Do kolejnej tragedii dochodzi w 1941 roku, nijaki Rustin Parr porywa ośmioro dzieci i zabija siedmioro z nich. Zostaje złapany przez policję i przyznaje się do wszystkiego. Mówi, że robił te okropne rzeczy, ponieważ tak nakazała mu pewna stara kobieta. Wszyscy, którzy mu wierzą, dochodzą do wniosku, że tą starą kobietą była zapewne zabita w Blair czarownica. Historia staje się legendą. Ale czy na pewno?
Mijają kolejne lata. Grupka studentów pragnie nakręcić filmik o wiedźmie z Blair. Wyruszają jej śladami, niestety po nich także znika ślad. W 1999 roku powstaje film, który opowiada o przeżyciach trójki poszukiwaczy. I zapewne nie byłoby w nim nic dziwnego, ot kolejna zabawa w ekranizację legendy, gdyby nie fakt, że nie było żadnej legendy. A przynajmniej nie do czasu, gdy powstał Blair Witch Project. Cała historia zaginięć oraz samej Elly została zmyślona na potrzeby filmu, jednak w pewnym momencie nie dość, że zaczęła żyć własnym życiem, to jeszcze spora liczba ludzi w nią uwierzyła, a sama produkcja stała się jednym z najlepszych horrorów. I nic dziwnego, był to dobry i przede wszystkim straszny obraz.
Kilka lat później powstał Blair Witch Project 2, jednak ten nie zdobył już takiego uznania. Za dużo klisz, przewidywalności i brak atmosfery jedynki sprawiły, iż ten obraz nie okazał się tak dobry jak jego poprzednik. Jednak historia nie odeszła w zapomnienie.
W 2015 roku zaczęły się pojawiać informacje o tym, że powstaje horror The Woods. Po pewnym czasie zmieniono jednak tytuł produkcji na Blair Witch. A stąd już niedaleka droga do wysnucia konkluzji, iż będzie horror oparty o dobrze znane Blair Witch Project.
Nowy film opowiada o kolejnej grupce śmiałków, która wybiera się do nawiedzonego lasu. Jeden z nich, James, jest bratem zaginionej przed laty Heather Donahue, gdybyście nie pamiętali – to główna bohaterka Blair Witch Project. Chłopak wierzy, że jego siostra nadal żyje i pragnie ją odnaleźć. Otrzymał bowiem pewne nagranie znalezione przez dwójkę mieszkańców Burkittsville, na którym widać dziewczynę łudząco podobną, przynajmniej według protagonisty, do jego zaginionej członkini rodziny. Czy to rzeczywiście ona?
Historia rozpoczyna się bardzo prosto – jak w wielu innych horrorach. Grupka ludzi, wyjazd do lasu w poszukiwaniu ukrytego domu, zabawa, która zamienia się w walkę o życie. Po prostu nowsza wersja filmu z 1999 roku, podpisana jako jego kontynuacja. Bo nawet nie chodzi o fakt, że znowu las i znowu studenci pragnący coś, lub kogoś, odnaleźć. Tutaj po prostu wszystko jest wtórne.
To, co z Blair Witch Project okazało się atutem w Blair Witch zostało niby powielone, ale jednak nie tak dobrze jak w oryginale. Jasne, atmosfera i klimacik są, widz może poczuć ciary i przypomnieć sobie stary dobry film o poszukiwaniach wiedźmy z Blair. Tylko że samo to nie wystarczy, by dorównać pierwszej części.
Tam wszystko miało jakiś sens – gdy bohaterowie krzyczeli, widz wiedział, dlaczego to robią. A w najnowszej odsłonie serii pojawia się z tym pewien problem. Odbiorca słyszy jakieś dźwięki, które rzeczywiście mrożą krew w żyłach. I stanowią powód do popiskiwania bohaterów. Ale przez większość filmu protagoniści krzyczą, bo tak po prostu należy. Coś się stało, widz niestety nie wie, co i należy wydać dźwięk pełen trwogi. Jasne, proszę bardzo, ale jednak przydałoby się znać powód tego wrzasku, prawda? Bo taki losowy i bez konkretnej przyczyny raczej nie przekona odbiorcy o powadze sytuacji, w jakiej znalazły się postaci.
A skoro już o nich mowa… Ja naprawdę rozumiem, że bez irracjonalnych zachowań większości z bohaterów nie mielibyśmy tego filmu. Jednak można było je ograniczyć do zbędnego minimum, albo chociaż pójść śladami twórców Summer Camp, gdzie kilku protagonistów miało olej w głowie. Bo jednak oglądanie, jak postaci zmierzają w kierunku, w którym nie powinny iść wcale nie jest niczym przyjemnym. Nie dla kogoś, kto setki razy oglądał podobny schemat. Przecież wiadomo, że w opuszczonym domu nie kryje się nic przyjemnego!
W jedynce nie pokazywano wiele – atmosferę tworzyła ciemność, strach bohaterów, tajemnicze wiszące na drzewach ustrojstwa czy dźwięki. W Blair Witch twórcy także garściami czerpali z tych rozwiązań. Jednak postanowili dodać także coś od siebie – więcej miejsca poświęcić sylwetce wiedźmy z Blair. Niestety, przekombinowali.
Bohaterowie słyszą jak wali się drzewo, później natomiast lasem podąża coś bardzo… dużego. Mam tutaj na myśli jakieś wielkie stworzenie – Yeti czy nawet sunącego smoka. Wielkie, ciężkie i niebezpieczne. Rozumiem, że wiedźma stała się gigantem i tak sunie sobie niezauważone po lesie. Albo chwila, kiedy, już zmniejszona, skacze po drzewach. Bardzo zwinnie, przypomina jakąś drzewną istotę’ ni to nimfę, ni to kodamę. Ale to nadal nie wszystkie absurdy związane z niebezpieczną postacią. Mamy scenę, kiedy niektórzy bohaterowie trafiają do chatki w środku lasu, tak, tej, do jakiej się NIE WCHODZI. I tam nagle ściany zaczynają się trząść, a przez deski dostaje się do wnętrza światło. Normalnie statek UFO ląduje w lesie.
Mamy więc wiedźmo-smoko-nimfo-UFO. Czyli wielką niewiadomą, której nijak się bać. Widza bardziej interesuje to, co za stworzenie goni w końcu bohaterów filmu, a nie to, że ma być ono groźne czy niebezpieczne. Trzeba było pozostać przy minimalizmie – tutaj jakaś ręka, tam kawałek szaty.
Blair Witch rozczarowuje. Niestety daleko tej produkcji do pierwszego horroru serii, bardzo daleko. A szkoda, bo potencjał był. I nawet pojawia się kilka scen, które są rzeczywiście straszne. Ale możne je policzyć na palcach jednej ręki.