Patrz tu, patrz tam, sam nie wiem, gdzie masz patrzeć
Pierwszą rzeczą, która uderza w trakcie lektury tego albumu, jest jego mocna nieregularność. Wtórny wątek główny oparty na tworzeniu virtual reality przez Starka i jego zespół (nie szukając daleko, DC sięgnęło po ten pomysł jakiś czas temu w serialu Supergirl) nie wywołuje zbyt wielu emocji, a i zbiór pobocznych historii każe wątpić, czy scenarzysta globalnie przemyślał, co pragnie przekazać i podkreślić (szczególnie nie podobała mi się historia związana z Arnonem Starkiem i jego działaniami). Jest tego wszystkiego zbyt wiele i za bardzo po łebkach, przez co w efekcie nijak nie można się zaangażować.
Panu już podziękujemy
Tony przedstawiony w pierwszym tomie serii od Marvel Fresh jest nieco inną postacią niż ta, którą kojarzę ze starszych komiksów czy też z kreacji filmowej. To człowiek, który z jednej strony nadal pragnie rozwijać technologie, z drugiej ma czas na romans i miłość, a z jeszcze innej nie do końca czuje się sobą, więc zmaga się z problemami osobowościowymi. Trudno jest polubić taką wersję Starka, gdyż burzy ona wcześniejsze wyobrażenia o owym bohaterze (niestety na niekorzyść mężczyzny), a dodatkowo jest okropnie dwubiegunowa, co najzwyczajniej męczy (jakoś nie mogłam się także przekonać do jego romansu z Wasp). Również inne postacie nie są specjalnie interesujące, na przykład Jocasta, czyli etyczka z działu robotyki, irytuje swoimi reakcjami bywającymi zbyt skrajnymi. Nie przekonuje do niej nawet próba pokazania jej własnych problemów tożsamościowych. Wielokrotnie podczas czytania odnosiłam wrażenie, że postacie są wprowadzone na siłę, a fabuła doskonale by się bez nich obeszła. Biologiczna matka Starka czy też brat Tony’ego zapowiadali się ciekawie, ale również wpadli do worka niewykorzystanego potencjału i płytkich opisów. Z kolei Rhodes z PTSD, które załatwia podmianka zbroi, wywołał u mnie wyłącznie zniesmaczenie.
Kurs poprawkowy Jak być złym #101
Pojawiający się w tym albumie przeciwnicy sprawiają wrażenie, jakby zostali wybrani na ślepo. Fin Fang Foom, Kontroler czy nawet sfrustrowany facet Jocasty to zestaw, którego nie rozumiem. Ich motywacje są grubymi nićmi szyte, a walki, które serwują, albo przeciętne, albo tak bardzo abstrakcyjne (wydarzenia związane z aplikacją randkową były tak bzdurne, że nie przestawałam w trakcie ich czytania o nich klepać się w czoło), że człowiek nie wie, czy ma się śmiać, czy płakać. Dodatkowo dzieje się tak wiele, na tylu frontach iż trudno ustalić na czym powinniśmy się skupić.
Zachwytów nie ma
Nie przekonał mnie ten nowy Tony Stark ani jego przygody. Album przytłacza zbyt wieloma wydarzeniami, wątkami i bohaterami, a równocześnie nie wydaje się wnosić szczególnej świeżości. Oko cieszą umieszczone okładki alternatywne oraz rozkładówka ze zbrojami Iron Mana, jednak całość nie zachwyca.