retrospekcjach i wizjach. Dodatkowo wydanie Egmontu zawiera jeden zeszyt z 1980 roku, który unaocznia, jak bardzo ewoluował tytułowy superheros. Szkoda za to, że w polskiej edycji nie znalazło się miejsce na jakieś posłowie albo materiały „zza kulis”. Jedynym bonusem jest galeria alternatywnych okładek.
Moon Knight to przykład bohatera, na którego przez wiele lat nie było sensownego pomysłu i który w najlepszym przypadku był nieco bardziej ezoteryczną wersją Batmana z zaburzeniami osobowości. Wystarczył jednak kreatywny scenarzysta, który wykorzystał najciekawsze aspekty postaci oraz zespół artystów, którzy zadbali o interesującą oprawę wizualną, żeby stworzyć kawał porządnego komiksu. Chciałbym, żeby więcej historii superhero trzymało taki poziom.