Tank Girl to pokręcony, komiksowy odpowiednik punkowego koncertu garażowej kapeli, złożonej z wiecznie naprutych studenciaków. Nie każdemu się spodoba, z czasem staje się męczący, ale nieodmiennie fascynuje swoją odmiennością i bezkompromisową ekspresją.
Jedna pancerna i kangur
Postać zbuntowanej, nieszanującej nikogo i niczego dziewczyny, rozbijającej się czołgiem po australijskich pustkowiach w towarzystwie antropomorficznego kangura i hektolitrów piwa, jest wyjątkowym dzieckiem swoich czasów i swoich twórców. Mogła zaistnieć dzięki splotowi wielu czynników i okoliczności wyłącznie w określonym punkcie czasoprzestrzeni jedynie za sprawą konkretnych autorów.
Seria wydawana pierwotnie na przełomie lat 80 i 90 XX w. w Wielkiej Brytanii jest nasycona Zeitgeistem tamtego okresu, wpływami popkultury i kontrkultury oraz osobowościami Hewletta i Martina. Na kartach komiksu przewijają się przerysowane wersje motywów zaczerpniętych z kina i telewizji (w szczególności zaś z produkcji niższych lotów), a opowieść przesiąknięta jest anarchistycznym duchem subkultury punkowej, objawiającym się w równej mierze w warstwie wizualnej, fabularnej i językowej. Stworzenie takiej wybuchowej mieszanki i przelanie jej na papier wymagało zderzenia dwóch wyjątkowo kreatywnych, młodych umysłów. Fakt, że autorzy poznali się na studiach, mając po mniej więcej dwadzieścia lat, z pewnością nie pozostał bez wpływu na kształt ich wspólnego dzieła. Tank Girl na każdym poziomie jest bowiem przesiąknięta młodzieńczym buntem, brakiem poszanowania dla autorytetów i obyczajowych tabu oraz uczelnianą atmosferą wiecznej imprezy zakrapianej alkoholem i spowitej kłębami marihuanowego dymu.
Wybuchowa historia wybuchowej dziewczyny
Trzy albumy pozwalają nam zapoznać się z historią bohaterki od jej debiutu aż do zakończenia głównej serii, spowodowanego spektakularną klapą filmowej adaptacji w 1995 roku (i tak warto ją obejrzeć dla kampowego klimatu i roli Malcolma McDowella). Mimo, że każda część poprzedzona jest obszernym wstępem nadającym kontekst poszczególnym odcinkom, próżno szukać tu wizualnej czy narracyjnej ewolucji. Tank Girl jest nieokiełznana i pokręcona od samego początku do ostatniej strony. Jedyną widoczną na pierwszy rzut oka różnicą, jest nieobecność w rozdziałach zebranych w pierwszym tomie koloru, który Hewlett zaczął wykorzystywać dopiero w późniejszych przygodach czołgistki w latach 90. Moim zdaniem rysownik zdecydowanie lepiej czuł się w pracy z tuszem, bo czarno-białe ilustracje wyglądają dużo lepiej, są bardziej precyzyjne i „drapieżne”. Ogólnie rzecz biorąc nie można narzekać na grafikę w Tank Girl. Warstwa graficzna jest po prostu cudowna. Dynamiczne rysunki, eksperymenty z kadrowaniem i kreska, w której widać już charakterystyczny styl – późniejszy znak rozpoznawczy zespołu Gorillaz.
O samej historii trudno powiedzieć coś więcej, ponieważ w Tank Girl nie występuje fabularna ciągłość. Albumy stanowią zbiór krótkich opowieści, w których jednak, bardziej niż o historię, chodzi o absurdalną, zwariowaną atmosferę i dziki, nieraz dosadny humor. Niektóre z rozdziałów parodiują schematy kina gatunkowego, inne zaś są całkowicie surrealistyczne i podporządkowane logice snów. Niezależnie od tego, każda kolejna plansza zaskakuje pomysłowością twórców, a przewidzenie tego, co nastąpi na następnej stronie zakrawa na niemożliwość.
Non stop porządne wydania
Wydanie przygotowane przez Non Stop Comics jest zdecydowanie godne pochwały. Pomiędzy matowymi okładkami z wybiórczo nałożonym lakierem znajdziemy ponad 130 kredowych stron formatu B5, zawierających nie tylko kilkanaście epizodów, ale również wspomniany wstęp pełen anegdot, ilustracji i archiwalnych zdjęć oraz grafiki promocyjne i pierwsze strony magazynu Deadline z wizerunkiem głównej bohaterki. Bardzo pozytywnym akcentem są przypisy umieszczone na końcu albumu, które pozwalają nieco odnaleźć się w gąszczu odniesień, którymi przepełnione są dialogi. Trzeba jednak podkreślić, że jedynie „nieco”, ponieważ styl tych adnotacji nie odstaje mocno od języka, którym napisany został sam komiks, w związku z czym niektóre punkty, choć zabawne, niewiele wyjaśniają. Na pochwałę zasługuje przekład i korekta. Nie odnotowałem żadnych błędów, które wynikałyby z niedopatrzeń osób odpowiedzialnych za te aspekty publikacji. A nawet, jeśli takowe występują, to są na tyle nieznaczne, że po prostu umykają. Krótko mówiąc, wydawnictwo stanęło na wysokości zadania i dało nam atrakcyjny, profesjonalnie przygotowany produkt. A to wszystko za cenę okładkową w wysokości czterdziestu złotych. Imponujące.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że tak dziwaczny i, jak by nie patrzeć, niszowy tytuł jak Tank Girl doczeka się polskiej edycji. Żyjemy jednak w wyjątkowo ciekawych czasach dla rodzimego rynku komiksowego i coraz mniej pozostaje dobrych tytułów sprzed lat czekających na spolszczenie. Tym bardziej cieszy mnie, że zakręcona czołgistka wjechała do naszych księgarń. Bo chociaż jej przygody nie wszystkim przypadną do gustu, to na pewno warto spróbować dać jej się porwać na kwasową przygodę rozpoczętą przez Hewletta i Martina trzydzieści lat temu.