Specjalistami od komiksów o superherosach tradycyjnie są Amerykanie. Nie mają oni jednak na nie monopolu. My Hero Academia. Akademia bohaterów prezentuje japońskie podejście do historii o trykociarzach. Bez zadęcia, za to zdecydowanie „z jajem”.
Archetyp zamaskowanego mściciela tak mocno zakorzenił się w popkulturze, że sięgają po niego twórcy z różnych stron świata. W USA oczywiście zdarzają się historie o bohaterach w kostiumach, które mają bardziej samoświadomy, często wręcz dekonstrukcyjny charakter, jak choćby tytuły z Millarworldu, przygody Deadpoola czy Staruszek Logan. Jednak to autorzy spoza Stanów potrafią wykorzystać gatunek w najbardziej oryginalny i zaskakujący sposób. W odpowiedzi na pompatyczne, ciężkie narracje oraz niekończące się restarty i „wydarzenia, po których już nic nie będzie takie samo” typowe dla Marvela i DC, wybierają oni zdecydowanie swobodniejszą formę, nierzadko nadając swoim historiom ton parodystyczny. Podkręcone do granic możliwości fabuły pełne przerysowanych postaci, jak One Punch Man, Wilq superbohater czy właśnie My Hero Academia, pozwalają komiksiarzom w dużo większym stopniu zaprezentować swoją kreatywność.
Nie natura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie superbohatera
Wyobraźcie sobie świat, w którym niemal wszyscy ludzie posiadają nadprzyrodzone zdolności, herosi w kostiumach mają status celebrytów, a superbohaterstwo stało się dochodowym i popularnym zawodem wymagającym jednak posiadania stosownych uprawnień i ukończenia specjalistycznej szkoły. W takiej właśnie rzeczywistości rozgrywa się akcja Akademii bohaterów. Protagonista mangi, Izuku Midoriya, podobnie jak inne japońskie dzieciaki marzy o dostaniu się do tytułowej placówki oświatowej oraz rozpoczęciu kariery superherosa. Problem w tym, że należy do nielicznych ludzi, którym natura poskąpiła supermocy.
Pierwszy tom skupia się na przedstawieniu nam realiów oraz najważniejszych postaci, w tym idola Izukiego – All Mighta, który stanowi przeszarżowane skrzyżowanie Supermana i Kapitana Ameryki. To za jego sprawą Midoriyi udaje się wziąć udział w kulminacyjnym wydarzeniu tej części – egzaminie do kształcącej przyszłych superbohaterów akademii U. A. W kolejnych dwóch tomach za sprawą szkolnych zajęć poznajemy uczniów, nauczycieli, a także funkcjonujących w tym świecie superzłoczyńców. W trzeciej odsłonie Akademii bohaterów przed protagonistą i jego towarzyszami pojawia się kolejne wyzwanie w postaci licealnych zawodów sportowych.
Luffy zdaje egzamin na chuunina
Podczas lektury trudno mi było uwolnić się od skojarzeń z innymi shōnenami – Dragon Ballem, Soul Eaterem, One Piece’em i Naruto. W swojej determinacji, by pójść w ślady największego superbohatera wszech czasów i „symbolu pokoju” Izuku przypomina bohaterów tych mang: Goku pragnącego zdobyć tytuł Najlepszego Pod Słońcem, Makę i Soula chcących zostać najlepszym duetem władająca-broń, Luffy’ego poszukującego słynnego skarbu czy Naruto dążącego do posady Hokage. Postać Katsukiego Bokugo z jego wysokim mniemaniem o sobie, pogardą dla głównego bohatera i zdolnościami bojowymi nie różni się znacznie od Vegety, Sasuke czy Death the Kida. Z kolei schemat następujących po sobie egzaminów, pierwszych zadań, starć z czarnymi charakterami oraz zawodów jest niemal identyczny jak w mandze Masashiego Kishimoto. Nie traktujcie tego jednak jako poważnego zarzutu. To bardziej informacja dla osób, które mogą czuć się zmęczone standaryzacją gatunku.
Pozytywnym zaskoczeniem na tle innych tytułów tworzonych z myślą o dorastających chłopcach jest niezłe potraktowanie przez autora postaci żeńskich. Jedna trzecia uczniów klasy 1A to dziewczyny, a z ich opisów pojawiających między rozdziałami wynika, że Kōhei Horikoshi świadomie zmienił płeć niektórych postaci, żeby zdywersyfikować pobocznych bohaterów. Proporcja 1:3 to nadal nie ideał, ale zdecydowanie więcej niż średnia. Poza tym uczennice nie są tu wyłącznie „paprotkami” ani „obowiązkowymi kobietami w drużynie”, a aktywnymi uczestniczkami wydarzeń z niemałym wpływem na rozwój wydarzeń. Na pochwałę zasługuje również fakt, że stosunkowo niewiele jest w MHA topornego fanserwisu. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma go w ogóle. W mandze pojawiają się obcisłe kostiumy, sceny utraty odzienia oraz sprośne żarty wypowiadane przez klasowego zboka. Na szczęście występują one w niewielkim natężeniu i zwykle są użyte w świadomy sposób.
Świat przerysowany
Jak na mangę kierowaną do nastolatków przystało, w My Hero Academia znajdziemy pełno akcji, humoru i wyrazistych postaci o raczej jednowymiarowej konstrukcji. Komizm opiera się głównie na zderzeniu ze sobą archetypicznych osobowości oraz na przerysowanych, często wręcz absurdalnych mocach i designach bohaterów. Horikoshi nie ogranicza się w tej kwestii i puszcza wodze fantazji. Za przykłady niech posłużą uczeń generujący z przedramion taśmę klejącą oraz złoczyńca pokryty uciętymi dłońmi, których potrafi używać jak zdalnie sterowanej broni. Świat przedstawiony jest interesujący, a autor nie stroni od ukazywania różnych niuansów funkcjonowania Japonii pełnej superherosów, a także samego U.A.
Rysunki są uproszczone, ale estetyczne, wygląd postaci został zróżnicowany, a sceny akcji świetnie skomponowane, co stanowi szczególnie ważny aspekt komiksu skupiającego się na potyczkach, ciosach i wybuchach. Jak na tytuł rysowany w cyklu tygodniowym, manga prezentuje się naprawdę estetycznie.
Polskie wydanie przygotowane przez Waneko nie budzi żadnych zastrzeżeń. Każdy tomik posiada obwolutę, na skrzydełkach której znalazły się krótkie notki od autora oraz ilustracje wybranych postaci. Warto ją zdjąć, ponieważ pod spodem zamiast czarno-białej kopii okładki kryją się dodatkowe rysunki. Poza rozdziałami i spisem treści w trzecim tomie znalazł się także krótki przewodnik po protagonistach, który ułatwia odnalezienie się w gąszczu postaci. Przekład robi pozytywne wrażenie – kwestie są naturalne, a humor dobrze oddany. W tekście pojawiło się też kilka przypisów tłumaczki, głównie dotyczących charakterystycznych dla Japonii potraw.
Pierwsze trzy tomy My Hero Academii to sympatyczna opowieść, przy której mogą dobrze bawić się nie tylko osoby należące do zakładanej grupy docelowej, ale również wszyscy miłośnicy opowieści o herosach w spandeksie. Kōhei Horikoshi wziął na warsztat superbohaterskie toposy, stereotypy oraz koncepty i podrasował je jak tylko się dało. Chociaż manga czasami wpada w gatunkowe koleiny shōnenów, w niektórych aspektach pozytywnie się wyróżnia. Jeśli więc lubicie po(d)kręcone fabuły w stylu Deadpoola albo One Punch Mana, to sięgnijcie po Akademię bohaterów.