Szkielet powieści wygląda mniej więcej tak, jak już zdążyłem zasugerować. Obserwujemy równoległy rozwój kilku wątków, które z czasem się ze sobą mieszają. Z jednej strony mamy do czynienia z tajemniczymi zdarzeniami w dużej arterii ściekowej w rejonie Peckham, zatkanej przez gigantyczny skrzep tłuszczu i odpadków, w wyniku których znika członek ekipy kanalarzy firmy Crane’s Drains. Z drugiej natomiast do lokalnych szpitali trafia coraz więcej kobiet dręczonych ogromnymi bólami podbrzusza, związanych, jak się okazuje, z nieoczekiwanym pojawieniem się w ich ciałach niewiarygodnie zniekształconych płodów. Temu wszystkiemu prędko zaczynają towarzyszyć także stwory przypominające zjawy oraz upiorne, szmaragdowozielone światło. Zadanie rozwiązania tej zagadki przypada ostatecznie parze detektywów – Jerry’emu Pardoe oraz Dżamili Patel – ze względu na ich wcześniejsze doświadczenia z niecodziennymi dla policji sprawami (opisanymi w Wirusie), którym nikt inny nie potrafił podołać.
Bardziej od stalowych nerwów przyda się mocny żołądek
Jako że mamy tu do czynienia z horrorem, część z Was zadaje sobie pewnie pytanie, czy Dzieci zapomniane przez Boga potrafią straszyć i w jaki sposób to robią. W mojej opinii sama opowieść oraz prezentowani w niej antagoniści nie należą do specjalnie przerażających. Mam tu na myśli, że lektura raczej nie zmrozi nam krwi w żyłach i nie wywoła lęku przed samotną nocną wycieczką do toalety. Nie znaczy to jednak, że czytając, nie poczujemy niepokoju albo prawdziwej zgrozy. Masterton uderza tu bowiem przede wszystkim w tony makabryczno-odrażające, pokazując nam to, czego zdecydowanie nie chcielibyśmy oglądać. Zmusza nas do obcowania z rzeczami i zjawiskami, o których na co dzień bardzo staramy się nie pamiętać, aby nie kalać naszej świadomości tymi najbardziej przyziemnymi aspektami człowieczeństwa.
Odwiedzimy więc kanały, by stanąć oko w oko z fekaliami, zużytymi tamponami, papierem toaletowym, śmieciami, kuchennym tłuszczem, martwymi zwierzątkami domowymi i wszelkimi innymi obiektami i substancjami, jakie ludzie skłonni są spuścić w muszli klozetowej. Wraz z bohaterami dosłownie zanurzymy się w tym wszystkim, czego każdy z nas dzień po dniu pozbywa się bez chwili namysłu. Dla nas te rzeczy po prostu znikają w rurach, lecz wcale nie przestają wówczas istnieć – mikroświat kanałów jest po brzegi wypełniony tym, co uważamy za dość ohydne, wstydliwe lub zwyczajnie niepotrzebne, by się tego pozbyć w toalecie. Autor nie szczędzi nam przy tym dość szczegółowych opisów owych nieczystości oraz mikroklimatu, jaki tworzą one w tunelach ściekowych, jednocześnie umiejętnie posługując się kontrastem w ich postrzeganiu przez nienawykłych do takich realiów detektywów oraz zawodowych kanalarzy z firmy Crane’s Drains. Ci drudzy zresztą z każdą przewracaną stroną stawali się dla mnie coraz bardziej imponujący, urastając niemal do rangi astronautów, zdolnych przeżyć i pracować tam, gdzie zwykły człowiek nie mógłby się zapuścić.
Z kolei makabrycznie zdeformowane płody oraz stwory, które zdają się prześladować protagonistów w podziemnych korytarzach są tu obrazem kolejnej części ludzkiego losu, jaką na co dzień wypieramy ze świadomości. Mowa tu o lęku przed brzydotą, słabością, kalectwem, czy nawet po prostu innością. W powieści wielokrotnie pada pytanie „czy to w ogóle jest człowiek?”, a także czy takie istoty warto utrzymywać przy życiu, skoro będzie ono najpewniej krótkie i naznaczone cierpieniem. To właśnie są te tytułowe dzieci, o których zapomniał nie tylko Bóg, ale i inni ludzie. Nie jest to jednak pusty, próbujący grać na emocjach manifest pro-life, a raczej seria wątpliwości i pytań wypowiadanych w przestrzeń, by rezonować w niej nieprzyjemnie bez żadnej odpowiedzi. Autor nie daje rozwiązań, nie stawia tez. Porusza tylko niewygodny temat, byśmy sami mogli się nad nim zastanowić i sądzę, że doskonale mu się to udaje.
Czyni to zresztą w stylu adekwatnym dla gatunku, jakim jest horror, a więc (podobnie jak w przypadku ściekowych nieczystości) stawia na dokładne, kreatywne opisy. Znajdziemy tu istną plejadę deformacji, okaleczeń, niedorozwojów i uszkodzeń ciała i nad wszystkimi będziemy zmuszeni się pochylić. Bez względu na to, czy największy dyskomfort wywołuje u nas wizja przejmująco napuchniętej głowy, braku lub nadmiaru kończyn, przekształceń rąk w macki albo szczypce, czy może wnętrzności wylewających się z otwartej jamy brzusznej – prędzej czy później znajdziemy tu coś „dla siebie”, od czego ścierpnie nam skóra. Całość może być zresztą jeszcze bardziej nieprzyjemna dla Pań, które przypuszczalnie będą w stanie bardziej żywo wyobrazić sobie ciążowe dolegliwości bohaterek noszących potworne płody, niż miało to miejsce w moim przypadku.
Bohaterowie z duszą potrzebni od zaraz!
W zasadzie jedynym realnym mankamentem tej powieści są – moim zdaniem – postaci. Wiele z nich po prostu przewija się w tle, odgrywając scenki, do których są niezbędne i… w gruncie rzeczy nic poza tym. Niby każda z nich dostaje odrobinkę osobowości – jakiś charakterystyczny element wyglądu, sposób mówienia itp. – ale jest to raczej robione na słowo honoru, jakby specjalnie po to, byśmy nie mogli im zarzucić całkowitej nijakości. Z tego niezbyt chlubnego grona wyróżnia się chyba tylko Gemma Bright, urocza pani kanalarz wspomagająca policjantów swoją ekspertyzą.
Także protagoniści pozostawiają niestety sporo do życzenia. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że nie da się ich polubić, albo że psują odbiór całej opowieści – absolutnie nie! Po prostu oczekiwałem nieco więcej po dziele, które w innych aspektach trzyma całkiem wysoki poziom. Przede wszystkim zadziwił mnie brak równowagi między dwójką detektywów. Spośród nich to Dżamila jest starsza stopniem i decydowanie o kolejnych posunięciach pary śledczych zależy w większej mierze od niej. Jest też, jak się wydaje, dużo ciekawszą bohaterką od Jerry’ego; posiadającą większą wiedzę, analityczny umysł, a przy tym otoczoną pewną aurą tajemniczości. Jednakże większość zdarzeń obserwujemy z perspektywy Jerry’ego, w tym chyba wszystkie sceny, w których duet występuje wspólnie. Sprawia to, że nie otrzymujemy wglądu w myśli i odczucia detektyw Patel, co znacznie utrudnia zrozumienie jej motywacji i stworzenie bardziej kompletnego wizerunku jej charakteru.
Sam Jerry Pardoe urasta tu więc niemal do roli posiłkowego narratora, gdyż wiele opisów jest naznaczonych jego pełnym ironii punktem widzenia, co niestety – mimo walorów humorystycznych – ogranicza nasze postrzeganie wielu spraw, mężczyzna wszak nie jest ani obiektywny, ani wszechwiedzący.
Raz jeszcze kryminał zamienia się w horror
W ogólnym rozrachunku sama opowieść jest sprawnie napisana i potrafi wciągnąć. Pierwsze rozdziały odrobinę się wloką, ale nie dajcie się zniechęcić – już niebawem tempo gwałtownie przyspieszy i nie zwolni już do samego końca! Początek historii oraz to, jak rozwija się później, skojarzyły mi się nieco ze schematem zastosowanym w Outsiderze Stephena Kinga, którego serialową wersję miałem niedawno przyjemność recenzować. Policja zmuszona jest stawić czoła sprawie, w której standardowe metody po prostu nie znajdują zastosowania, a śledczy, czy tego chcą, czy nie, stają przed koniecznością pogodzenia się z perspektywą ingerencji sił nadprzyrodzonych. Podobnie jak czynił to Kingowski Ralph Anderson, duet Patel i Pardoe najpierw odruchowo racjonalizuje napotykane dowody i fenomeny, później przeczuwa najgorsze, ale wciąż nie chce rezygnować z twardej logiki i sprawdzonych procedur, na koniec zaś skacze na główkę w nadnaturalne szaleństwo, usiłując grać według nowych reguł.
W perspektywie całej powieści intryga jest dobrze rozpisana, różne wątki łączą się w spójną całość, a wszystkie części składowe historii pozostają interesujące w każdym momencie. To jest zdecydowanie ogromny plus Dzieci zapomnianych przez Boga, dzięki któremu kartki będziemy przewracać tylko szybciej i szybciej, aż nagle zdamy sobie sprawę, że nie wiedzieć kiedy dotarliśmy do tylnej okładki. Jedyny zarzut, jaki przychodzi mi w tym kontekście do głowy, to nieprzyjemnie zalatujący ex machiną moment odkrycia przez Jerry’ego jedynej prawdziwej słabości sił zła. Wybaczam to jednak autorowi bez chwili zawahania, biorąc pod uwagę, iż jest to zaledwie pojedyncze potknięcie na gruncie fabuły.