Już teraz można śmiało powiedzieć, że 2017 to bardzo dobry rok dla wszystkich wyposzczonych fanów filmowego cyberpunku. Najpierw otrzymaliśmy zamerykanizowane Ghost in the Shell (moim zdaniem świetne), a teraz spece z Hollywood zdecydowali się reanimować klasyczny obraz Ridleya Scotta.
I choć zwiastuny oraz obsada Blade Runnera 2049 wyglądały bardzo zachęcająco i smakowicie, to strasznie bałem się zbliżającego się seansu. Łowca androidów to jeden z moich ulubionych filmów, który traktuję z wielkim sentymentem. A ponieważ stanowi on zgrabną i zamkniętą całość, uważam, że powinno się go zostawić w spokoju. Ups, pardon, uważałem.
Nowy-stary Łowca androidów
Denisowi Villeneuveowi udała się nieosiągalna zdawałoby się sztuka – mimo podchodzenia do oryginału niemalże na kolanach i z rodzicielską troską, dodał całkiem sporo od siebie. Efekt końcowy? Od pierwszych sekund widz wie, że to Blade Runner, jest on jednak zupełnie świeży i bardzo współczesny.
Sama historia bezpośrednio nawiązuje do wątków przedstawionych w obrazie z 1982 roku, jednak ich nieznajomość nie powinna widzom specjalnie przeszkadzać. Większość elementów układanki została bezboleśnie wyjaśniona – „świeżaki” na pewno się nie zgubią, natomiast „weterani” będą czerpać mnóstwo przyjemności ze znajdywania kolejnych poukrywanych tu i ówdzie smaczków.

Blade Runner 2049
Roboty śnią o drewnianych konikach
Główną osią fabuły i jej motorem napędowym jest motyw poszukiwania własnej tożsamości przez głównego bohatera – w zasadzie w identyczny sposób, jak miało to miejsce w Ghost in the Shell. Tempo akcji jest stosunkowo powolne, dzięki czemu widzowie mają czas łowić liczne detale oraz czerpać przyjemność ze świetnie napisanych dialogów. Dzięki takiemu zabiegowi każda krótka scena walki prezentuje się jeszcze bardziej okazale i efektownie (a główny bohater strzela prawie jak John Wick!).
Kluczem do poszukiwań swojej duszy nie pierwszy raz okazują się być wspomnienia. Bohaterowie na ich podstawie budują własną tożsamość, co (jak już mieliśmy okazję przekonać się trzydzieści pięć lat temu) zwykle okazuje się sporym błędem. A niektóre androidy rzeczywiście śnią i rzeczywiście o elektrycznych, ale niekoniecznie owcach.
And the winner is…
Na największe brawa zasługuje chyba zgromadzona przez Denisa Villeneue obsada. Choć Harrison Ford głównie odcina kupony od dawnej chwały, a jego występ ociera się niemalże o gościnny, to razem z oszczędnie wykorzystującym mimikę Ryanem Goslingiem tworzą całkiem zgrany duet. Zresztą wszyscy, których Oficer K spotyka na swojej drodze, wydają się idealnie pasować do filmu.

Ryan Gosling | Blade Runner 2049
Doskonały występ należy zaliczyć na konto Robin Wright – aktorka wspaniale wykreowała hardą szefową, która nawet w najcięższych chwilach nie zdejmuje maski twardzielki (i tak wiemy, że w rzeczywistości jest bardziej ludzka, niż chce to pokazać). Świetnie wypadły też Mackenzie Davis oraz Ana de Armas – chociaż rola tej drugiej ograniczała się głównie do tego, żeby ślicznie wyglądać. Brawa na stojąco należą się Jaredowi Leto oraz Davidowi Bautista, których bohaterowie są bardzo niejednowymiarowi i zapadają mocno w pamięć.
Jedynym lekkim rozczarowaniem wydała mi się postać czarnego charakteru. Sylvia Hoeks nie do końca mnie przekonała. Najpierw można odnieść wrażenie, że Luv odrzuca powoli służbę dla demonicznego szefa, by później, bez mrugnięcia okiem – a nawet z pewną dozą przyjemności, mordować niewinnych na jego polecenie.
Przyszłość nie taka kolorowa
Wrażenie na każdym widzu musi zrobić także oprawa audiowizualna. Muzyka nawiązuje motywami do klasycznego soundtracku nagranego przez zespół Vangelis. Los Angeles roku 2049 nie różni się mocno od wizji nakreślonej nam przez Ridleya Scotta.
Jest jednak nieco bardziej mrocznie i ponuro. Cóż, przyszłość ludzkości najwyraźniej nie rysuje się w różowych barwach. Efekty specjalne wyglądają bardzo realistycznie, są przy tym oszczędne – postacie CGI nie atakują nas na każdym kroku, więc może i ten film za trzydzieści pięć lat będzie się dało oglądać bez bólu oczu.

Ryan Gosling, Harrison Ford | Blade Runner 2049
Aby kochać, trzeba rzucić
W trakcie seansu padają słowa, że aby zapewnić bezpieczeństwo ukochanej osoby, należy od niej uciec. Może tak samo było z Ridleyem Scottem? Dla dobra swojego dziecka oddał je w ręce innego twórcy? Jest to bardzo prawdopodobne, bo jeśli nakręciłby kolejny film na poziomie Obcego: Przymierza, zniszczyłby wspaniałą markę (z całym szacunkiem dla Ridleya, który nadal pozostaje moim ulubionym reżyserem). Z nowej produkcji byłby dumny z pewnością także Philip K. Dick, gdyż Blade Runner 2049 pełnymi garściami czerpie z jego twórczości.
Można obejrzeć na tej stronie http://5k-player.com/49539
„Musimy się uczyć słuchać muzyki”
Jedna uwaga – Vangelis to nie zespol. TO jeden czlowiek.
pół życia żyłem w iluzji 🙁 dzięki! 🙂
Już jutro idę;D Choć i tak bardziej czekam na „Thora”.
Za tydzień do kina! <3 Już się nie mogę doczekać! 😀
Sam dopiero wybiorę się teraz na weekendzie, ale mocno się już jaram! 🙂